Stray oderwał w końcu wzrok od rozstawionego przez techników systemu diagnostycznego
i obrócił się w stronę pułkownika, który najwyższym wysiłkiem woli powstrzymał się od
wzdrygnięcia.
Oficer, kiedy tylko odzyskał świadomość, zażyczył sobie munduru. Czarny uniform
z dystynkcjami komandora porucznika i naszywką Pierwszej Kompanii Hybryd sprawiał, że obok zakutych w skafandry ludzi Brisbane’a wyglądał niemal dystyngowanie. Ale nie tylko to go wyróżniało.
Spod krótkich jasnych włosów oficera patrzyło na Brisbane’a jedno błękitne oko. Cała lewa cześć twarzy była pokryta czarnym kompozytowym labiryntem łączy danych, wzmocnień i gniazd, a w oczodole mieścił się otoczony serwomotorami pierścień z zaczepami na kilkanaście kabli łącza neuralnego.
Prawe oko mrugnęło.
Pierścień obrócił się wokół własnej osi.
– Co z moimi ludźmi? – Pułkownik usłyszał pytanie, jeszcze zanim Stray je zadał.
– Trudno mi w tej chwili powiedzieć. Jak pan widzi – wskazał na stojący przed Hybrydą
monitor – ich odczyty są stabilne. Nie mamy jednak praktycznie żadnych danych na temat tego, jak z nimi postępować. Komputery „Skowronka” bardzo ucierpiały podczas wypadku i obecnie, szczerze mówiąc, błądzimy w ciemnościach. Nie ukrywam, że pańska pomoc byłaby nieoceniona.
Cisza trwała tak długo, że pułkownik zaczął rozważać zażądanie opinii Reese’a, ale kiedy już miał dać umówiony sygnał, Stray odpowiedział:
– Moja pomoc. Rozumiem, że dane z Centrum też uległy uszkodzeniu?
Mógł się spodziewać, że o to zapyta.
– Centrum Rozwoju Floty zostało zniszczone ponad sześć lat temu. Danych na temat tego
projektu, to jest wystarczających danych – poprawił się szybko – nie udało się zachować.
Znowu cisza. Stray zdawał się powoli trawić każdą informację.
– Ile wiecie na temat środków, które są dawkowane moim ludziom przez cały czas? Na
temat środków, które ja dostaję? – Pół obrotu pierścienia.
– Dysponujemy pewną ich ilością i jestem pewien, że analiza pozwoli nam je
zsyntetyzować. – Brisbane przybrał przepisowo uspokajającą minę.
– Czyli nic. – To nie było pytanie.
– Czyli niewiele – przyznał pułkownik. – Niemniej nie zamierzam pozwolić, aby tak
pozostało. Właśnie dlatego pana obudziliśmy, komandorze. Będziemy potrzebować możliwie dokładnego raportu na temat pańskich ludzi. Wszystkiego, co uzna pan za przydatne do odtworzenia środków chemicznych, utrzymania wszczepionych im podzespołów, chirurgii. I to najlepiej od razu.
Przez kilkanaście sekund Stray wpatrywał się w monitor, nadal wyświetlający dane
hibernatorów. Ludzka część jego twarzy zastygła na podobieństwo swojego mechanicznego
odpowiednika.
– Oczywiście, panie pułkowniku – odpowiedział w końcu, bardziej do monitora niż do
Brisbane’a. – Natychmiast się tym zajmę.
– Potrzebuje pan pomocy? Czegokolwiek? Moich oficerów medycznych?
– Później. Teraz dam sobie radę sam.
Kiedy Brisbane wstał z krzesła i obrócił się ku drzwiom, Stray uniósł lekko głowę.
Spojrzenie jedynego oka Hybrydy wbiło się w starszego oficera i przez chwilę ten poczuł się jak wrośnięty w podłogę. Pułkownik z trudem przezwyciężył wrażenie, że spogląda na niego również niewidzący zestaw połączeń w lewym oczodole siedzącego mężczyzny.
– Sir?
– Słucham, komandorze Stray?
– Co się stało? Dlaczego nikt nas nie szukał? – Oficer nie zmienił tonu. Teraz dopiero Brisbane uświadomił sobie, że jego rozmówca cały czas mówił spokojnie i rzeczowo. Ani razu nie podniósł głosu, ani razu nie zmienił tempa.
Stray zamrugał kilka razy, jakby sam zaskoczony tym faktem.
– Kiedy zniszczono Centrum, straciliśmy masę informacji, nie tylko takich, o które teraz pana proszę. Także dane o tym locie. – Pół prawdy jest zawsze lepsze niż nic. Nie było sensu mówić Strayowi, że zwyczajnie mieli ważniejsze rzeczy na głowie, że nie ocalała żadna z baz Sektora Sol, że dziewięćdziesiąt procent ludzkości zginęło w ciągu sześciu miesięcy od Dnia.
Prawo do nieświadomości. Podstawowe prawo, jakie mają ciała.
– Rozumiem. Dziękuję, sir. – Stray przeniósł spojrzenie na monitor i zaczął pisać. Jego palce poruszały się tak szybko, że trudno było za nimi nadążyć wzrokiem.
Brisbane wyszedł z pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Oparty o przeciwległą ścianę Rivers wyprostował się na widok przełożonego. Pułkownik skinął mu głową i skierował się do przejścia na salę pozabiegową.
•
Pomieszczenie oświetlały jedynie monitory aparatury Reese’a. Przed porucznikiem
rozstawiono kilka ekranów diagnostycznych wysokiej rozdzielczości, a po jego prawej stronie unosił się olbrzymich rozmiarów hologram mózgu Straya. Co jakiś czas niektóre części trójwymiarowego modelu zmieniały lekko odcień w zupełnie niewyczuwalnym dla
Brisbane’a rytmie.
Sylwetka siedzącego tyłem psychologa była niemal przytłoczona przez odbicia procesów
nerwowych pacjenta.
– I jaka diagnoza, poruczniku? – Brisbane zrobił kilka kroków i stanął tuż za plecami
podwładnego.
– Zaskakująco stabilny, muszę powiedzieć. Spodziewałem się o wiele gorszego stanu. –
Reese wprowadził polecenie i linie kilku wykresów zmieniły skalę. Brisbane’owi nic to nie mówiło, ale porucznik najwyraźniej był zafascynowany. – To całkiem zdrowy człowiek, przynajmniej jeśli chodzi o system nerwowy.
– Nie twierdziłem, że to szaleńcy.
– Spodziewałem się, że z tą ilością sprzętu w głowie będzie bardziej... jak SI. Wie pan.
Pułkownik zaśmiał się bezgłośnie.
– SI to jedne z bardziej ludzkich istot, jakie zdarzyło mi się spotkać, poruczniku. Lepiej, że jest, jaki jest. Coś na odczytach, reakcje nerwowe, cokolwiek, co powinienem wiedzieć?
– Największe skoki pojawiły się, kiedy pytał, co się wydarzyło i o swoich ludzi. Chce pan nagranie?
– Odczytów nie zrozumiem. Wnioski?
– Stres, zainteresowanie, niemal na granicy skali. Ale ten człowiek w pełni się kontroluje, raczej nie ma szans na jakieś gwałtowne reakcje.
– Czyli jest bezpiecznie. Kłamał, kiedy mówił, że pomoże?
Psycholog zabębnił paznokciami w blat.
– To nie jest magiczne pudełko, sir. Bazując na tym, co widziałem – nie. Ale nigdy nie można być pewnym.
– Cóż, pozostaje mi zaufać pańskiej ekspertyzie. – Brisbane skierował się do wyjścia. –
Kontrolujcie wskaźniki, chcę wiedzieć o każdej niekorzystnej zmianie. Nie zbliżajcie się do niego bez obstawy, nawet z bronią. Nie wiemy, co potrafi.
– Pułkowniku? – Głos Reese’a dogonił go przed drzwiami.
– Słucham?
– Może powinniśmy mu powiedzieć?
Brisbane obrócił się i spojrzał na podwładnego.
– A w jaki sposób miałoby to nam pomóc?
– Byłoby to chyba... no, uczciwsze, sir. – Reese spojrzał na ekrany, a potem na Brisbane’a. –
Wobec niego.
Pułkownik westchnął ciężko i podszedł z powrotem do stanowiska psychologa.
– A w jaki sposób zmieniłoby to jego sytuację? Poza tym, że pogorszyłoby naszą?
– Myślę po prostu, sir, że to unijny oficer. I jesteśmy mu to winni. Jako naszemu
człowiekowi.
Pułkownik potarł brodę dłonią. Przez chwilę przyglądał się badawczo Reese’owi. Wreszcie wyciągnął dłoń.
– Podajcie mi swój pistolet, poruczniku.
Psycholog niepewnie wydobył broń z kabury i podał ją przełożonemu, chwytem do przodu.
Ten uniósł ją do oczu i przez moment studiował uważnie.
– Pistolet, panie Reese. System wyrzucania kawałków metalu z dużą prędkością w kierunku wroga. Lufa, magazynek z pociskami, drugi z paliwem i zestaw softu, dostosowującego system zapłonu do środowiska. W porównaniu z łukiem zaskakująco złożone, nieprawdaż?