Выбрать главу

Reszta kompanii rusza zaraz za nami, więc będą ładować na pozycji niezależnie od tego, czy odniesiemy sukces. Będą po prostu mieć większy albo mniejszy problem. – Sierżant popatrzył po swoich ludziach. – Ponieważ porucznik Cartwright osobiście wyznaczyła nas do tej roboty, lepiej, żebyśmy nie zawalili sprawy. Kiedy załatwimy swoje cele, dostajemy pozycje na południowy wschód od celu, około jednego kilometra. Siedzimy tam tak długo, aż nas nie zluzują, według naszych szacunków godzinę do dwóch. To tyle ode mnie na ten moment. Są pytania?

– Wiemy cokolwiek o możliwym wsparciu dla celów? Garnizon pod nosem, częste patrole,

jakiekolwiek szczegóły? – Kowboj po kilku próbach dał radę po raz trzeci zapalić zawilgoconego, gasnącego co chwila papierosa.

– Informacje o celach tradycyjnie są bardzo skromne – odparła Niemi, wyręczając

Sancheza. Dowodząca drugą drużyną sierżant mówiła cicho, nawet nie półgłosem. – Wiemy, że najbliższa stała baza nieprzyjaciela jest ponad trzydzieści kilometrów od tamtego miejsca, więc raczej nie należy obawiać się szybkiej retaliacji. Siatki patroli nie znamy i raczej nie damy rady poznać.

– Rozumiem. – Kowboj pokiwał głową, zaciągając się jasnym dymem.

Isaksson uniosła szybko rękę.

– Czy jankesi w ogóle się nas spodziewają? Wiedzą, czego szukamy? – Jej głos zdradzał

ekscytację. Oczy radiooperatorki błyszczały niemal dziecięcą radością.

– Według pułkownika Brisbane’a mogą wiedzieć, że naszym celem jest wrak, niemniej jego lokalizacja to zupełnie oddzielna sprawa. – Niemi leciutko wzruszyła ramionami. – Gdyby ją znali, cała nasza operacja nie miałaby sensu. Więc, obawiam się, „mamy nadzieję, że nie” jest jedyną odpowiedzią, której potrafię udzielić.

– Artyleria? – Szafa potarł dłonią nadgarstek.

– Będziemy mieli tylko rapier, więc w zasadzie przed lekkim atakiem artyleryjskim

jesteśmy w stanie się obronić, nic więcej – odparła sierżant. – Ale zakładamy, że wróg ma duże szanse domyśleć się, jaki obiekt chronimy, kiedy już nas wykryje. A to daje dużą szansę, że nie będzie chciał go zniszczyć.

– Znowu „zakładamy” – mruknął CJ, ale nawet stojący tuż obok Wierzbowski ledwo go

usłyszał.

– Transport? Mamy za mało mangust, żeby przewieźć wszystkich na jeden raz – zauważył

Kowboj ze swojego kłębu dymu.

– Kompania zostanie przetransportowana w trzech rzutach. Na początku my i ludzie oesów.

Kiedy akcja się uda, pojadą chłopaki z plutonu B, drużyna techniczna, stary i sprzęt do rozstawienia obrony, potem pluton C i drużyna rezerwowa.

– Czy dla oesów nie lepiej by było działać w ogóle bez nas? – Wunderwaffe Weiss

wpatrywał się skupionym wzrokiem w podoficer. – Jak pojawi się tam cała kompania, od razu będą wiedzieć, dlaczego. Oddziału komandosów mogliby w ogóle nie zauważyć.

Niemi, Sanchez i Sokole Oko wymienili spojrzenia.

– Jak rozumiem, absolutną koniecznością jest eliminacja obu posterunków w mniej więcej podobnym czasie – odparła po chwili. – Pułkownik uznał, że lepiej będzie mieć wsparcie na wypadek nieprzewidzianych okoliczności.

– Rozumiem. – Weiss skinął głową. – A czy... Nieważne.

Wierzbowski spojrzał z zainteresowaniem na Niemca, w zamyśleniu pocierającego dłonią

gładko ogolony podbródek, ale Wunderwaffe najwyraźniej nie zamierzał się dzielić

przemyśleniami.

– Co ze „Świstakiem”? – zainteresował się Mały. Z grubo ciosanej twarzy technika

promieniowała troska. – Nie jest tak szybki jak mangusta...

– Obawiam się, że będziemy musieli zostawić go tutaj. – Niemi westchnęła. – Nie da sobie rady w tej operacji. Zakładamy, że spróbujemy go odzyskać, po wykonaniu zadania.

– Ale przecież nie wrócimy tu po wykonaniu zadania...

– Przykro mi.

Mały kilka razy nabierał powietrza, jakby chciał zaprotestować, ale ostatecznie nie

powiedział nic. Olbrzymi, zwalisty technik przebył z bez przerwy psującym się poduszkowcem długą drogę i najwyraźniej myśl o pozostawieniu „Świstaka” na Bagnie była dla niego sporym szokiem. Stojący obok Neve poklepał go współczująco po ramieniu.

– Spoko, stary, znajdziemy ci nowy wrak, że chuj nie klapie.

– To nie jest wrak. – W głosie technika zabrzmiał wyraźny uraz.

– Neve, ty to jesteś z dupy pocieszyciel... – mruknął Szczeniak.

– Panowie. – Niemi nie podniosła głosu, ale rozmowa umilkła natychmiast. – Mamy siedem godzin do wyruszenia na akcję, druga leci z oesami, pierwsza i trzecia razem. Pozbierajcie się, Mały i Isaksson pójdą pomóc technicznej w rozmontowywaniu rapiera. Dowódco?

Lisa Niemi spojrzała wyczekująco na Sancheza.

– To wszystko. – Sierżant kiwnął głową. – Utrzymujemy warty jak dotychczas, ale poza tym starajcie się wypocząć. Żarcie jak zawsze, stołówka jest składana ostatnia. Zbiórka o siedemnastej.

Rozejść się.

Pluton nie zareagował od razu. Tylko niezawodni Weiss i Szafa wstali niemal jednocześnie i ruszyli do wyjścia, kiedy stało się jasne, że dowódcy drużyn nic już więcej nie powiedzą. Kilka osób wymieniło sceptyczne spojrzenia. Ktoś zaklął, ktoś inny tylko westchnął ciężko.

– „Podejrzewamy”, „sądzimy”, „mamy nadzieję”, żeby ich pierdolnęło... – mruknął CJ,

patrząc ponuro na pogrążonych w cichej dyskusji podoficerów. – Wierzba, stary... Nie masz może jakiejś karty „wpierdalasz wolny z akcji”, albo co? Bo coś mi się, kurwa, widzi, że byłaby teraz w chuj przydatna.

ST-88 Mangusta „Dachowiec”

3 lipca 2211 ESD, 20:11

Ciąg silników „Dachowca” rozbijał powierzchnię bagna, tworząc w niej głębokie leje,

otoczone gęstniejącą kurtyną tysięcy drobnych kropel. Rozpędzał też mgłę, ale za wodną zasłoną sylwetki żegnających ich żołnierzy wydawały się rozmyte i niewyraźne. Marcin Wierzbowski wyjrzał przez uchylone drzwi desantowe. Wewnątrz obozu nikt nie nosił maskowania, a i hełmy traktowano dosyć opcjonalnie, więc niektórych dało się mimo wszystko rozpoznać. Święty Van der Vehren raz za razem salutował do swojej charakterystycznej bezkształtnej czapeczki, Wielki Jóźwa wymachiwał uniesionym wysoko nad głowę karabinem, a bliźniaczki Alpha i Bravo Sway po prostu stały z zadartymi głowami, patrząc na oddalającą się maszynę. Ktoś bardziej z tyłu chyba klaskał, kilku żołnierzy unosiło zaciśnięte w niemym pozdrowieniu pięści. W ciągu najbliższych kilku godzin załogi czterech startujących właśnie ociężale strumieniowców miały wyznaczyć warunki początkowe bitwy i prawie każdy w obozie wyszedł zobaczyć ich start. Ci nieco bardziej optymistyczni, aby życzyć im szczęścia, cynicy – aby się pożegnać. Ciekawe, którzy mieli rację –pomyślał ponuro szeregowiec.

W oświetlonym błękitnym światłem wnętrzu ludzkie twarze wyglądały inaczej, mniej

wyraźnie, jakby ktoś odfiltrował większość detali. Przedział desantowy „Dachowca” zajmowała siódemka żołnierzy pierwszej drużyny oraz przydzielony z oesów technik, Lofton. Atmosfera była aż gęsta od oczekiwania, które każdy zagłuszał własnymi drobnymi rytuałami. CJ z pełną niemal nabożnego skupienia miną i rękawiczkami pod pachą usiłował skręcić papierosa. Parę godzin wcześniej pożyczył bibułki i mieszankę od Kowboja, ale widocznie zapomniał o zdobyciu know-how. Co jakiś czas przeklinał cicho pod nosem, przyglądając się z dezaprobatą kolejnym wersjom swojego dzieła. Szafa do znużenia sprawdzał każdy element uprzęży bojowej. Spokojnymi, metodycznymi ruchami po kolei wyciągał granaty, obie latarki, narzędzia podręczne, batonik proteinowy, medpakiet, baterie do komlinka, marker laserowy, flary, uważnie je oglądał i wkładał