Выбрать главу

Brisbane’a już przez komunikator. – Wie pan, jakbyśmy znowu musimy z nimi walczyć.

– Tak. – Uśmiechnął się smutno pułkownik.

Tak, da się je pokonać, pomyślał, patrząc na wymarłe pomieszczenie. Jeśli oczywiście

zaufają. Bo mógł mówić swoim ludziom, jak to wszystko było zaplanowane, jak udało się dobrze rozegrać sytuację. Ale on sam wiedział, jak było naprawdę. Wiedział, że generał Solskjaerd posłał

na New Quebec właśnie jego, ponieważ Brisbane służył na „Alcie”. Ponieważ znał wszystkie SI na pokładzie, a z częścią się przyjaźnił.

Solskjaerd pozostawiał jak najmniej przypadkowi.

I jeśli ktoś musiałby oszukać SI, to największe szanse miał właśnie Brisbane. Wiedział

w końcu, które z nich są bardziej rzeczowe, które bardziej ufne. Wiedział, że Ariadna ma do niego słabość. I że jest bardziej ludzka od większości ludzi, jakich zdarzyło mu się spotkać. I potrafił użyć tej wiedzy, żeby ją zabić. W końcu najłatwiej zdradza się przyjaciół.

William Brisbane ostatni raz spojrzał na ciemne i zimne pomieszczenie Centrum i wszedł na drabinę.

Druga drużyna

4 lipca 2211 ESD, 02:48

Czas wlókł się niemiłosiernie i ciągłe napięcie zaczynało być męczące. Odkąd oddział

oesów zniknął w trzewiach wraku, minęło już ponad cztery godziny, łączności nie było od trzech i pół. Godzina do dwóch, pewnie, skrzywił się Szczeniak. Plany zawsze się mylą, jeśli chodzi o szacowanie czasu.

Zdążył sześć razy zmienić pozycję, obejść wrak dookoła i mieć fałszywy alarm na

czujnikach. Jakkolwiek instrukcja przekonywała, że „OC-7KA są zestawem uniwersalnym,

przetestowanym w każdych warunkach, jakie można spotkać na polu walki”, to oczka na Bagnie miewały swoje kaprysy, przez co Szczeniak razem z Małym spędzili ponad kwadrans, poszukując ducha. Jakby w tym cholernym błocie nie było ich wystarczająco dużo.

Żołnierz starał się ignorować pojawiające się nagle na termo słabe odczyty, rozkwitające błękitną częścią widma, niemal słyszalne ze wszystkich miejsc naraz szmery i uciskające go w tyle czaszki wrażenie, że ktoś go cały czas obserwuje.

– Szczeniak. Hej. – O’Bannon klepnął szeregowca w ramię. – Znowu przysypiasz.

– Co? Nie, zamyśliłem się tylko.

– Następnym razem zrobię zdjęcie, rzadki widok. – Wysoki mężczyzna aż zatrząsł się

w cichym chichocie.

– Napatrz się, w domu tego nie masz. – Wzruszył ramionami. – Ciekawe, co z resztą.

– Nic nie słychać. – O’Bannon odruchowo rozejrzał się dookoła. – Ale tutaj to kij znaczy.

– Kij – podchwyciła przycupnięta na fragmencie kadłuba „Alty” Isaksson. – Są kawał drogi stąd, no i...

Dziewczyna rozłożyła ręce, jakby demonstrując spowijający wszystko opar.

Szczeniak pokiwał głową. Trudno było się nie zgodzić. W warunkach Bagna dźwięk bywał

zwodniczy, czasem słyszało się odgłosy jakby pochodzące z pracującej kopalni, kilkadziesiąt kilometrów dalej, czasem przegapiało się strzały sto metrów od siebie.

A pozycje osłonowe były, zdaje się, dość daleko. Cisza radiowa też nie pomagała.

Nagle Isaksson poderwała się na równe nogi.

– Uwaga! – Uniosła karabin do ramienia i wymierzyła go w ciemny wylot korytarza. – Tam coś jest!

– Gleba! – warknął O’Bannon. Radiooperatorka cofnęła się jeszcze krok i posłusznie padła w wodę. Końcówka lufy jej karabinu drgała lekko, ale ani na moment nie przestawała mierzyć w otwór. – Co to było?

– Nnnie wiem, ruszyło się po prostu, teraz nic nie widzę...

– Szczeniak, przy mnie. Mały, kontroluj perymetr. Isaksson, podejdź z przeciwnej strony.

Kapral podszedł z boku do tunelu, co jakiś czas zerkając szybko na mijane wyrwy

w kadłubie. Idący kilka kroków za nim Szczeniak starał się mierzyć wszędzie jednocześnie, boleśnie świadom, jak nieskuteczną stanowi osłonę.

Dziewczyna, mierząc przez cały czas z bronią przy ramieniu, przesunęła się po łuku na

przeciwną krawędź. Podniosła się dopiero, kiedy była już całkiem z boku.

– Isaksson – szepnął podoficer, opierając się ostrożnie o kadłub tuż przy ziejącym w nim otworze. – Na mój znak wrzucasz flarę. Szczeniak, ładujesz się zaraz za mną.

– Flara, tak jest. – Dziewczyna sięgnęła do uprzęży i wydobyła podłużną plastikową

obudowę.

– Zrozumiałem, gotowy.

O’Bannon wyregulował coś przy goglach.

– Dobra. Zaczynamy. Isaksson, rzucaj!

Jaskrawe, czerwonawe światło rozbłysło w dłoni radiooperatorki, na chwilę wyostrzając

rozmyte mgłą kontury, a potem poszybowało w stronę tunelu. Uderzenie serca później ruszył

O’Bannon i, o krok za nim, Szczeniak.

Żadnej żywej istoty.

Korytarz prowadził pod lekkim kątem w dół, migotliwe, upiornie czerwone światło flary

wydobywało z ciemności jego zrujnowane wnętrze na kilkanaście metrów w głąb. Na podłodze, która kiedyś była ścianą, widniał prawie niewidoczny pod naniesionym przez lata błotem napis, a w kilku miejscach do kompozytowych ścian przywarły ciemne, mchopodobne kolonie lokalnej roślinności. Kawałek dalej leżała całkowicie strzaskana apteczka pokładowa i cała mozaika drobnych fragmentów czegoś, co wyglądało na metal. Środkiem podłogi płynął cieniutki strumień wody.

– Zapalam reflektor.

– Zrozumiałem.

Biały, potwornie mocny blask reflektora sięgnął zdecydowanie dalej, aż do grodzi

bezpieczeństwa, zmasakrowanej, na jednym końcu wybitej z mocowań i odstającej od ściany o kilka centymetrów. W jakimś cudem ocalałym pancernym wizjerze błyszczał oślepiający krąg odbicia reflektora i tańczyły czerwone błyski flary.

– Chłopaki? – zapytała zdenerwowana Isaksson.

– Cóż. Wygląda na to, że przestraszyłaś się swojego odbicia, brzydalu. – O’Bannon zrobił

kilka kroków naprzód, oświetlił ściany, podłogę i przeciekający przez szczelinę strumyczek wody.

– Żartujecie.

– Nie, obawiam się, że nie. Co więcej, będzie o tym głośno w bazie. Cisza i spokój. Nic tu nie ma. – Podszedł do przegradzającej tunel grodzi i postukał w nią kolbą karabinu.

Z potwornym rumorem pancerna konstrukcja przewróciła się w głąb korytarza. Huknęła

seria z karabinu O’Bannona. Obaj mężczyźni odskoczyli jak oparzeni, lufy broni przemieszczały się nerwowo w poszukiwaniu celów. Szczeniak czuł mocne, szybkie uderzenia własnego serca.

Przez chwilę jedynym dźwiękiem w korytarzu był syk płonącej flary.

A potem O’Bannon wybuchnął śmiechem. Oparł się o ścianę, opuścił broń i chichotał

histerycznie, ignorując nerwowe pytania Isaksson. Szczeniak najpierw parsknął cicho, ale potem spływające z niego napięcie wzięło górę i sam zaczął się śmiać. Śmiech pomagał się rozluźnić, odpędzał nerwy. Nawet taki nienaturalnie głośny i lekko histeryczny.

– To było coś – wydusił z trudem podoficer. – Przyszliśmy i popsuliśmy...

– Mało nie zdechłem!

– Ale co się stało? – chciała wiedzieć pozostawiona na zewnątrz radiooperatorka.

– Są jakieś kłopoty? – zawtórował jej dotychczas milczący Mały.

– O’Bannon zastrzelił korytarz – wyjaśnił Szczeniak, z trudem łapiąc oddech.

– Rzucił się na mnie! Musiałem strzelać – odparł kapral.

– Oooj, chyba i o was będzie głośno...

– Ale co się dzieje? – Mały jak zawsze łapał z lekkim opóźnieniem.

– Nic, jesteśmy bezpieczni. – Podoficer zdjął gogle i otarł łzy. – Wszystko OK.

Jak bardzo potrzeba takich rozluźnień, jak łatwo wskakuje panika – pomyślał Szczeniak, powoli się uspokajając. Cały czas chodzili na krawędzi, a przecież nic się nie działo. Pieprzona dziura... Jeżeli wyjdą stąd inaczej niż nogami do przodu, pewnie połowa będzie nadawała się na psych-rehab.