Выбрать главу

Wymęczona drużyna Sancheza była ostatnim odwodem na ich drodze.

Stracili mangusty. Ich uderzenie przez chwilę sprawiło, że Polak czuł, że bitwa jest jeszcze do odratowania. Oczywiście mylił się. Widział jedną z maszyn przed upadkiem, jak usiłowała umknąć, zataczając się pod ogniem przeciwlotniczym. Jeden z jej silników był niemal odstrzelony, drugi płonął jasnym, niebieskawym płomieniem, który pozostawiał błyszczącą poświatę na wzmacniaczu obrazu żołnierskich gogli. Potem coś eksplodowało w kokpicie i strumieniowiec runął ku ziemi. Jeden z pilotów zdążył odstrzelić wyrzucany fotel, który ciągnąc za sobą warkocz dymu, poleciał szaloną parabolą w niebo. Polak nie mógł dostrzec spadochronu, ale wmawiał sobie, że to przez słabą widoczność. Śmierć pozostałych strumieniowców była tylko rozmytymi przez zakłócenia krzykami w nastawionej na częstotliwość ogólną słuchawce. Nie wiadomo było nic o ocalałych. Należące do Jovanki Hamy lusterko i złożony na czworo zapisany odręcznie papier paliły go przez kieszeń.

Stanowisko drużyny Wierzbowskiego miało osłaniać odwrót Niemi i Szalonego Borgii, ale

od pół godziny z obiema drużynami nie mieli kontaktu. Jakiś kwadrans później Sokole Oko zabrał

CJ-a, Kicię i Thorne’a na zwiad i na pozycji pozostali tylko Marcin i Szafa.

Nad Bagnem świtało. Niebo przestawało być granatowoczarne i stawało się zwyczajnie

szare. Spadła temperatura – a może to po prostu zmęczenie sprawiało, że żołnierz bardziej odczuwał zimno. Mgła zgęstniała lekko i do Marcina zaczynały docierać odgłosy Bagna, biorąc górę nad głuchymi uderzeniami pocisków artyleryjskich. Gdzieś całkiem niedaleko rozległ się nieregularny furgot, jakby jakiś szczególnie niezgrabny ptak rozpędzał się do lotu. Zdawało się, że coś zamlaskało zaledwie kilka kroków od leżących żołnierzy. Po jazgocie karabinów i huku granatów była to niemal przyjemna zmiana.

– Jak myślisz, kiedy tu przyjdą? – spytał Szafę. Uniósł manierkę i potrząsnął nią.

Uśmiechnął się półgębkiem na odgłos chlupania. Mogło być gorzej.

– Jak Niemi ich puści. Albo sami przez nią przelezą. – Szafa zsunął rękawiczkę i przetarł

brudną ręką czoło pod hełmem. – Kto wie?

– Mogliby już wrócić. Cholerna cisza radiowa...

– Mają stanowisko do walki elektronicznej jak nasze trzy. Lepiej nie ryzykować namie... –

Szafa przerwał w pół słowa i zamarł ze śmiesznie uniesioną głową. – Czekaj, słyszysz to?

Wierzbowski nadstawił uszu. Czy Szafa mógł mieć na myśli odgłosy Mgły? Systematyczne

kapanie, choć przecież woda nie miała tutaj skąd kapać? Szum? Nic innego nie mógł wyłowić z ciszy poranka.

– Nic nie słyszę.

– No właśnie. Przestali walić z dział.

Wiadomość przyszła kwadrans później. Podróżowała poprzez łącza komunikacyjne

początkowo niepewnie, wymieniana pełnym niedowierzania i podejrzliwym tonem, potem coraz prędzej, od żołnierza do żołnierza, w dziesiątkach krzyżujących się oddechów ulgi. Amerykanie się cofają.

Nie było ważne, czy to jakiś podstęp, czy rzeczywiście atak okazał się dla nich zbyt

kosztowny. Zawsze był to czas na wytchnienie tak bardzo potrzebne obrońcom Przesmyku 209.

Kiedy Wierzbowski i Szafa dostali potwierdzenie od Sokolego Oka, po prostu siedzieli w błocie i śmiali się jak dzieci. Przy ich stanowisku zebrały się wkrótce resztki grupy zachodniej. Drużyna Niemi była poharatana, ale cała. To był cholerny cud. Szczeniak jak zwykle kozaczył, choć ze zmęczenia był niemal szary na twarzy, a Isaksson tak się naszprycowała stymulantami, że ręce dygotały jej jak w febrze. Maskująca peleryna Szalonego Borgii była porwana w strzępy, a cała uprząż brudna od zaschniętej krwi. Cudzej, szczerzył się Włoch. Jego drużyna weszła z jankesami w starcie bezpośrednie. Stracili czterech ludzi, Amerykanie ponoć więcej. Choć właściwie to, ilu zginęło tamtych, nie było takie ważne. Jedyną ocalałą z drużyny Piętaszka była nieprzytomna i ciężko ranna kapral nazwiskiem Havre. Pomyślą o nich w domu – wzruszył ramionami Szczeniak – i coś w tym było. Teraz mogli się po prostu cieszyć. Obronili Przesmyk.

Jak na rozmiar bitwy, która miała miejsce w pobliżu, Kijów wyglądał zaskakująco dobrze –

walki po prostu do niego nie dotarły. Dopiero wracające siły bojowe, teraz ledwie godne tej nazwy, dowodziły wydarzeń ostatniej nocy. Nie przetrwał żaden strumieniowiec, z siedmiu poduszkowców jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności ocalał tylko „Świstak”. Mały płakał z radości.

Saperów wycofało się trzech.

To było drogie zwycięstwo. Ale zwyciężyli. Wierzbowski śmiał się razem z innymi,

dołączywszy do ogólnego poklepywania po plecach. Po niebie niósł się huk artylerii w bitwie, którą ubezpieczali, ale której mieli nigdy nie zobaczyć. Porucznik Cartwright zebrała pozostałości swoich sił godzinę później. Była blada ze zmęczenia, ale jej oczy błyszczały drapieżnie, kiedy prowadziła odprawę. Marcin nie miał pewności, ale zdawało mu się, że widzi na twarzy oficer też ślad współczucia, delikatny cień, kiedy patrzyła na swój oddział. A może to były stymy, jak u Isaksson?

Wtedy oczywiście zbyt wiele o tym nie myślał. Wyczerpany organizm, pozbawiony stałego

dopływu adrenaliny, krzyczał o sen. Dowiedział się sześć godzin później, kiedy alarm wyciągnął go z łóżka, zdezorientowanego i obolałego. Słuchał Sokolego Oka, który pospiesznie przekazywał

rozkaz wymarszu i patrzył w podłogę. Cóż, mógł tylko podziękować w duchu dowódcy, że dała im sześć godzin poczucia sensu. Powinien był się domyśleć wcześniej, że jankesi nie cofnęli się bez powodu.

Zgrupowanie „Bastogne” strząsnęło w końcu von Zangena i zdążyło na bitwę.

4

Polowy punkt dowodzenia ppłk. Brisbane’a

1 lipca 2211 ESD, 13:22

Za każdym razem, kiedy wchodził do sanktuarium majora Hampla, Brisbane czuł się

dziwnie. Jakby to on był na audiencji u podwładnego. Ale magowie tacy byli.

Gdyby nie brać pod uwagę szumu elektroniki, pomieszczenie w ogóle nie przypominało

stanowiska obsługiwanego przez normalnych ludzi. Bezpośrednio podłączony do jednostek

obliczeniowych mag zrezygnował całkowicie z ekranów i końcówek interfejsu. Stłumione błękitne oświetlenie ledwo wydobywało kształt siedzącego w fotelu majora i pełzające po podłodze węże łączy danych, niknące w trzymanym przez mężczyznę na kolanach przetworniku, by następnie eksplodować setkami delikatnych, cienkich połączeń znikających pod opaską kontroli neuralnej.

Otwarte, wpatrzone w przestrzeń oczy majora wydawały się lekko błyszczeć, choć pewnie

było to tylko odbijające się oświetlenie.

Powietrze niemal iskrzyło elektrycznością, a kiedy stało się w bezruchu wystarczająco

długo, można było odnieść wrażenie, że na samej granicy świadomości wyłapuje się ciche, nieregularne odgłosy.

Ilekroć Brisbane był w pobliżu maga, miał nieokreślone odczucie, że atmosfera jest... gęsta, jakby płynna.

– Pułkowniku. – Hampel nie obrócił się w jego stronę.

– Majorze. Jak rozumiem, znalazł pan cel.

– Nie. Ograniczyłem tylko obszar poszukiwań do stu kilometrów kwadratowych. „Alta”

znajduje się gdzieś tam.

Ożył wyświetlacz i nad głową maga pojawiła się trójwymiarowa mapa terenu. Obszar tuż

przed oczami Brisbane’ a został otoczony jaskrawoczerwonym prostokątem.