i wypakowane po brzegi bronią przypominały wielkie, czarne szerszenie. Miały startować dopiero w razie nawiązania kontaktu z wrogiem, najpewniej wprost w najgorszy ogień. Kilka godzin wcześniej pokryta paskudnymi bliznami po oparzeniach pilotka „Tuptusia” zostawiła Wierzbowskiemu swoje rzeczy osobiste, wraz z adresem gdzieś na Ziemi Ognistej.
Hama, chyba tak się nazywała. Jovanka Hama. Widzieli się wtedy może trzeci raz w życiu, rozmawiali pierwszy.
Pomachał w stronę maszyny, która wyglądała jak strumieniowiec Hamy, ale wątpił, żeby
ktokolwiek w kokpicie to zauważył.
Ktoś poklepał go po ramieniu. Sokole Oko.
– Idziemy, Marcin. Wszystko w porządku?
– Tak, jasne, kapralu.
– Za trzy minuty wyru...
Punkt dowodzenia Samodzielnego Batalionu Specjalnego Przeznaczenia
amerykańskiego zgrupowania „Currahee”, strefa Przesmyku 209
20 czerwca 2211 ESD, 03:29
– ...szamy – rozkazał podpułkownik Sheridan, kiedy tylko meldunek od dowódcy czujek
dotarł na jego stanowisko w ruchomym centrum dowodzenia batalionu. – Wszystkie oddziały mają natychmiast wkroczyć na Polder.
Ze stanowiska łącznościowego usłyszał radiooperatora, który przekazywał rozkaz do
pojazdów dowodzenia poszczególnych kompanii, skąd z kolei wędrował on dalej ku plutonom i pojedynczym drużynom.
Sheridan wsparł podbródek na kościstej dłoni i wbił spojrzenie w ekran taktyczny. Patrząc na niego, można było zrozumieć, dlaczego chudy, pozbawiony choćby grama tłuszczu czterdziestolatek był nazywany przez własnych ludzi Kostuchą. W tej chwili podpułkownik Aaron Sheridan faktycznie wyglądał jak śmierć pochylona nad szachownicą.
Niczym impulsy nerwowe w ciele gotującego się do skoku drapieżnika rozkazy poderwały
nieruchomy przez ostatnią godzinę oddział. Zagrały silniki transporterów, ożyły linie
komunikacyjne. Oba wydzielone do dyspozycji podpułkownika plutony pancerne ruszyły, brnąc poprzez sięgające powyżej połowy wysokości gąsienic błoto. Samodzielny Batalion Specjalnego Przeznaczenia zgrupowania „Currahee” drgnął i skierował się wprost na teren, który Europejczycy nazywali Przesmykiem 209, ale na mapach operacyjnych Sto Pierwszej Powietrznodesantowej figurował jako Polder Horrocksa.
Nie nazywał się tak zresztą bez powodu. Podobnie jak holenderskie poldery miał
doprowadzić uderzenie powietrznodesantowych do szczęśliwego końca. Podobnie jak Horrocks podczas operacji „Market-Garden” Sheridan prowadził czołgi, mające przesądzić o wyniku nadchodzącej bitwy. I, niestety, podobnie jak Horrocksa w 1944, każdy błąd mógł kosztować utknięcie na Polderze i fatalne w skutkach opóźnienie. Tutaj nawet małe siły wroga mogły oznaczać kłopoty.
A Europejczycy będą tu z całą pewnością. Dowódca Czterdziestego Regimentu Unii –
kimkolwiek był – na pewno nie był głupi i wiedział, jak zgubne może być przedarcie się amerykańskich jednostek przez Polder. Dlatego też podpułkownik prowadził swoje siły ostrożnym marszem, z rozproszoną kompanią zwiadowczą w charakterze czujki i saperami na przedzie szyku.
Wiedział, co może zrobić dobrze przygotowane pole minowe – nawet z czołgami. Lepiej było zadbać o bezpieczeństwo zawczasu. Samodzielny Batalion poruszał się może wolniej, niżby mógł, ale w tej konfiguracji był praktycznie w pełni przygotowany na zasadzki.
A przynajmniej taką Sheridan miał nadzieję.
Jak dotąd ostrożność się opłacała. Godzinę temu jeden z pododdziałów zwiadowczej
kompanii „Easy” natrafił na aktywny zestaw czujników, prawdopodobnie element sieci wczesnego ostrzegania. Gdyby oddziały Sheridana szły standardowym szykiem z rozpoznaniem na poduszkowcach, już zostaliby wykryci – jednak zupełnie inaczej sprawa się miała z pieszymi zwiadowcami.
W ciągu godziny, którą Sheridan dał drużynom rozpoznawczym, udało im się rozstawić
ogłupiacze, małe, złośliwe nadajniki, karmiące sensory fałszywymi sygnałami. Jeśli nie spaprali sprawy, cały batalion będzie mógł przespacerować się sto jardów od czujnika i pozostać niewykrytym. A to oznaczało możliwość złapania przeciwnika z ręką w nocniku.
Na ekranie taktycznym symbole oznaczające jego oddziały przemieszczały się w idealnym
szyku. Z przodu pojedyncze drużyny zwiadu asekurowały saperską kompanię „Dog”, która
sprawnie wyznaczała bezpieczną trasę dla sił głównych. W centrum szyku szły oba plutony pancerne wraz z jednostką artyleryjską w osłonie kompanii „Able” i „Baker”, potem zaopatrzenie i szpital polowy, wreszcie kompania „Charlie” na tylnej straży.
Sheridan z zadowoleniem zauważył, że trudne podłoże nie wpływało w żadnym stopniu ani
na utrzymanie szyku, ani na koordynację działań jego jednostek. Samodzielny Batalion pracował
niczym dobrze naoliwiona maszyna.
– Rollins, nadaj do wszystkich: utrzymać pozycje w szyku i oczekiwać kontaktu z wrogiem.
– Tak jest.
Pułkownik wyciągnął się wygodniej w fotelu.
– Stawka na stole – mruknął cicho do siebie – karty...
Strefa Przesmyku 209
20 czerwca 2211 ESD, 03:31
– ...w grze. – Isaksson zmrużyła oczy i uniosła kącik ust w lekkim półuśmiechu. Na ekranie przed nią widać było mknący po prawej poduszkowiec Kudłatego. Maszyna właśnie płynnie omijała kępę groteskowo poskręcanych i pozbawionych liści krzewów. – Przekraczamy granicę strefy, idziemy kursem dwa – pięć, wszystko zgodnie z planem.
Skulony koło radiooperatorki Marcin nerwowo zacisnął dłonie na karabinie. W tej części operacji zgranie czasowe było kluczowe. Jeśli cokolwiek źle policzono wcześniej, teraz za to zapłacą. W przeciwnym wypadku będzie po prostu bardzo ciężko.
– Co z przekaźnikami? – zapytał nieco głośniej, niż zamierzał.
– Uspokój się, słoneczko... – odmruknęła radiooperatorka, oblizując wargi. Wpatrzona
w ekran, poświęcała większość uwagi pilotowaniu poduszkowca. W oczach dziewczyny tańczyły radosne iskierki. Camilla Isaksson była w swoim żywiole. – Przekaźniki działają na tip-top. Gdyby coś się z nimi działo, pierwsza bym wiedziała.
Wierzbowski przetarł czoło grzbietem osłoniętej rękawicą dłoni i wbił wzrok w pulpit
kontrolny. Dawało mu to może jedną dziesiątą informacji, które uzyskiwała tam aż zarumieniona z podekscytowania technik drugiej drużyny, ale zawsze jednak coś. Na pewno więcej niż widok przemykającej po obu stronach mgły, który mógł zobaczyć na głównym ekranie.
Kierowany przez Isaksson poduszkowiec szedł na lewym skrzydle szerokiego na około
pięćdziesiąt metrów szyku, pasywne sensory wykrywały pozostałe dwa pojazdy formacji, choć poza tym maszyny pozostawały niewidoczne. Kiedy spojrzało się na kłęby mgły przed maszyną, prędkość wynosząca niecałe trzydzieści kilometrów na godzinę, z jaką poduszkowiec pełznął
wzdłuż Przesmyku, wydawała się niemal astronomicznym tempem. Widoczność nie mogła
przekraczać kilkudziesięciu metrów. Dobre warunki na bitwę z przeważającymi siłami wroga, choć nawet nie chciał myśleć o czasie, jaki Isaksson miała na reakcję, jeśli cokolwiek...
– Kontakt, kontakt, kontakt! – krzyknęła nagle dziewczyna, rzucając poduszkowiec
w ciasny zwrot. – Tu Isaksson, przednia straż zgłasza kontakt z wrogiem, pozycja cztery – cztery –
jeden – osiem na jeden – cztery – cztery – pięć, powtarzam, przednia...
Punkt dowodzenia Samodzielnego Batalionu Specjalnego Przeznaczenia
amerykańskiego zgrupowania „Currahee”, strefa Przesmyku 209
20 czerwca 2211 ESD, 03:33
– ...straż zgłasza kontakt z wrogiem, sir. – Oficer komunikacyjny Rollins podniósł wzrok znad swojego stanowiska. Trzy lekkie poduszkowce, szły dokładnie na nas, właśnie zmieniają kurs na ucieczkowy.