– Zniszczyć. – Sheridan zmrużył oczy. Czyżby dowódca unijny próbował przejść Polder
w drugą stronę? To byłby ciekawy ruch, chociaż mocno ryzykowny... Może to tylko
przemieszczenie małych oddziałów? Czy też właśnie wpakował się w nieudaną pułapkę
Europejczyka? – Meldować o wynikach starcia, sprawdzić wraki. Chcę znać liczebność załóg...
– Tak jest, meldować o wynikach starcia, sprawdzić wraki – potwierdził radiooperator. –
„Dog”, tu Król Kier, melduj...
Sheridan złożył dłonie w piramidkę. Na ekranie dowodzenia, zaraz przed pozycjami
saperów kompanii „Dog”, błyszczały trzy czerwone punkty wrogich jednostek. Niezależnie od tego, czy były przednią strażą Unii, czy wiozły desant, który Europejczycy próbowali przerzucić na jego stronę Polderu – ich dowódca powinien był myśleć, że sensory da się oszukać. Że Sheridan mógł
znaleźć automatyczny czujnik i ogłupić go, że nie można jechać całkiem na pamięć... A teraz Amerykanie zbierali owoce tej pomyłki.
Pierwszy punkt zniknął z ekranu – sensory przedniej straży przestały oznaczać
poduszkowiec jako wroga. Zaskoczony przeciwnik nie mógł mieć wielkich szans. Póki znajdował
się wewnątrz sieci taktycznej batalionu, Sheridan miał na jego temat w miarę dokładne dane, wiedział, gdzie jest, potrafił przekazać tę informację wszystkim pododdziałom. Tamci nie mieli nic.
Bagno było niemal podręcznikowym piekłem każdego zwiadowcy, kiedy jedna strona była ślepa, a druga widziała... to nawet nie była walka. Sheridan, z całą siecią detektorów swojego batalionu, o nadjeżdżającym wrogu dowiedział się dopiero wtedy, gdy ten niemal na niego wpadł.
Zgasł kolejny czerwony symbol, a chwilę później ostatni. Starcie trwało nie więcej niż trzydzieści sekund. Krótki czas na to, aby odwrócić losy pewnie całkiem dobrego planu dowódcy Unii.
– Kompania „Dog” melduje zakończenie starcia, jedna maszyna eksplodowała, zapewne
trafienie w zasobniki amunicyjne, sprawdzają wraki pozostałych.
– Rozumiem, chcę wiedzieć tylko, ile miały załogi. Niech sobie darują resztę. – Sheridan nie odwrócił się w stronę łącznościowca, nadal wpatrzony w ekran taktyczny. – Niech centrum „Easy”
przesunie się ku osi marszu, wolę, żeby kolejni tacy hazardziści nie byli zaskoczeniem.
– Tak jest.
Sheridan pozwolił sobie na moment rozluźnienia, wygodnie rozparty w fotelu dowódcy.
Zapowiadała się ciekawa noc i to niezależnie od tego, co żołnierze z pierwszej kompanii znajdą wewnątrz unijnych poduszkowców. Według prognoz – na ile były one godne zaufania –widoczność na Polderze nie przekroczy pięćdziesięciu jardów, a słyszalność... tak bliskie starcie między jednostkami wroga a prowadzącymi saperami stanowiło najlepszy dowód, że nie dało się na niej polegać. Z jednej strony, dobre warunki dla słabszego gracza – a Sheridan nie wątpił, że to nie on nim był – z drugiej, nie najgorsza pogoda do ataku na umocnione pozycje.
– Panie pułkowniku, „Dog” melduje, brak pasażerów w poduszkowcach, tylko piloci
i strzelcy. – Głos Rollinsa natychmiast wyrwał go z zamyślenia.
Sheridan wyszczerzył się od ucha do ucha. Tak! To była przednia straż! Znaczy, że gdzieś za nią idzie reszta sił przeciwnika w wygodnej, marszowej kolumnie. Nie dalej pewnie niż pół mili przy bagiennych problemach z łącznością. Od początku starcia upłynęły trzy minuty... Unijny dowódca na pewno wie już o nim. Przez trzydzieści sekund od kontaktu bojowego weryfikował
pierwszy meldunek. Nie więcej niż piętnaście dalszych poświęcił na podjęcie decyzji, która w tej sytuacji mogła być tylko jedna – rozstawienie szyku obronnego, w nadziei, że Amerykanie wrócą do ostrożnego marszu, który pozostawiał niemal czterdzieści minut do kontaktu bojowego. O, krzyczący orle, to może być kluczowy moment dla bitwy... Przynajmniej kwadrans na przegrupowanie się i przygotowanie sensownej obrony... Jeszcze dwanaście minut.
Jeśli prawidłowo oszacował liczebność wroga po rozmiarze przedniej straży, miał do
czynienia co najwyżej z kompanią. Dopaść ją nieprzygotowaną może oznaczać rozbicie z marszu.
A nawet, jeżeli tamtych było więcej, to pierwsze uderzenie może dać Sheridanowi szansę na przejęcie inicjatywy. I związanie silnego przeciwnika walką, co na pewno osłabi główne siły Unii.
Każda z tych opcji była warta ryzyka.
– Rollins, natychmiast przekaż pancernym: pluton „Zielony”, nacierać w kierunku wroga,
„Złoty”, ostrzał przygotowawczy nad obszar pół mili do mili naprzód. Kompanie „Able” i „Baker”, zbliżenie do wroga na maksymalnej prędkości, „Easy”, naprzód i zlokalizować pozycje przeciwnika, namiary strzeleckie przekazywać na czołgi plutonu „Złotego”. – Sheridan lekko uniósł
się z fotela. To była szansa na wygranie bitwy, zanim ta na dobre się zacznie. – Batalion, ruszamy na wroga, Currahee, Currahee, Currahee!
Teraz każda minuta była ważna. Każda oznaczała odrobinę lepsze przygotowanie sił Unii do obrony, każda utrudniała nadchodzące starcie. Podpułkownik potarł dłonią spiczasty podbródek, wpatrzony w ekran taktyczny. Gdyby tylko dało się siłą woli przyspieszyć reakcję oddziałów na przekazywane właśnie rozkazy...
Ale nie trzeba było nic przyspieszać. Byli w końcu Sto Pierwszą Powietrznodesantową.
Rozkaz podziałał na batalion jak ukłucie gigantyczną ostrogą.
Currahee! Okrzyk bojowy zgrupowania niósł się od pojazdu do pojazdu, od żołnierza do
żołnierza. Jego ludzie wyczuli już bliskie starcie. Czołgi plutonu „Zielonego” ruszyły niemal natychmiast, wyrywając spod gąsienic olbrzymie grudy błota. Na przedzie szyku saperzy kompanii „Dog” rozstępowali się, aby przepuścić szarżę pancernych kolosów.
Currahee!
Po obu stronach szyku nabierały prędkości transportery kompanii „Able” i „Baker”,
prowadzone przez poduszkowce szpicy. Silniki wyły na wysokiej mocy w końcu uwolnione od ograniczeń narzuconych poprzez protokoły cichego marszu. Teraz ukrywanie się nie było już ważne.
Currahee!
Pluton „Złoty” pozostał na pozycjach – Sheridan wolał nie popełniać grzechu zbytniej
pewności siebie. Jeśli miał rację, pluton „Zielony” wystarczy w zupełności. Jeśli nie, lepiej mieć odwód. „Złoty” nie stał jednak bezczynnie. Czołgi plunęły ogniem unisono, pierwsze pociski przygotowania artyleryjskiego pomknęły po stromej paraboli ponad Polder. Nie opadły jednak z powrotem. Na ciemnym niebie rozkwitły czasze ich spadochronów, a ukryte wewnątrz skorup czujniki zaczęły przekazywać obraz pola walki do centrum dowodzenia batalionu. Co kilka sekund huczały lufy. Co kilka sekund kolejne pociski mknęły w górę, by tworzyć coraz szczelniejszą sieć rozpoznania.
Zaraz obok czołgów pospiesznie przygotowywano stanowisko artylerii, która miała
dołączyć do kanonady, kiedy tylko „Złoty” zlokalizuje wroga.
Currahee!
Pododdziały obrony sztabu rozstawiały już systemy przeciwartyleryjskie. Wokół wozu
dowodzenia Sheridana i strzelających ponad mgłę czołgów powstawał perymetr obronny barier antybalistycznych i laserów klasy „Shield”. Nawet jeśli wróg dysponował działami, żaden pocisk nie miał prawa przedostać się do wnętrza strefy bezpieczeństwa. Saperzy kompanii „Dog”
zaczynali przygotowywać perymetr obronny na wypadek, gdyby Unia jakimś cudem przeniknęła przez siły ofensywne i dotarła aż tutaj. Punkt dowodzenia batalionu szybko zaczynał zamieniać się w twierdzę.
Sheridan obserwował to wszystko na ekranie taktycznym. Uruchomił dodatkową konsoletę,
aby mieć wgląd w mapę tworzoną na bieżąco przez sensory pocisków przygotowawczych, które coraz liczniej szybowały nad Polderem. Nie spodziewał się, że szybko wykryje wroga, i istotnie, jak dotąd system przekazywał tylko odczyty jego własnych jednostek.