Выбрать главу

– Osłabiliśmy naszych.

Pułkownik parsknął cichym, ponurym śmiechem.

– Lofton, wszyscy żołnierze na tej planecie są w zasadzie skazani. Przy sile amerykańskiej kontry jeden żołnierz, jedna drużyna... Ma niewielkie znaczenie.

Przesmyk

Byli gotowi na Amerykanów.

Oddziały UE czekały ześrodkowane w kluczowych punktach Strefy Obrony Strategicznej.

Większość wojsk wycofano z kolonii, pozostawiające je samym sobie. We wszystkich

prawdopodobnych miejscach desantu wroga stacjonowały samodzielne jednostki przeciwlotnicze, saperzy minowali drogi pomiędzy koloniami. Batalion majora von Zangena czekał w pogotowiu w punktach dogodnych na lądowiska, gotowy związać walką przeciwnika natychmiast, kiedy tylko ten się pojawi. Wzmocniono posterunki na terenach nadających się do transferu ciężkiego sprzętu.

Zwiększono przydział amunicji, a plutony dostały dodatkowe wyposażenie defensywne.

Byli gotowi na Amerykanów.

Po prostu nie spodziewali się, że będzie ich tak wielu.

Jankesi weszli do systemu we wtorek i pomimo wysiłków eskadry „Królewskiego Dębu”

już czterdzieści godzin później na niebie Bagna pojawiły się jasne smugi znaczące ślady wejścia w atmosferę promów Sto Pierwszej Powietrznodesantowej. Podobno flota przepuściła zaledwie trzy czwarte sił amerykańskiej dywizji, a niepewna sytuacja przewagi orbitalnej – oraz paskudne warunki atmosfery New Quebec – w praktyce uniemożliwiały pełne wsparcie lotnictwa, ale i tak na jedyny Czterdziesty Regiment na powierzchni planety było ich aż nadto.

Trzy do jednego. Doskonała proporcja sił do ataku. Pewnie dowodzący siłami UE generał

Valerie pluł sobie teraz w brodę, że zabrał na Bagno tylko Czterdziesty Regiment, a nie całą dywizję. Luki w kadrze musiały być bardzo dotkliwe – placówką dowodziła Cartwright, postawiona na nogi właściwie tylko chemią. Rana odniesiona na Dwunastce nie miała czasu się zagoić i porucznik wyglądała jak własny duch.

Nikt oczywiście nie zadał sobie trudu, aby wyjaśnić szeregowym, po co w ogóle walczą

z jankesami, zamiast, jak rozsądek nakazywał, brać nogi za pas. Marcin Wierzbowski miał od kilku dni wrażenie, że i oficerowie nie za bardzo to wiedzą. W każdym razie ci poza sztabem pułku.

Porucznik Cartwright wydawała się pewna siebie – ale Polak nie potrafił sobie wyobrazić, co by się musiało stać, aby ten bastion wysokiego morale upadł. Oficerowie są chyba szkoleni, żeby wyglądali, jakby sytuacja była pod kontrolą. Jak mawiał Szczeniak, kiedy zobaczysz oficera, który nie kryje zagubienia, wiesz, że sytuacja przekroczyła już punkt krytyczny. Według tej normy nie było jeszcze tragicznie.

Trzeci Batalion pod von Zangenem rzucił się do gardła amerykańskiej grupie bojowej

„Bastogne”, najwyraźniej ignorując fakt, że wróg ma nad nim niemal czterokrotną przewagę liczebną. Kompania specjalna podobno ostro nabroiła w jednej z dwóch głównych baz zaopatrzeniowych wroga, a główne siły Unii pozostawały w ciągłym ruchu, nie dając się wciągać w bitwę i czekając na błąd przeciwnika. A przynajmniej tak głosiły obiegowe plotki, z każdym powtórzeniem bardziej rozbuchane, z każdym mniej wiarygodne. Ale załoga Kijowa dysponowała właściwie tylko nimi. Bagno szeptało o wojnie głosami transmisji radiowych, echem odległych wybuchów i chlupnięciami ciężkich wojskowych butów, oddychało dymem palonych na warcie papierosów i gorącym powietrzem, które pozostawiały po sobie niewyraźne sylwetki przemykających we mgle mangust. A może to były właśnie jankeskie maszyny?

Samych Amerykanów nie widzieli od czasu lądowania. Przez siedem dni nikt z posterunku

Kijów nie zobaczył ani jednego wrogiego żołnierza. Podobno Przesmyk 209, którego pilnowali, był

ważnym strategicznie przejściem. Widocznie nikt nie powiedział o tym Amerykanom. Sierżant Borgia z plutonu C, zwany Szalonym Borgią, zaczął przyjmować zakłady, czy uda się wystrzelić do wroga przed rozkazem ewakuacji. Marcin sam obstawił, że tak, choć miał szczerą nadzieję przegrać, traktując swój zakład raczej jako ofiarę dla dowolnego boga wojny, który chciałby go wysłuchać.

Ósmego dnia na Kijów przerzucono pluton saperski i sprzęt dla co najmniej dwóch

kompanii. Cztery dodatkowe poduszkowce, sterty min, czujniki perymetru, moździerze, dwa przeciwartyleryjskie zestawy laserowe MRAAL–11 Rapier, ogromne ilości broni

przeciwpancernej... Coś się szykowało. Wierzbowski pytał saperów, ale tamci nic o tym nie wiedzieli. Byli za to doskonałym źródłem plotek na temat walk.

Podobno posiłki były już w drodze i za kilka dni na Bagnie wyląduje reszta Ósmej Dywizji.

Podobno Amerykanie z „Bastogne” nadal stali w miejscu, obskakiwani ze wszystkich stron przez chłopaków z Trzeciego Batalionu. Podobno ze Sto Pierwszą przyleciały dwa bataliony pancerne i Amerykanie planowali rozjechać ich czołgami. Podobno flota nie dopuściła do zajęcia przez jankesów orbity, a w bitwie nad planetą strąciła im lekki krążownik i dwa niszczyciele. Podobno Strefa Obrony Strategicznej kurczyła się z dnia na dzień i generał Valerie bronił tylko tajnego projektu, o który chodziło w całej inwazji.

Podobno kompania specjalna załatwiła dowódcę Sto Pierwszej... Szkoda, że Jackie nie żył, jego wyobraźnia miałaby doskonałą pożywkę.

Dziewiątego dnia wieczorem w Kijowie alarmowo lądowały cztery mangusty medevacu

z ludźmi von Zangena. Osiemnastu rannych. Musieli zatrzymać się tutaj, nie przeżyliby lotu dalej.

Cartwright odwołała komplet sanitariuszy z normalnych obowiązków, a niewielką mesę Kijowa kazała przerobić na dodatkową salę opieki – ambulatorium nie było przeznaczone do zajmowania się taką liczbą rannych.

Do rana zmarło sześciu.

Nie grzebali ich na miejscu, po prostu zamknęli ciała w plastykowych kontenerach. Jakby Cartwright liczyła, że potem będą mieli czas i możliwości, aby transportować martwych żołnierzy.

Resztę sanitariusze zdołali ustabilizować na tyle, żeby przewieźć ich na tyły. Gdziekolwiek znajdowały się „tyły” – w realiach Bagna front nie był jednolitą linią, a zmieniał się często z godziny na godzinę.

To było dla Marcina pierwsze prawdziwe zetknięcie z uderzeniem Amerykanów.

A przynajmniej jego skutkami. Wtedy też przyszły rozkazy.

Placówka frontowa Kijów

19 czerwca 2211 ESD, 06:04

Wierzbowski od nieco ponad godziny pomagał Małemu, którego nagły dopływ części

zamiennych żywcem przeniósł do remontowego raju. Olbrzymi technik, fałszywie nucąc wesołą melodyjkę, uwijał się przy „Świstaku” i istotnie zanosiło się na to, że poduszkowiec w końcu zacznie działać jak należy. Od dłuższego czasu maszyna sprawiała głównie kłopoty, jednak Mały, kierowany podziwu godnym oddaniem, zapewniał, że ją odratuje. I wszyscy mu wierzyli.

Cokolwiek by nie powiedzieć o Małym, którego nazwanie „prostym” zdawało się nieco obraźliwe dla ludzi prostych, trzeba było przyznać, że miał rękę do maszyn. Zupełnie jakby wszystkie zdolności intelektualne olbrzymiego mężczyzny o twarzy dziecka cofnęły się o krok, aby zrobić miejsce dla prawie że nieomylnego instynktu, jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju urządzenia.

W związku z tym pomoc Wierzbowskiego ograniczała się do obserwacji. W dodatku

umiarkowanie ciekawej – od kilkunastu minut technik grzebał pod osłoną lewego silnika

„Świstaka”. Co jakiś czas przerywał nucenie, aby powiedzieć coś cicho pieszczotliwym tonem.

– Wiesz oczywiście, że „Świstak” istnieje tylko i wyłącznie po to, żeby pożerać części, które mogłyby uratować dziesiątki niewinnych poduszkowców? – zagadnął Polak, bez przekonania grzebiąc w skrzynce narzędziowej. – Mówiłeś, że który to ma być?