– Nie sądzisz, że to trochę dawno? – Marcin uniósł brwi. – Po dobie na nogach sprawność leci na pysk...
– Wyśpię się, kiedy skończę – przerwał mu Trasic. – „Świstak” mnie potrzebuje.
– Wspominałeś, że jest w prawie idealnym stanie.
– Pamiętasz Dwunastkę? Ciągle się psuł. – Rosły technik pogładził kadłub maszyny. Na
jego prostej, sympatycznej twarzy odmalował się smutek. – Teraz boję się, że będzie tak samo. Nie mamy ostatnio szczęścia. Jak coś będzie mogło się zepsuć, to pewnie nawali. To nie wina „Świstaka”, tylko moja.
Wierzbowski omal się nie zaśmiał, widząc, z jakim zapałem kolega broni poduszkowca, ale spojrzał na Kicię i zrezygnował. Medyk niemal emanowała troską, spoglądając to na technika, to na jego maszynę z bezradnością. Zmienił więc plan.
– Wiesz, Mały, ty przecież wcale nie masz pecha. – Ściągnął brwi w udawanym
zaskoczeniu. – Z tego co ja się orientuję, jesteś największym farciarzem w plutonie.
– Jestem? – Zdziwiony Trasic zmarszczył zabawnie nos.
– Pewnie! To, stary, aż bije z ciebie. – Zgrabnym ruchem wyjął talię z kieszeni. – Chcesz sprawdzić sam?
– Robisz ze mnie idiotę. – Technik zmrużył oczy i spojrzał podejrzliwie na karty.
Kicia przyglądała się obu żołnierzom uważnie, ale nic nie powiedziała.
– No co ty! Czemu miałbym to robić? – Marcin szybkimi ruchami przetasował. – Zróbmy
próbę. Powiedz mi, jaka jest twoja szczęśliwa karta?
– Nie mam szczęśliwej karty.
– Każdy ma. Jak nie masz, to wybierz jakąś, którą byś chciał, żeby była szczęśliwa. –
Uśmiechnął się zachęcająco, modląc się w duchu, żeby Mały wybrał coś, czego jeszcze nie zdążył
zgubić.
– Walet wino. – Żołnierz wzruszył ramionami.
– Walecik pik, doskonały wybór. – Prestidigitatorskim gestem Wierzbowski przetasował
talię. – Możesz wziąć wierzchnią?
– Jasne... – Technik sięgnął po plastikowy kartonik i przyjrzał się mu uważnie. – Jak to zrobiłeś?
Kicia przysunęła się do Trasica i spojrzała mu pod ramieniem, a potem zerknęła
z podziwem na Wierzbowskiego.
– Ja zro... – Polak z udawanym zaskoczeniem odebrał kartę. – Walet pik... przyznam, że karta miała mi wskazać miejsce, gdzie go szukać, ale... Ty faktycznie masz szczęście... Spróbuj jeszcze raz.
Przetasował karty. Mały niepewnie, dwoma palcami, odkrył wierzchnią. Jego twarz
rozjaśniła się w uśmiechu, kiedy spojrzał na awers.
– Znowu!
– Niee, to aż dziwne – mruknął Marcin, przyglądając się figurze, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. – Czekaj, możesz ty przetasować?
Mały niepewnie sięgnął po talię. Wierzbowski zmrużył oczy, w skupieniu obserwując ręce kolegi. Na szczęście technik nie był mistrzem szulerki. Przecięcie na wysokości osiemnastej karty, przełożenie trzy powyżej i dwa razy przesunięcie... Polak odebrał karty i sam przetasował je pozornie niedbałym ruchem.
– Spróbuj teraz, choć osobiście nie wierzę, żebyś aż tak... Ożeż ty... – Teatralnie wybałuszył
oczy, wpatrując się w waleta pik.
– To wspaniałe! – Mały zaśmiał się jak dziecko. Przytulił kartę do zarośniętego policzka.
– Wiesz, myślę, że ten walet cię lubi. – Marcin schował talię. – Dawno nie widziałem
takiego fuksa. Co ty na to, żeby u ciebie został?
– Mógłby?
– Pewnie. – Wierzbowski wzruszył ramionami. – Sam cię wybrał, co nie? Niech ci przynosi szczęście.
Poklepał kolegę po ramieniu i mrugnął porozumiewawczo do Kici. Ta bezgłośnie
zaklaskała, uważając, żeby nie dostrzegł tego Mały, ale technik był zbyt zajęty przyglądaniem się nowo zdobytemu amuletowi.
– Zmyjemy się już. Trzeba trochę snu złapać. – Wierzbowski przeciągnął się ostentacyjnie.
– Ty też się połóż, nic nam po tobie, jak jesteś przemęczony.
– Jasne. – Mały kiwnął energicznie głową. – Za niedługo.
– Polecenie lekarza. – Kicia pogroziła mu palcem. – Zresztą wszystkim nam się to przyda.
Dobranoc, Mały.
– Dobranoc... – Technik uśmiechał się szeroko. Nagle Wierzbowskiemu zrobiło się
cholernie szkoda, że taka osoba jak Iriam Trasic powędrowała na linię frontu.
Pozostawiwszy za sobą rozradowanego technika, ruszyli w stronę koszarów Kijowa. Kicia
odczekała, aż przeszli kilkanaście kroków, zanim wyszeptała pełne podziwu pytanie.
– Jak ty to zrobiłeś?
– Karty to moja rzecz. – Uśmiechnął się w odpowiedzi. – Zawsze mi jakoś szły. Siostra
bardzo lubiła sztuczki, więc się nauczyłem.
– I potrafisz tak, kiedy chcesz?
– Jeśli pamiętam układ. – Szybko przetasował talię, przełożył i znowu przetasował.
Wreszcie wyciągnął asa pik.
– Dobra karta. – Uśmiechnęła się. – Może sam powinieneś mieć taki amulet.
– Sądzisz? – Przyjrzał się karcie z obu stron. – Właściwie, czemu nie?
Zatknął plastikowy prostokąt zawadiacko z boku hełmu, za jednym z pasków mocujących
CSS-ową tkaninę.
– Wygląda odpowiednio groźnie?
– Ja bym nie strzeliła.
20 czerwca 2211 ESD, 02:38
Meldunek przyszedł w nocy. Oszczędzono im przynajmniej syreny alarmowej – Kijów
zwyczajnie jej nie miał. Zresztą i tak nie byłoby potrzeby jej użycia. Chyba nikt z wyjątkiem Thorne’a nie spał. W ciągu minuty posterunek wypełnił się tupotem, przekazywanymi pospiesznie rozkazami i adrenaliną.
Podobno szedł na nich pełen batalion, ale Cartwright nie zdecydowała się ani wycofać, ani zmienić planu. Marcin spojrzał na nią, stojącą przed bunkrem dowodzenia. Z jakiegoś powodu wiedział, że to ona, pomimo munduru, peleryny i chusty, która zasłaniała połowę jej twarzy.
Kobieta była oazą spokoju w panującym dookoła chaosie. Stała niemal bez ruchu, z karabinem na plecach i goglami bojowymi w ręku, co jakiś czas zamieniając kilka słów z podchodzącymi dowódcami poszczególnych drużyn. Jej oczy zdawały się lekko błyszczeć w nielicznych światłach Kijowa.
Poduszkowce pierwszej grupy czekały gotowe w centralnej części obozu, za nimi stała
kolejna czwórka maszyn przeznaczonych do wsparcia piechoty. W cichym pomruku silników dało się wyczuć minimalnie inny rytm generatora „Świstaka”. Obok niego Wierzbowski zauważył
sylwetkę Małego, który dokonywał ostatnich poprawek w systemach swojego pupila. Trasic krążył
wokół wysłużonej maszyny niczym kwoka wokół kurczęcia. Myśl ta wydała się Polakowi zabawna, kiedy nagle uderzyła go kolejna. Mały nie posiadał niemal nic więcej. Nikt poza maszynami i może Szafą nie miał cierpliwości do prostoty technika, która oscylowała na granicy głupoty, nikt nie wybrałby umyślnie jego towarzystwa. Może „Świstak” był po prostu najlepszym substytutem przyjaciela, jakim ten wielki mężczyzna dysponował. Dlatego teraz tak kręcił się przy maszynie, dlatego robił wszystko, aby przetrwała nadchodzącą bitwę. Cóż, szanse ma raczej z tych średnich –w głowie Marcina odezwał się... jak to CJ nazwał? Realizm wojskowy. Wreszcie technik domknął
panel dostępowy, przy którym pracował, i wtedy Marcin zobaczył niewielki prostokącik karty, który był przyklejony taśmą do zewnętrznej części poduszkowca. Mały poklepał go po pancernej burcie. Gdzieś głęboko w jego duszy pojawiła się nadzieja, że „Świstak” jednak przetrwa walkę.
Sam nie wiedział, dlaczego.
Tymczasem obok Polaka przebiegała jedna z drużyn drugiego plutonu, rozpoznawalna po
taszczonych lekkich działkach przeciwpancernych. Dowodząca nią sierżant wykrzykiwała
polecenia suchym, nieprzyjemnym głosem.
Na lądowisku rozgrzewały silniki strumieniowce wsparcia. Z wygaszonymi światłami