– Dostaliśmy rozkazy, panie i panowie – powiedziała cicho Niemi. – Zbierać się, za pięć minut będzie tu Sanchez z odprawą plutonu. Mamy być gotowi do wymarszu w ciągu godziny.
– My, czy...? – Szczeniak porwał kości ze stołu, posyłając jeszcze nieszczery,
przepraszający uśmiech współgraczom. Zirytowana Isaksson wystawiła pod jego adresem
środkowy palec, ciemnoskóra Bueller wzruszyła tylko ramionami. Wierzbowski nie zareagował
w ogóle, w napięciu patrząc na przybyłych.
– Cała kompania. – Niemi lekko kiwnęła głową. – Rozkazy z Dowództwa Operacji
Specjalnych, poważna akcja.
Wierzbowski wstał i ruszył w stronę swoich rzeczy, z niedowierzaniem patrząc na
dopinającego klapę plecaka Thorne’a. Ten tylko wzruszył ramionami.
– Nareszcie prawdziwa robota – rozpromieniła się Isaksson. – Koniec zasadzek na patrole.
– Zaciągnęłaś się z patriotyzmu, czy jak? – burknął cicho Szczeniak. – Jeśli operacja jest ważna, to pewnie będzie w cholerę jankesów. Oni strzelają, wiesz.
– A ty co masz, grabki? – Dziewczyna poklepała go po ramieniu z szerokim uśmiechem. –
Będzie dobrze, w razie czego z Bueller cię obronimy.
– Nie będę go bronić – parsknęła Bueller.
– Mnie nikt nie ruszy. – Wyszczerzył się odpowiedzi. – Martwiłem się o was.
– Druga drużyna, cztery minuty – przerwała im Niemi. – Obudźcie Neve’a.
– Ta jest. – Bueller podeszła do śpiącego erkaemisty i szarpnęła za jego broń.
– Co jest, kurwa mać? – zajazgotał potężny mężczyzna, w mgnieniu oka przytomny,
otaczając swoją broń muskularnym ramieniem.
– Za cztery minuty masz być spakowany, twoja laska też. Odprawa. – Bueller mrugnęła do niego i odsunęła się na bezpieczną odległość.
– Wartownicy? – Thorne spojrzał pytająco na Sokole Oko.
– Na komlinkach. Szczegóły dostaną już w drodze – odparł Hiszpan. – Jeśli chodzi o ich rzeczy, to ty spakuj Cynthię, a ja zajmę się rzeczami Petera.
Podoficer wskazał ręką na plecaki Kici i Szafy.
– Namioty?
– Zostają.
Thorne bez słowa skinął głową i podszedł do posłania Kici. Wierzbowski wymienił
zaskoczone spojrzenia ze Szczeniakiem, a Neve zamarł na chwilę podczas inspekcji karabinu.
Pozostawienie bazy bez obsady sugerowało nie tylko, że nie zamierzają już do niej wracać, ale również, że nie zamierzają zakładać kolejnego obozu. Co z kolei mogło być przepowiednią powrotu na właściwą linię frontu – o ile jeszcze w ogóle istniało coś takiego jak front.
Oczywiście mogło też oznaczać, że Cartwright nie zakładała możliwości przeżycia.
•
Mimo pośpiechu nikt nie narzekał. Pakowanie i wypakowywanie sprzętu, przygotowywanie
się do drogi i budowa obozów były w korpusach kolonialnych, siłą rzeczy stawiających na mobilność jednostek, ćwiczone niemal równie często co procedury taktyczne. Cały sprzęt osobisty i broń zostały przygotowane do wymarszu, jeszcze zanim pierwszy z ludzi Sancheza przekroczył
wejście do namiotu.
Trzecia drużyna nadeszła też już obładowana sprzętem. Niski, szeroki w barach Torpeda
z brudnym opatrunkiem na ramieniu taszczył przeciwpancerną świnkę, a jasnowłosemu,
niebieskookiemu i jak zwykle idealnie ogolonemu Wunderwaffe Weissowi z otwartego plecaka sterczały ostatnie plutonowe przenośne wyrzutnie rakiet. Sam sierżant Dino Sanchez taszczył trzy plecaki, zapewne swój i dwa należące do Pączka i Wilcox, odbębniających wartę drużynową.
– Przynoszę wam dobrą nowinę! – zaczął od progu wesołym, gromkim głosem, ostrożnie
opuszczając niesiony bagaż na wolną pryczę. Zapewne w wyniku jakiegoś szczególnego błędu opatrzności wysoki, smagły rodak Sokolego Oka z aparycją meksykańskiego nożownika był osobą nad wyraz optymistyczną i wesołą. – Jak dobrze pójdzie, już jutro będziemy się wylegiwać w prawdziwych łóżkach, przynajmniej sto metrów od najbliższego skrawka mgły.
Odpowiedziała mu pełna wyczekiwania cisza. Ostatnio dobre wiadomości nie pojawiały się bez „ale”.
– Tak myślałem, że mogę liczyć na entuzjazm. – Podoficer skrzywił się lekko. Zdjął hełm i położył go na swoim plecaku, a potem starannie przygładził szczotkę czarnych włosów. – Ale wasze przewidywanie jest słuszne – przed fajrantem nasz pluton czeka jeszcze jedno zadanie.
Wierzbowski szybko spojrzał na stojącego przy swojej pryczy Thorne’a, który skrzywił się w ironicznym uśmieszku i lekko wzruszył ramionami.
– Wiedziałem... – burknął cicho CJ.
– ...Cokolwiek by nie uważać – Sanchez zgromił łącznościowca wzrokiem – wstąpienie do
armii oznaczało, że od czasu do czasu trzeba będzie trochę ponadstawiać karku. Ale nie martwcie się, jak wszystko pójdzie dobrze, jedyną ofiarą będzie starszy szeregowy Carlos Janaeirao.
Odpowiedziało mu kilka cichych parsknięć śmiechem. CJ burknął coś pod nosem po
portugalsku, ale już więcej nie komentował.
– Do rzeczy – kontynuował sierżant. – Kompania została tymczasowo przydzielona do
wsparcia Dowództwa Operacji Specjalnych i przechodzi pod dowodzenie podpułkownika
Brisbane’a. Dla obdarzonych mniej lotnym umysłem – tak, to on przyleciał dzisiaj rano. Jego plan dla nas to skok na terytorium jankesów i zabezpieczenie wraku okrętu wywiadowczego „Alta”, który rozbił się tutaj prawie siedem lat temu.
Ostatnie szepty zamilkły, kiedy wiadomość w pełni dotarła do umysłów żołnierzy.
Wierzbowski poczuł gwałtowną ekscytację – prawie siedem lat! Okręt musiał tu spaść właśnie w okolicach Dnia. Na co jeszcze można było liczyć po takim czasie? A jeśli było można, to co to musiał być za okręt...
– Pułkownik i jego oddział namierzyli wrak kilka godzin temu i chcą się do niego dobrać dziś w nocy. Nasza kompania ma zapewnić wsparcie jego operacji. Mówiąc w skrócie, przerzut na pozycje – utrzymanie ich przez od godziny do dwóch – wycofanie. Prosta sprawa.
Odpowiedziało mu kilka kiwnięć głowami. Neve skrobał się po łysej czaszce, patrząc
w przestrzeń, Bueller na zmianę wbijała i wyciągała magazynek z pistoletu, a Kowboj,
w zamyśleniu obserwując przełożonego, mechanicznymi ruchami przygotowywał sobie papierosa.
– ...Nam dostała się szpica – podjął Sanchez po kilku sekundach milczenia. – „Alta” została zlokalizowana w zasięgu namierzania dwóch amerykańskich posterunków Walki Elektronicznej.
Naszym zadaniem będzie wyłączenie ich, zanim do akcji wejdzie reszta kompanii. Chłopaki pułkownika mają nas wesprzeć.
Ktoś odkaszlnął, ktoś inny wstał z pryczy. Wunderwaffe uniósł niemal białe brwi i spojrzał
na sierżanta z wyraźnym zainteresowaniem. Na twarzy Neve’a wykwitła jego wersja radosnego uśmiechu. Olbrzymi erkaemista poklepał radośnie po plecach stojącego obok podobnie zbudowanego Małego, na co technik zareagował odruchowym uniesieniem obu kciuków. CJ
przygryzł mocno wargę i potarł dłonią zarośnięty podbródek, ale najwyraźniej nie zamierzał po raz kolejny podpadać komentarzem. Wierzbowski poczuł coś w rodzaju ponurej satysfakcji.
Najbardziej odpowiedzialne zadania co prawda były ryzykowne, ale też na ogół powierzano je najlepszym. Dobrze było poczuć się wyróżnionym.
Sanchez tymczasem kontynuował.
– Jeśli dane są dokładne, będziemy mieli do czynienia ze standardowymi wierzchołkami
Sieci Walki Elektronicznej strefy bezpiecznej, sześć do dziewięciu osób załogi. Perymetr raczej będzie, ale w tych warunkach najpewniej nie głębszy niż sto metrów. Działamy w oddaleniu od naszych zwykłych terenów łowieckich, więc jest duża szansa na niski stopień pogotowia. Łatwizna.