– Tak... – Porucznik potrząsnął głową, najwyraźniej nic nie rozumiejąc. – Ale jaki to ma związek...?
– Wyrzuciłby go pan, połamał, spalił, gdyby miało to dać przewagę w wojnie?
– Oczywiście... Ale to jest przedmiot.
Brisbane zaśmiał się cicho. Przeszedł kilka kroków w stronę drzwi. Zatrzymał się tuż przed wyjściem. Przez chwilę stał nieruchomo plecami do psychologa, potem zawrócił.
– Wie pan, że przed Dniem istniał projekt montowania w broń SI? Nie chodziło tylko
o sterowanie mieszanką wybuchową, do czego wystarcza prosty software, ale też zawiadywanie parametrami strzału, poprawki w odniesieniu do warunków...
– Nie wiedziałem o tym.
– Sztuczne Inteligencje mają w pełni ukształtowane osobowości, często o wiele bardziej złożone od ludzkich. Pan o tym pewnie wie lepiej niż ja. Nic z tego nie wyszło, za bliskie to było już samodzielnych SI bojowych, ale próbowano. Czy wyrzuciłby pan taki karabin?
Pułkownik wpatrywał się w Reese’ a badawczo.
– Myślę, że tak, sir. To jednak ciągle maszyna.
– Zgadzam się z panem. – Brisbane uśmiechnął się krzywo i oddał mu broń. – Stray i jego ludzie to następny krok. Proszę tak o tym myśleć. A jeśli panu to nie odpowiada, to niech pan spojrzy na to w ten sposób: woli pan, żeby przeżył ostatnie chwile w gniewie, czy pełen nadziei?
– To demagogia, pułkowniku. – Psycholog pokręcił z dezaprobatą głową. – Niemal
w czystej formie.
– Być może. – Przełożony ruszył do wyjścia. – Ale chcę tak to widzieć. Osobiście, będąc na jego miejscu, wolałbym chyba nic nie wiedzieć. Proszę monitorować wskaźniki i trzymać się raczej z dala od niego.
– Tak jest, wskaźniki...
Brisbane nie musiał być specjalistą, żeby widzieć, że Reese nie jest w najlepszym stanie.
Średnia akcja na debiut polowy. Trzeba będzie z nim porozmawiać, szkoda by było, gdyby się chłopak teraz załamał, w swoim fachu był naprawdę dobry. Po prostu zbyt... empatyczny. W sumie u psychologa to pewnie zaleta. Ale dopiero wtedy, kiedy można sobie na to pozwolić.
•
– Rivers – zwrócił się do wartownika zaraz po wyjściu na korytarz.
– Sir? – Kapral zareagował jak wyrwany z zamyślenia. Niedobrze, pomyślał Brisbane, ten też jest rozkojarzony. To naturalne, że wartownicy myślą o byle czym na służbie, co do tego pułkownik był stuprocentowym realistą. Ale Rivers nigdy wcześniej nie dał się na tym przyłapać.
– Ściągnij mi Loftona i Harrisa. Chcę sprawdzić główny rdzeń pamięci.
– Tak jest. – Żołnierz zasalutował energicznie i odmaszerował. Przez chwilę Brisbane
słyszał jeszcze szybkie kroki, kiedy podwładny zostawiał go samego ze swoimi myślami.
8 stycznia 2211 ESD, 20:18
Główny rdzeń danych znajdował się niemal w samym centrum niszczyciela.
Najbezpieczniejsze miejsce na pokładzie, jak mawiali marynarze – trudno było sobie wyobrazić cios, który niszczył centralę rdzenia, a nie przetrącał jednocześnie kręgosłupa „Skowronka”.
Katastrofa okrętu rozhermetyzowała cały przedział. Idącego na czele grupy, zakutego
w kombinezon próżniowy Harrisa dało się rozpoznać tylko dzięki oznaczeniu stopnia z tyłu hełmu.
Reflektor porucznika wyławiał z ciemności śródokręcia kolejne pozostałości z czasów, kiedy niszczyciel był domem dla dwudziestu sześciu ludzi.
Unoszące się nad podłogą drobne skorupy niebieskiego kubka. Potrzaskany datapad. Zestaw plastykowych kostek i mały gwiazdozbiór narzędzi, które wstrząs musiał wyrzucić z jakiejś źle zabezpieczonej skrzynki.
Wszystkie śluzy prowadzące do centrum były przepisowo zamknięte. Na szczęście
hydraulika nie zareagowała na śmierć systemu komputerowego i działała bez zarzutu. W próżni jedynym dźwiękiem, jaki towarzyszył mozolnemu otwieraniu kolejnych wrót, był ciężki oddech Harrisa w komunikatorze.
W minimalnej załodze okrętu obsadę centrali stanowiły dwie osoby. Dwójka oficerów sześć lat temu wpięła się w pasy stanowisk, zabezpieczyła śluzy i przygotowała do skoku. Nadal tu byli, oczywiście.
– Nigdy się nie przyzwyczaję – mruknął Lofton, oświetlając ciała.
– Bierz się za robotę. – Pułkownik wskazał ręką na gniazda I/O rdzenia. – Trzymamy
kciuki.
– Tak, sir. – Technik zaczął wydobywać z przyniesionego zasobnika potrzebny sprzęt. Eter wypełniło ciche, zdecydowanie fałszywe pogwizdywanie.
Przez kilka minut wszyscy w milczeniu obserwowali, jak mężczyzna podłącza kolejne
ogniwa, rozstawia konsolety diagnostyczne, wreszcie wydaje komendy na dwóch klawiaturach i tablicy holograficznej, cały czas poruszając palcami w upiornie nierównym rytmie wygwizdywanej melodyjki.
Ktoś mógłby pomyśleć, że po dwóch latach można się przyzwyczaić – Brisbane wzniósł
oczy w górę. Unikalne rozumienie pojęcia muzykalności było nieodłączną częścią charakteru Loftona i w oddziale nikt już nawet nie próbował z tym walczyć. Żołnierze po prostu ściszali odrobinę odbiorniki.
Gwizd urwał się nagle po mniej więcej trzech minutach.
– Hm, ciekawe... Są ślady logów nawigacyjnych, strasznie poszatkowane. Spróbuję zrzucić, będą do analizy. – Technik obrócił się w stronę dowódcy, uważając, aby nie świecić mu reflektorem w twarz. – Nie chciałbym rozbudzać wielkich nadziei, ale może coś złapiemy.
Brisbane pokiwał głową i uniósł zaciśniętą dłoń z wysuniętym w górę kciukiem. Logi
nawigacyjne były potencjalnie bardzo cennym znaleziskiem – kiedy w Dniu diabli wzięli większość central skokowych, dziesiątki systemów gwiezdnych momentalnie zostało odciętych od cywilizacji.
Później starano się odtworzyć mapy z ocalałych repozytoriów i często komputerów nawigacyjnych statków, ale sieć nadal była niekompletna. W tym świetle wyprawa na „Skowronka” już stawała się opłacalna, choć oczywiście nie było jeszcze wiadomo, co uda się odszyfrować z fragmentarycznych i uszkodzonych danych.
– Co z danymi o pasażerach?
– Nic medycznego, sir. Tak jak sądziłem: tabula rasa.
– Rozumiem. No cóż, przynajmniej sprawdziliśmy. Odpinaj się i wra...
– Pułkowniku! – W słuchawkach usłyszał nagle zdenerwowanego Phillipsa. Kapitan pełnił
obecnie obowiązki dowódcy głównego stanowiska przy ambulatorium. – Proszę natychmiast
wracać, mamy poważny kłopot.
– Phillips, melduj, co się dzieje? Spokojnie i po kolei. – Brisbane uniósł brew. Medyk na ogół był bardzo precyzyjny.
– Komandor Stray obezwładnił porucznika Reese’ a i kaprala Riversa, sir. – Przywołany do porządku lekarz opanował się szybko. – Stoi przede mną i mierzy mi w twarz z pistoletu. Czekam na instrukcje.
8 stycznia 2211 ESD, 20:34
Kolejna pokonana gródź. Harris nadal prowadził, narzucając szybkie tempo marszu.
Wyczerpujący trening bojowy robił swoje i porucznik musiał co chwilę zwalniać, aby pozostała dwójka mogła dotrzymać mu kroku.
– Czy ktokolwiek został zabity lub ranny? – Brisbane układał w myślach plan działania.
Przede wszystkim Reese – pułkownik miał nadzieję, że psycholog wciąż może skłonić tamtego do rozmów.
– Kapral Rivers jest nieprzytomny, Lister właśnie go ogląda... – krótka chwila przerwy, potrzebna zapewne do wymiany spojrzeń pomiędzy medykami – ...ale zdaje się, że wszystko z nim w porządku. Sir, komandor Stray chce z panem mówić.
Ile jeszcze? Sto metrów? Zrujnowanymi korytarzami „Skowronka”, w skafandrach i przez
śluzę oddzielająca sekcję z atmosferą od tej zdehermetyzowanej – co najmniej półtorej minuty.
– Oczywiście, proszę oddać mu komunikator.