Выбрать главу

– Kapralu. – Isaksson walczyła o zachowanie powagi. – Jest łączność z kompanii.

– Idę. – O’Bannon wyszedł z ciemności korytarza do stojącej u jego wylotu radiooperatorki.

Odebrał jej słuchawki.

– O’Bannon... Nie ma go tutaj. Nadal we wraku. Rozumiem. Rozumiem. – Głos kaprala

z każdą sekundą poważniał. – Jaki szacowany czas? Przyjąłem.

Szczeniak nie musiał słyszeć drugiej części rozmowy, żeby wiedzieć, że coś się sypnęło.

Pierwsza drużyna

4 lipca 2211 ESD, 02:53

Sto Pierwsza kazała na siebie czekać ponad trzy godziny, ale kiedy już wróciła – zrobiła to z klasą. Amerykanie mistrzowsko zagłuszyli oczka, tak że ostrzeżenie o ataku nadeszło dopiero, gdy na wcześniejsze pozycje pierwszej linii spadł morderczy deszcz ognia moździeżowego. Nie trwał długo. Trzydzieści, może czterdzieści sekund, ale wystarczająco, żeby Wilcox i Kowboj dostali po odłamku, a Torpeda ocalał tylko cudem, kiedy wystrzelony granat zamiast eksplodować na wysokości kilku metrów i zasypać go szrapnelami, wbił się w błoto dwa metry przed nim.

Potem ruszyli, siejąc przed sobą zasłonami, dymnymi i elektronicznymi, ciągnąc morderczy ogień osłonowy z przynajmniej piętnastu kaemów – takie przynajmniej sprawiało to wrażenie. Do pozycji Wierzbowskiego dotarli może trzy minuty po pierwszym kontakcie. Ledwo widoczne przez zasłonę i maskowanie sylwetki. Termo było ostatnią rzeczą, która jeszcze ich wyłapywała, a i to głównie dzięki temperaturom luf.

– Szlag! – Polak oddał kolejną serię w coś, co zdawało mu się celem, ale nie był pewien wyniku. Sięgnął do uprzęży po granat. – Wierzba, podchodzą mnie, potrzebuję wsparcia!

– S... drużyna... wowa... w drodze na pozy... Torp... Czekamy na... kompanii. – Głos

w komunikatorze chyba należał do Sancheza, ale Marcin nie był pewien. Zresztą, co to miało za znaczenie?

– Wierzba, jak sobie poczekamy, to może nie być czego wspierać! Kicia, jesteś? – Żołnierz oddał kolejne kilka serii i szybko przetoczył się w bok. Lepiej nie dawać im zbyt statycznego celu.

I tak mają łatwo.

– Jestem, jestem.

– Podaj granat!

– Kowboj, ...e od boków, Wil...e żyje, wsparcie byłoby pożądane...

– Sanchez, zaraz będziecie mieć tam... rezerwową, idzie do Torpedy.

– Gdzie polazłeś, Weiss?

Gdzieś, całkiem niedaleko, Mgła rozbłysła na moment czerwonym szumem, wymieszanym

z przeraźliwym, niemal nieludzkim wrzaskiem. Kto tam był? Przemieścili się już kilka razy w ciągu ostatnich minut i trochę stracili orientację. Cholera...

– Thorne, uwaga na miotacze, idę w tamtą stronę.

– Szafa, kto dostał?

Pociski minęły Wierzbowskiego może o metr, zakotłowały wodę raz, potem drugi.

Kilkanaście kroków po drugiej stronie eksplodował granat. Szlag, był tam jeszcze przed chwilą!

– Kicia, idę sprawdzić, co z rannym.

– Co? – Marcin obrócił się gwałtownie. – Zwariowałaś? To miotacze, tam nikt nie żyje.

– Muszę sprawdzić. – Dziewczyna dotknęła odznaki medyka na ramieniu. – Taka praca.

Zaklął w myślach. Ruszanie naprzód nie wyglądało dobrze. Z drugiej strony, i tutaj nie było różowo.

Termo ukazało mu kształty przypominające ludzkie sylwetki, może trzydzieści metrów

z przodu. Nawet przy takiej odległości system wizyjny musiał toczyć ciężką walkę z maskowaniem termicznym jankesów wspartym chimerycznością Mgły. Wystrzelił kilka serii w tamtym kierunku, a potem poprawił granatem Kici. Zniknęły, ale pewnie to znaczyło, że tylko przypadli do ziemi.

– Idę z tobą.

Dziewczyna tylko pokiwała głową. Podniosła się do klęczek i wygrzebała z plecaka zestaw medyczny.

– Kowboj, chyba wyjęli Torpedę, gdzie to wsparcie?

– Thorne, miotacz ...czony.

– Weiss, jesteśmy pod... Sanchez...

– Sokole Oko, przejmuję pluton.

Marcin podniósł się na nogi i odetchnął szybko kilka razy. Spojrzał na Kicię i uniósł kciuk do góry.

– Na trzy, cztery rzucaj dym i biegniemy.

– Tia.

Nad głowami usłyszeli wysoki dźwięk silników mohikanów, a potem ciągły, przerażający

huk ich broni. Z prawej strony dwójki żołnierzy powierzchnia wody została rozdarta dwiema liniami trafień ciężkich pocisków.

Wierzbowski odruchowo pochylił głowę, a przykucnięta obok medyk padła płasko w wodę.

Jedno, drugie, trzecie uderzenie serca, ale tym razem miał szczęście. Nadal żył. Niemniej wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to chwilowy stan.

Sytuacja była tragiczna.

Cokolwiek zrobią, rozbicie ich linii obronnej było najpewniej kwestią kwadransa. Kiedy Amerykanie już się przebiją, pozbawiona osłony grupa przy wraku będzie odcięta, bez możliwości ucieczki.

Zresztą, nawet gdyby zaczęli dokładnie w momencie, kiedy Marcinowi przebiegły przez

głowę te ponure myśli, i tak musieliby liczyć na duże na szczęście.

– Sokole Oko, silny atak na pozycje trzeciego plutonu, porucznik Cartwright przekierowuje wsparcie. – Głos kaprala w słuchawce komlinka obwieścił wyrok na kompanię, oesy i całą operację. Otoczeni. Teraz tylko cud mógł umożliwić ucieczkę grupie pułkownika. – Alajos, spróbuj się cofnąć, Günter, postaw mu osłonę.

– Weiss, zrozumiałem.

– Kowboj, to na nic, ledwo się ruszam. – Głos żołnierza był jakby rozespany. Pewnie wziął

chemię. – Zalegnę spokojnie i może mnie ominą.

– Thorne, sześć kontaktów dwadzieścia metrów na południe od pozycji Torpedy, spróbuję

coś z tym zrobić.

– Sokole Oko, Soren, cofnij się, nie ma kogo ci podesłać do wsparcia.

– Taa, wiem. Dam sobie radę.

– Kicia, idziemy z Wierzbą sprawdzić stan rannych w ataku miotaczami.

– Sokole Oko, nie wystawiajcie się. Ogień zaporowy i zobaczymy, czy uda wam się ich

zwolnić.

Przez chwilę medyk patrzyła na Wierzbowskiego, jakby oczekując, że się wypowie, ale ten milczał. Wreszcie pokiwała głową, choć oczywiście Sokole Oko nie mógł tego widzieć.

– Kicia, zrozumiałam.

Pociski przebiły mgłę i ze świstem przeleciały im nad głową. Na termo Marcina znowu

pojawiły się sylwetki przeciwników. I tak długo czekali, może liczyli, że Kicię i jego wyjmie strumieniowiec.

Pięciu, może sześciu.

Cisnął w ich stronę przygotowany wcześniej granat. W mgnieniu oka Mgła zgęstniała, kiedy wzmocnił ją gorący dym zasłony.

Nagłe uczucie spokoju było tak zaskakujące, że chciał wybuchnąć śmiechem. Cały strach

wyparował z niego w jednej chwili, jakby organizm pogodził się z tym, że każda następna sekunda jest kradziona. Że jego czas skończył się tu i teraz.

Zmienił niemal opróżniony magazynek, zsunął z ust maskującą chustę i uśmiechnął się

wesoło do leżącej obok medyk.

Odpowiedziała mu uśmiechem.

Cóż, przynajmniej towarzystwo dobre.

Druga drużyna

4 lipca 2211 ESD, 03:04

Grupa pułkownika wyszła z wraku dziesięć wypełnionych nerwowym nasłuchiwaniem

minut później. Niemal dwie godziny po czasie. Ich mundury ociekały wodą, a oprócz załadowanych plecaków nieśli dwa ciężkie pojemniki przykryte CSS-owymi płachtami.

– Sir. – O’Bannon podtruchtał natychmiast do oficera. – Mieliśmy meldunek od porucznik Cartwright. Cofają się, porucznik uważa, że mogą paść w każdej chwili.

– Kiedy rozmawialiście?

– Parę minut temu.

– Rozumiem. – Nawet jeśli na Brisbanie wiadomość wywarła jakieś wrażenie, nie dał tego po sobie poznać. Zwrócił się do radiooperatorki. – Isaksson, prawda? Połączcie mnie z nimi.