Выбрать главу

oficera. Siedzący przy konsoletach mężczyzna wydawał się nawet nie oddychać. Migające szybko na ekranach obrazy zlewały się w jeden hipnotyczny ciąg. Żołnierz przełknął ślinę.

– Dobrze. I nie salutujcie mi. – Głos Brisbane’a przywołał go do rzeczywistości.

– Tak jest. – Szczeniak wyprostował się i skinął głową.

– Odmaszerować.

Żołnierz obrócił się na pięcie. Z każdym krokiem wrażenie, jakie zrobił mag, blakło

i zanikało. W końcu to nieważne, jaki był, był po ich stronie. Teraz mieli co innego do roboty.

Pierwsza drużyna

3 lipca 2211 ESD, 22:00

Pierwszy rzut pojawił się godzinę od zabezpieczenia stanowiska, kiedy niebo

z ciemnoszarego stało się niemal zupełnie czarne. Najpierw przybyła „Hrabina”,

z charakterystycznym buczeniem lewego silnika. Zaraz za nią z ciemności wynurzył się „Kos”, potem „Szalony Kapelusznik” ziejący ledwo załataną dziurą po pocisku kinetycznym w skrzydle.

Jedna po drugiej mangusty opadały tuż nad powierzchnię wody, czekały, aż opuszczą je ich pasażerowie, i podrywały się z powrotem. Z zagłuszonym przez świst silników strumieniowców pluskiem w strefie lądowania pojawiali się kolejni żołnierze kompanii Cartwright. Osiem, piętnaście, dwadzieścia sylwetek lądowało na ugiętych nogach w głębokiej ponad kostkę wodzie, a następnie rozmieszczało się wokół improwizowanego lądowiska w oczekiwaniu na dalsze rozkazy. Sama dowodząca, w towarzystwie niemal o głowę wyższego Szalonego Borgii,

energicznym krokiem ruszyła w stronę czekającego obok bunkra Sancheza. Postawiony na

stanowisku tuż obok, ukryty w ciemności Wierzbowski nadstawił uszu.

– Sierżancie. – Cartwright przystanęła obok Hiszpana. Okryta CSS-ową pałatką i z

karabinem w ręku nie różniła się niczym od swoich ludzi. Sam Wierzbowski rozpoznał ją tylko po chodzie i wąskim pasie nieosłoniętej twarzy pod uniesionymi goglami. No i głosie, charakterystycznej mieszaninie szeptu i charkotu, świadectwie rany odniesionej trzy tygodnie temu.

Tysiąc lat temu.

– Placówka zabezpieczona, brak strat. – Sanchez nie zmienił pozycji, nadal nonszalancko oparty o prefabrykowany budynek i z batonikiem proteinowym w jednej ręce, zgodnie z odwieczną tradycją niedemaskowania oficerów. Na Bagnie co prawda widoczność nie pozwalała na działania snajperów, ale trudno było pozbyć się nawyków. – Sierżant Lofton rozstawił swoje rzeczy, zgodnie z rozkazem daliśmy mu spokój. Twierdzi, że jest prawie gotowy. Rozrzuciliśmy oczka i mamy trzy pary wartownicze w terenie.

– Dobrze. Jak tylko Lofton skończy, ruszamy do strefy, zgodnie z planem. Wasze drużyny biorą wierzchołek południowo-wschodni, sierżancie. – Porucznik spojrzała w kierunku, gdzie zniknęły mangusty.

– Co z moją drugą drużyną?

– Pułkownik zażyczył sobie wsparcia przy operacji odzyskiwania danych. Przydzieliłam mu drugą drużynę. Będziecie musieli poradzić sobie tylko z pierwszą i trzecią.

Sanchez przez chwilę przetrawiał informację. Wierzbowski zobaczył, jak spojrzał na

Szalonego Borgię, jakby w oczekiwaniu odpowiedzi. Ten tylko lekko wzruszył ramionami

i rozłożył ręce.

– Tak jest – powiedział wreszcie Hiszpan. – Damy radę we dwie.

– Dobrze.

– Poruczniku?

– Słucham, Sanchez?

– Może jest sens zacieśnić krąg wokół wraku. Łatwiej będzie utrzymać krótszy obwód, a i większa szansa, że nam nie zrzucą bomb na głowę.

Borgia wyraźnie się zainteresował. Zaskakująco szerokie rozstawienie plutonów wokół celu było problemem, który dostrzegał nawet Wierzbowski. Dotychczas sądził, że kadra poruszyła go na swojej odprawie i dostała jakieś wyjaśnienie. Zachowanie Borgii temu przeczyło.

Cartwright poprawiła maskującą chustę osłaniającą dolną połowę twarzy.

– Musimy mieć pole do cofania się. Nie mam złudzeń, że wróg będzie miał przewagę, bycie opartym o ścianę nigdy nie jest dobre.

Sanchez przez chwilę wyglądał, jakby miał zaprotestować, ale się powstrzymał. Pokiwał

tylko głową.

– Przygotujcie się do wymarszu, zwińcie wartowników, ja sprawdzę, co u sierżanta Loftona.

– Porucznik wyminęła obu dowódców plutonów, przeszła obok Polaka i zniknęła we wnętrzu bunkra.

– Wszystkie pary wartownicze, wracajcie do posterunku. – W słuchawce Marcina rozległ się puszczony w eter rozkaz Sancheza.

Sierżant odczekał, aż potwierdzenia wartowników przebiły się przez zakłócenia, po czym zwrócił się do Borgii.

– Jak myślisz?

– No, na pewno nie wysuwa nas tak ze względu na możliwość cofania. – Wyższy

mężczyzna wzruszył ramionami. – W tym mleku dystans bojowy to pięćdziesiąt metrów, przy takim rozstawieniu mogą nas minąć i nawet ich nie zauważymy.

– Może ma jakiś plan B?

– Może. Wolałbym wiedzieć. Wierzba?

– Sierżancie? – Polak drgnął. Dopiero teraz sobie uświadomił, że może nie powinien być świadkiem rozmowy podoficerów.

– Weź CJ-a i pozwijajcie z perymetru, co się da, zostawcie tylko tyle, żebyśmy wiedzieli o gościach. Na nowej pozycji będziemy musieli pokryć w cholerę przestrzeni, każde oczko będzie warte więcej niż moje dwa.

– Tak jest. – Wierzbowski skinął głową. Skierował się w stronę bunkra, uruchamiając

nadajnik komlinka. – CJ, zbieraj się, mamy robotę.

Druga drużyna

3 lipca, 2211 ESD, 22:43

Ocalały po katastrofie fragment okrętu przywodził na myśl gigantycznego, wyrzuconego na brzeg oceanu Lewiatana. Bagno otoczyło go i wyrównało bruzdę po uderzeniu, tak że porwana, porośnięta brunatnozielonymi pnączami bryła wystawała na ledwie kilka metrów ponad powierzchnię ciemnej wody. Od strony nadchodzącego oddziału kadłub był porowaty, od

przekrojów, przez poczerniałe od temperatury pokłady, zerwane grodzie bezpieczeństwa i ziejące ciemnością wyloty korytarzy. Jak wielki, technologiczny plaster miodu – pomyślał zafascynowany Szczeniak. Otulony mgłą wrak zdawał się patrzeć z góry na ludzi, którzy przyszli go odzyskać.

Szczeniak na moment aż zapomniał o przemoczonych butach.

– A niech mnie... – W głosie Isaksson brzmiała nieukrywana fascynacja.

– Spokój. – O’Bannon mówił takim tonem, jakby obiema rękami podpisywał się pod opinią

radiooperatorki. Uciszył podwładną zapewne tylko dlatego, że poczuwał się do tego jako dowódca.

– Oddział, stop. – Nadszedł rozkaz pułkownika. – Stein, sprawdź, czy to stąd mamy sygnał.

Oba oddziały zatrzymały się jednocześnie. Żołnierze przycupnęli w płytkiej wodzie. Na

wzmacniaczu obrazu gogli Szczeniaka zatańczyły kręgi zakłóceń, lekko przesłaniając rozmytą sylwetkę klęczącego kilka metrów od niego Małego.

Żołnierz uderzył rękawicą w bok urządzenia, ale nic się nie zmieniło. Bagno bardzo

skutecznie radziło sobie ze sprzętem, żeby je cholera wzięła.

W centrum szyku kątem oka zobaczył ruch, kiedy jeden z ludzi pułkownika – zapewne Stein

– ściągał plecak. Poza tym nie ruszał się nikt. Szczeniak przyłożył oko do celownika karabinu i przesunął lufą broni na skraj swojego sektora w stronę górującej nad ludźmi bryły rozbitego okrętu.

Coś było we wraku, w jego pokrytym lokalną namiastką roślinności kadłubie, złamanej

perspektywie przekrzywionych korytarzy. Gdzieś w tyle czaszki szeregowca budziło się dziwne wrażenie, że „Alta” obserwuje go bacznie, że nierówne wyrwy w kadłubie okrętu śledzą każdy jego ruch.

Niemal zmusił się do odwrócenia wzroku.

Wszystko było powalone na tej cholernej planecie.

– Kapralu O’Bannon, rozstawcie się tutaj, my wchodzimy do środka. – Głos