Выбрать главу

z powrotem.

Sokole Oko siedział przy samej ściance oddzielającej ich od kokpitu. Kapral przenosił

wzrok od jednego żołnierza do drugiego, na nikim nie skupiając spojrzenia dłużej niż na sekundę.

Tuż obok niego przypięty był Thorne, mocno wsparty na postawionym na sztorc karabinie.

Wieczny szeregowiec tym razem nie opierał się o burtę z przymkniętymi oczyma. Przekrzywiając lekko głowę, obserwował Loftona. Obiekt jego zainteresowania gwizdał fałszywie, powodując raz po raz zabawne marszczenie nosa bawiącej się zapięciami apteczki Kici. Sierżant przydzielony do ich drużyny formalnie znajdował się niejako poza hierarchią dowodzenia, więc dowodził nadal Sokole Oko, ale mimo to budził niemiłe skojarzenia z nadzorcą. Sam Lofton najwyraźniej też nie czuł się najlepiej w tej roli – cały czas splatał i rozplatał dłonie i starał się wyraźnie unikać spojrzeń pozostałych.

Wierzbowski spojrzał na zegarek. Jeszcze czterdzieści sześć minut lotu, zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

O ile.

Wydobył z kieszeni talię i przetasował ją. Król trefl, pomyślał, sięgając po wierzchnią, ale kiedy ją odkrył, okazała się dwójką karo. Blotka zamiast honoru, rewelacja, skrzywił się do siebie.

Musiał w którymś momencie przetasować i nie zapamiętać nowego układu. Szlag by to trafił.

Przestaje kontrolować własne karty. Zirytowany schował talię do kieszeni i wyjrzał przez uchylone drzwi desantowe. „Dachowiec” leciał na wariacko niskim pułapie i co wyższe rośliny Bagna zdawały się sięgać ku jego kadłubowi. Jakby próbowały ściągnąć go w dół, do wody – przebiegła przez głowę Wierzbowskiego irracjonalna myśl.

Potrząsnął głową. Najpierw karty, a teraz to.

Zmęczenie robiło z człowiekiem dziwne rzeczy.

Strefa lądowania drugiej drużyny

3 lipca 2211 ESD, 20:32

Szczeniak zeskoczył do głębokiej do pół łydki wody jako trzeci z drugiej drużyny, za

O’Bannonem i Neve’em. Natychmiast uklęknął i przesunął lufą karabinu wzdłuż łuku swojego sektora. Zero kontaktów. Infra, UV i wzmacniacz, termo, wszystkie spektra gogli zgodnie milczały.

Jak dotąd żadnej wpadki. Za jego plecami odgłos pracy silników „Betty” i strumieniowca oesów wzniósł się na wyższe częstotliwości, kiedy maszyny, zrzuciwszy pasażerów, zawróciły do bazy.

Jeśli oni nie skrewią sprawy tutaj, obie wrócą, wioząc resztę kontyngentu pozszywanej niczym zombie kompanii.

– Sytuacja? – Usłyszał w komunikatorze głos Niemi.

– Czysto – niemal natychmiast zareagował mający iść na szpicy O’Bannon.

– Brak kontaktów, cisza i spokój. – Nawet przez radio dało się wyczuć doskonały humor

radiooperatorki. Dziewczyna dobrze reagowała na adrenalinę, tylko pozazdrościć. – Zero wiązek aktywnych, chyba w ogóle nas nie zauważyli.

– Nic. – Klęczący kilka metrów od Szczeniaka Neve zatoczył szeroki łuk lufą erkaemu,

lustrując ponad nią swój sektor.

– Czysto – rzuciła Bueller.

– Czysto. – Nadpłynęły meldunki od Carrery i Małego.

Nastąpiła krótka chwila ciszy, kiedy Niemi na kanale dowódczym rozmawiała

z dowodzącym ich zespołem pułkownikiem Brisbane’em. Szczeniak odruchowo zerknął w stronę, gdzie wylądowała drużyna Operacji Specjalnych, i przebiegł przez pełen zakres opcji oferowanych przez system wizyjny. Kilka delikatnych ech na termo, nic więcej. Jak zawsze cholerna mgła zakłócała odbiór. Choć w tej sytuacji to właściwie dobrze – jeśli on ledwie widział drugi oddział, wiedząc, gdzie ich szukać, istniała spora szansa, że jankesi nie wyłapią ich na perymetrze i nie poślą do ziemi.

Szczeniak lubił myśleć o sobie jako o optymiście.

– Kierunek dwadzieścia sześć, odległość trzy kilometry. – Przemyślenia przerwał mu głos Niemi. – O’Bannon i Bueller, szpica, Neve, lewe skrzydło, Szczeniak, prawe, Mały, tył, Carrera, Isaksson, trzymajcie się mnie. Odległość pięć metrów, mamy oesy na dziesiątej, kontrolować ogień.

W ciągu kilku kroków druga uformowała zadany szyk i ruszyła w kierunku celu. Ciężkie

taktyczne buty „na każde warunki” przemokły po dalszych kilkunastu. Szczeniak skrzywił się na myśl o zwierzyńcu, który zamieszka już wkrótce na jego stopach.

Jak cholernie dobrze, że był takim optymistą.

Pierwsza drużyna

3 lipca 2211 ESD, 21:01

– Pierwsza, meldować gotowość.

– Wierzba, gotowy – wyszeptał Marcin. W celowniku widział podświetlone przez komputer

delikatne echa termicznych sygnatur nieświadomych ich obecności Amerykanów, ledwie

czterdzieści metrów dalej. – Trzech w polu widzenia.

– Lofton, gotowy – zawtórował mu przykucnięty tuż obok sierżant. – Trzy cele w polu

widzenia, jak wyżej.

Jak dotąd wszystko szło aż za dobrze. Jankesi faktycznie nie spodziewali się ataku na ten wierzchołek swojej sieci WE. Prowadzona przez Loftona i CJ-a pierwsza drużyna weszła w perymetr jak w masło i wyglądało na to, że mają przeciwnika – czwórkę techników i osłaniającą ich drużynę żołnierzy Sto Pierwszej – wystawioną jak na polowaniu. Sam posterunek, choć był

solidnym i w normalnych okolicznościach dosyć trudnym do zdobycia dla drużyny piechoty bunkrem, stał otwarty na oścież. Wąski prostokąt widzianego w skróconej perspektywie wejścia emanował aurą wyższej temperatury. Momenty takie jak te uświadamiały Wierzbowskiemu, jak mało bezpieczni byli przez cały czas we własnej bazie.

Może piętnaście minut wcześniej dwójka Amerykanów poszła na patrol, ale ponieważ

ruszyli na północ, szansa, że na nich wpadną, była minimalna.

– Gotowy, nadajnik w celu. – Usłyszał w słuchawce głos Szafy, rozciągniętego jak długi przy celowniku świnki kilka metrów dalej.

– Jesteśmy przy punkcie zerowym, zero kontaktów. – Kicia i CJ byli cofnięci niemal

trzydzieści metrów za linię Wierzbowski – Lofton – Szafa, tworząc dwuosobowy odwód.

– Przyjąłem, Sokole Oko na pozycji, czekamy na potwierdzenie gotowości od trzeciej

i ruszamy.

Polak zacisnął dłonie na karabinie. Na ekranie celownika pojawił się czwarty cel i podszedł

do jednego z trzech pozostałych. Na termo zabłysnął ognik zapalniczki żarowej, a potem punkty końcówek dwóch papierosów.

Musieli czuć się diablo pewnie, że palili na stanowisku.

Przesunął środek celownika w kierunku pary żołnierzy po drugiej stronie niskiego bunkra posterunku. Sylwetka jednego z nich obniżyła się, jakby cel poprawiał coś przy zapięciach butów.

Drugi podszedł kilka metrów w kierunku przyczajonego oddziału Unii i zamarł. Optyka

wychwyciła kilka fragmentów niezamaskowanej broni. Wyglądało na to, że wartownik patrzy w ich stronę przez własny celownik. Wierzbowski odruchowo skulił się odrobinę bardziej.

– Pierwsza, ruszamy na mój znak, włączamy znaczniki IFF pięć sekund po rozpoczęciu

akcji. – Usłyszał ponownie głos Sokolego Oka. – Trzydzieści sekund. Wchodzimy z Sorenem od zachodu, bierzemy obu palących. Trzecia zajmie się patrolem.

Czterdzieści metrów od Marcina Amerykanin, którego w myślach określił mianem

„Czujny”, opuścił karabin i wrócił w stronę swojego podnoszącego się z ziemi kolegi, „Zapięcia”.

– Biorę tego po prawej, Wierzbowski – nadał Lofton. – Tego, który był bliżej nas.

– Zrozumiałem. – Marcin przesunął krzyż celownika na „Zapięcie” i przestawił bezpiecznik karabinu na krótkie serie. – „Czujny” jest pański.