Выбрать главу

Dopiero teraz Brisbane zauważył, że się zatrzymał.

– Jak najbardziej. – Uniósł uspokajająco dłoń. – Zastanawiałem się tylko nad czymś.

Otrząsnął się. To nie była pora na wspomnienia, nie tak blisko celu. Mężczyzna poprawił

plecak i ruszył w głąb pochyłego korytarza, rozświetlanego reflektorami przy hełmach jego oddziału. Był całkiem inny niż ten, który pamiętał, ale i tak w o wiele lepszym stanie, niż można by się spodziewać. To, że „Alta” przyziemiła względnie w całości, można było zdecydowanie uznać za zdarzenie bliskie cudu. Według projektu tego rodzaju okręt nie miał się nawet zbliżać do atmosfery.

Lądowania planetarne, choć przewidziane, były trudne do przeprowadzenia nawet przy w pełni sprawnych systemach. Tymczasem przetrwały na nim nawet jakieś systemy pozwalające mu odpowiedzieć na sygnał. Teraz procentowały godziny, które każdy z nich spędził nad planem

„Alty”. Pułkownik osobiście dopilnował, żeby jego ludzie dokładnie znali układ korytarzy i pomieszczeń okrętu.

Nie zmieniało to faktu, że stracili niemal dwie godziny na zbliżenie się do celu o niespełna sto metrów. Już w trzech miejscach byli zmuszeni przecinać grodzie, a w dalszych dwóch szukać alternatywnych tras, kiedy drogę zagradzało im rumowisko.

– Według planu jesteśmy właśnie w tym, co zostało z lewoburtowej sekcji uzbrojenia. –

Idący kilka kroków przed nim Harris oświetlił niewyraźne oznaczenie na zmasakrowanych wrotach ciśnieniowych. – Jeszcze jakieś sto metrów do sekcji dowodzenia.

– Czas? – rzucił krótko Brisbane.

– Sto dwadzieścia cztery minuty. – Bryce zerknął na zegarek.

– Amerykanie już wiedzą, że coś jest nie w porządku z ich stacjami. – Pułkownik skrzywił

się lekko. – Jeśli zadziałają zgodnie z procedurami, wyślą zwiad, do godziny w najlepszym wypadku. Potem będzie już tylko gorzej.

Grupa niemal jednocześnie przyspieszyła. Umocowane przy hełmach reflektory oświetlały

pociemniałe przez lata ściany, wyrwane z mocowań grodzie i pokryte wilgocią okablowanie wyglądające z rozerwanych paneli technicznych. Minęli stanowiska wyrzutni i całkowicie zalane przejście na niższe pokłady. Irivng i Stein wymienili ciche uwagi, wskazując lufami na lustro wody.

Brisbane nie musiał ich słyszeć, żeby wiedzieć, o czym mówią. Przedział dowodzenia pewnie zachował jako taką szczelność, ale droga poprzez wrak mogła prowadzić przez zalane sekcje.

Zwłaszcza że według jego wyczucia szli cały czas w dół.

– Kapsuły w tej sekcji nieodstrzelone. – Harris wskazał kręgiem światła na linię niewielkich luków oznaczonych czerwonymi numerami. Wszystkie były zamknięte.

– Nikt się stąd nie ewakuował... – szepnął któryś z jego ludzi. – Pewnie sekcję uzbrojenia rozniosło pierwszą.

– Niesamowite, że przez tyle lat nikt nie odnalazł wraku. – Bryce obrócił się, oświetlając długi korytarz, który pozostawili za plecami. – Jest olbrzymi.

– Może ktoś znajdował – mruknęła smagła Delaviente ze złośliwym uśmiechem – tylko

zeżarły go mieszkające na pokładzie potwory.

Zaśmiała się, a echo zwielokrotniło chichot. Irving wyraźnie drgnął, co spowodowało ciche parsknięcie Steina.

– Tak, Irving, to duchy. – Żołnierz poklepał kolegę po naramienniku. – Złe, drapieżne

duchy.

– Nie wiesz, nie gadaj – odciął się Irving.

– Ależ wiem, potwory z bagna pożarły załogę. – Delaviente wyraźnie doskonale się bawiła.

– Cisza – uciął Brisbane. – Potworów tu nie ma, ale to nie znaczy, że możemy hałasować.

„Alta” go niepokoiła. Nie dlatego, że bał się monstrów z bagien czy jakichkolwiek innych przesądów. Martwiły go rzeczy jak najbardziej realne. „Alta” była okrętem wywiadowczym, z tajnymi danymi na pokładzie i masą zabezpieczeń, żeby uczynić je trudnymi do przejęcia. Jeśli była zdolna puścić szerokopasmowe potwierdzenie obecności, to znaczy, że nadal dysponowała sprawnymi systemami. Bóg wie iloma. I czy zdobyte w centrali wywiadu kody zadziałają.

– Sir. Według planu droga prowadzi tędy. – Harris zatrzymał się. W świetle jego reflektora powyginane i miejscami połamane kompozyty wyglądały niemal jak żywa istota, wyciągająca ku nim połyskliwe, chitynowe odnóża. Żywa istota, która dokładnie blokowała całą szerokość korytarza. – Trzeba znaleźć obejście.

Pułkownik przymknął oczy, odtwarzając w myślach plan okrętu. Ostatnie kilka prób

podejścia do Centrum, czyli Centralnego Rdzenia Danych, wyczerpało niemal wszystkie

możliwości niezawierające kilkugodzinnego torowania sobie drogi przez zmiażdżone korytarze.

A kilku godzin zwyczajnie nie mieli.

– Dobrze – westchnął cicho. – Spróbujemy przejść przez szyb windy głównej. Musimy zejść dwa poziomy w dół.

– Winda główna. – Harris kiwnął głową i natychmiast zawrócił. Szedł pewnie i bez cienia wahania mijał kolejne odnogi.

Brisbane ruszył za podwładnym o wiele mniej pewnym krokiem. Wierzył, oczywiście, że

porucznik trafi do szybu windy. Żołnierz poświęcił mnóstwo czasu na studiowanie planów okrętu i prawdopodobnie mógłby się po nim poruszać z lepszym wyczuciem niż większość załogi.

Problem pojawiał się dopiero później. Winda główna była podstawową linią komunikacyjną między mostkiem a Centrum. Była w związku z tym świetnie zabezpieczona.

Dobrą wiadomością było to, że najprawdopodobniej szyb przetrwał nietknięty. Złą, że

musieli mieć olbrzymie szczęście, żeby dało się nim dostać do Centrum bez przebijania się przez grodzie.

A zegar tykał, odliczając i tak niezbyt liczne minuty, które dawała im kompania Cartwright.

– Tutaj. – Harris wskazał na schody prowadzące na niższy poziom okrętu. Promienie światła jego reflektora odbiły się od niemal czarnej tafli wody. – Trzeba będzie się skąpać.

Brisbane z trudem zamaskował grymas dezaprobaty. Nie lubił pływania. Ograniczało

swobodę ruchów, całkowicie zmieniało percepcję szybkości i dystansu. Broń, choć była

dostosowana do strzelania w każdym środowisku przy zastosowaniu odpowiedniego składu

mieszanki paliwowej, pod powierzchnią była mniej przewidywalna... Wiedział, oczywiście, że jego ludzie ćwiczyli podwodne starcia, wiedział, że takie środowisko najprawdopodobniej bardziej zaszkodzi przeciwnikowi niż im, ale to były argumenty umysłu. Jakiś prymitywny instynkt kazał

mu czuć się mocno zaniepokojonym, kiedy nurkował w warunkach bojowych. Miał tylko nadzieję, że nie widać tego po nim.

– Nic, czego byśmy się nie spodziewali. – Kiwnął tylko głową. – Brać się za sprzęt.

Jego ludzie wydobyli z plecaków pełne, kryjące całą twarz maski i aparaty oddechowe.

Teraz w ciszy zakładali je i uruchamiali systemy. Słowa nie były potrzebne – tego rodzaju procedury mieli przećwiczone setki razy. Trzydzieści sekund od rozkazu Brisbane’a prowadzący Harris zanurzył się w wypełniającej klatkę schodową wodzie. Stożek światła z jego reflektora na moment rozjaśnił powierzchnię cieczy.

– Przejście wolne. – Stłumiony głos żołnierza zabrzmiał oficerowi w słuchawkach. – Trochę śmiecia, ale da się bez problemu poruszać. Schodzę na niższy poziom.

– Przyjąłem – rzucił pułkownik do mikrofonu. – Reszta, naprzód.

Kolejno Stein i Delaviente zanurzyli się w czarnej wodzie. Potem przyszła kolej na

Brisbane’a, po którym miał iść Bryce i wreszcie Irving. Pułkownik odetchnął kilka razy głęboko za przezroczystą maską aparatu tlenowego i zsunął się pod powierzchnię.

Woda była zimna i zawiesista, reflektor wycinał w niej ostre stożki bieli. Przez maskę oficer mógł zobaczyć sylwetkę Delaviente i – kilka metrów z przodu – reflektor Harrisa. Pomagając sobie rękami, przesunął się wzdłuż barierki w dół klatki schodowej. Za plecami wyczuł drgnięcie cieczy –to zapewne zanurzał się Bryce.