Выбрать главу

W słuchawkach komunikatora Lofton zachichotał cichutko.

– Ja nazywałem go „Medium”. Powodzenia.

– Dziękuję, sir.

– Dziesięć sekund – odezwał się Sokole Oko.

Wdech. Powstanie z przyklęku. Wydech. Poprawienie chwytu na broni. Zerknięcie na

przygotowującego się obok Loftona, wymierzenie w środek ciężkości „Zapięcia”.

– Ruszamy. – Bardziej wyczuł, niż usłyszał słowa dowódcy.

Rozpoznał ciche, charakterystyczne chrumknięcie świnki, a potem głośny trzask, kiedy

przeciwpancerny pocisk urywał fragment anteny nadajnika. Zacisnął palec na spuście karabinu, posyłając cztery pociski w kierunku „Zapięcia”. Z czterdziestu metrów nie dało się chybić, ale na wszelki wypadek już zaczynając iść naprzód, strzelił jeszcze raz. Przesunął celownik w stronę „Czujnego”, ale ten już leżał bezwładnie w płytkim błocie.

– Wartownicy wschodniej strony leżą! – rzucił Wierzbowski, nie zatrzymując się.

Seria z karabinu, jedna, potem druga. Wróg? Nie, unijna broń.

– Wartownicy zachodni leżą. – Nawet w środku akcji Thorne zdawał się mówić

zmęczonym, lekko znudzonym głosem.

Czy to pora na IFF?

Musiała być, bo nagle w wyświetlaczu gogli zobaczył punkty symbolizujące Sokole Oko

i Thorne’a. Cholera, byli już przy wejściu do budynku. Końcówki luf karabinów rozbłysły na termo w tej samej chwili, gdy do uszu żołnierza dotarł trzask kolejnych serii.

Szybko sam pstryknął przełącznik. Teraz przynajmniej wchodząca trzecia nie rozstrzela go przez przypadek.

– Wierzba, wchodzę w strefę.

– Lofton, wchodzę w strefę – zawtórował mu idący po prawej sierżant.

Stopy Polaka dotarły do ukrytych pod wodą płyt. Miło było poczuć pod nogami twardy

grunt. Spojrzał na leżących kilka metrów dalej zastrzelonych wartowników. „Zapięcie” dostał

w pierś, nawet nie zdążył podnieść broni. Druga niepotrzebna już krótka seria trafiła tuż pod hełm, wystająca z wody lewa część twarzy Amerykanina patrzała na niego rozbitymi goglami. Przypadek jest najlepszym strzelcem – przebiegła Wierzbowskiemu przez głowę myśl. Gdyby próbował to zrobić specjalnie, nie trafiłby tak dobrze.

„Czujny” leżał z całkowicie zanurzoną twarzą. Postrzału nie było widać, pewnie dostał od przodu.

– Trzecia zneutralizowała patrol – poinformował przez komlink Sokole Oko. – Sierżancie Lofton, jak rozumiem, stanowisko jest pańskie. Cynthia, Carlos, chodźcie tutaj, Soren, pójdziesz pomóc Peterowi ze świnką. Marcin, utrzymaj pozycję.

Lofton poklepał Wierzbowskiego po plecach i ruszył w stronę wejścia do bunkra. Sekundę później rozległo się jego fałszywe pogwizdywanie.

– Tak jest, idziemy – rozległ się głos Kici. – Ruszaj się, CJ.

– Składam świnkę, czekam na Thorne’a – rzucił Szafa.

– Kontrolne – zameldował od niechcenia Thorne i naraz rozległy się raz, dwa, trzy, cztery strzały z pistoletu. Chwilę później szeregowiec wyszedł zza bunkra z nadal ciepłą – jak usłużnie donosiło termo gogli – bronią.

– Kontrolne. – Choć żołnierze byli tylko kilka kroków od siebie, bez komunikatora Marcin nie usłyszałby, co tamten mówi. CSS-owa chusta na twarzy szeregowego skutecznie tłumiła głos.

Thorne uniósł broń i wystrzelił cztery razy. Dwa do „Zapięcia” i dwa do „Czujnego”.

Wierzbowski drgnął.

Thorne schował pistolet i ruszył w stronę pozycji Szafy. Kilkanaście kroków dalej był już tylko sylwetką.

Druga drużyna

3 lipca 2211 ESD, 21:29

To nawet nie była walka.

Oesy weszły do amerykańskiego posterunku jak do siebie, wsparcie ludzi Niemi było

właściwie niepotrzebne. Jedyny pocisk w drużynie wystrzeliła Bueller, teraz rozmawiająca o czymś cicho z Neve’em kilka metrów dalej. Nie używali komlinków, więc pewnie o niczym, co powinien wiedzieć. Szczeniak zsunął chustę i podrapał swędzący kark. Oparł się wygodnie o ścianę bunkra posterunku i wygrzebał z kieszeni munduru gumę do żucia.

Jak tak dalej pójdzie, uzna to za najlepszą akcję od lądowania na Bagnie.

– Ja, Bueller, Carrera i Neve zostajemy tutaj, pilnować posterunku – odezwała się nagle w komunikatorze Niemi. – Reszta pójdzie z grupą pułkownika w stronę celu.

– Nie czekamy na kompanię? – zapytał zaskoczony O’Bannon.

– Nie, lepiej zacząć jak najszybciej.

Zaskoczony Szczeniak uniósł brwi. Nowe, niespodziewane rozkazy były na ogół

symptomem zmian sytuacji. I to niebezpiecznym symptomem. Takie rzeczy wymuszały na szarżach modyfikację planów, a na palcach jednej ręki dało się w korpusie policzyć oficerów, którzy byli w stanie ich dokonać jednocześnie szybko i bez katastrofalnych błędów. Choć być może pułkownik postanowił przyspieszyć działanie ze względu na dobro kompanii. Taki plan B. B jak „bonusowy”.

Wszystko poszło tak dobrze, że można nie babrać się z czekaniem na pozostałych i oszczędzić godzinę.

– Kiedy wyruszamy? – zainteresowała się Isaksson.

– Pięć do dziesięciu minut, jak skończymy robotę tutaj.

– Tak jest! – Przemoczony mundur i buty oraz zmęczenie nie zdołały odebrać

radiooperatorce entuzjazmu.

– Szczeniak, idź do centrali, przejmiesz skaner terenu od ich operatora łączności.

– Tak jest... – Smutna dola żołnierza ze specjalizacją bojową: zawsze dodatkowy sprzęt dostaje się jemu. W końcu nie nosi ani broni ciężkiej, ani radiostacji polowej i zestawów narzędziowych, ani apteczki oddziałowej. – Pędzę, lecę.

Wszedł przez krótki przedsionek do wnętrza ciasnego budynku, minął otwarte drzwi do

części mieszkalnej i skierował się do centrali komunikacyjnej. W niewielkim pomieszczeniu rozstawiony był duży pulpit z kilkoma ekranami, kilkanaście jednostek obliczeniowych wstawionych do otwartych z góry kompozytowych skrzyń i w cholerę kabli. Powietrze niemal iskrzyło od elektryczności. Cztery osoby zajmowały większość wolnej przestrzeni, a z piątym Szczeniakiem można już było mówić o tłoku.

Wtedy właśnie pierwszy raz w życiu zobaczył maga.

Wiedział oczywiście, kim byli magowie – napakowani elektroniką kontrolerzy walki

elektronicznej uznawani niemal za istoty z innego świata. Mówiło się, że trzeba przebić 160

punktów IQ, żeby być zakwalifikowanym do programu, że na dzień dobry dostawali stopień majora i ochronę. Historie o tym, że żaden z nich nie wytrzymywał więcej niż kilku lat służby, nadawały magom rangę niemal legend, choć żołnierz osobiście nie dawał im wiary. Podobnie jak tym opowieściom o czytaniu w myślach i kontrolowaniu całych flot.

Mówiło się o nich wiele, ale widywało nader rzadko. W ciągu całej swojej kariery nie

spotkał takiego ani razu.

Aż do teraz.

Szpakowaty mężczyzna siedział całkowicie nieruchomo, niczym kamienny posąg. Kilka

konsolet podłączono żyłami okablowania do opinającej mu czoło opaski. Przez ekrany ich monitorów płynęły strumienie danych szybciej, niż Szczeniak nadążał choćby obejmować je wzrokiem. Starszy szeregowiec poczuł mrowienie w karku, a w słuchawce komlinka, na samej granicy słyszalności usłyszał coś... co mogło być muzyką, głosami albo po prostu szumem.

Potrząsnął głową. Nagle zdał sobie sprawę, że wszyscy w pomieszczeniu, poza samym

magiem, patrzą na niego.

– Sierżant Niemi przysłała mnie po skaner terenu, sir – zwrócił się do Brisbane’a.

Oficer skinął głową, sięgnął do stojącego obok plecaka i wydobył stamtąd urządzenie.

Zważył je w dłoni, po czym podał Szczeniakowi.

– Zanieście dowódcy drużyny, Van Reuters. Przekażcie, żeby zespół był gotowy za pięć

minut.

– Tak jest. – Szeregowiec zasalutował. Spojrzał raz jeszcze na maga ponad ramieniem