– Poważnie? – Senność wyparowała z niego momentalnie. Usiadł na polówce i sięgnął po
buty. – Przylatują? Kiedy?
– Na razie bez szczegółów, info jest od Carrery, usłyszał przypadkiem, jak zanosił meldunek ze szpitala do dowodzenia. – Podała Marcinowi wilgotne skarpety, trzymając je ostentacyjnie jak najdalej od siebie. – Ale mówi, że jest prawie pewien. Wunderwaffe oficjalnie powinien zjeść własną uprząż w akcie pokuty za czarnowidztwo.
Weiss skupiony na lusterku tylko uniósł znacząco brew.
– Prawie? – Wierzbowski wciągnął skarpety, potem buty. – Znaczy, nic nie wiemy na
pewno?
– Nie Thorne’uj mi tu, proszę, kotku. – Bueller wywróciła oczyma. – Carrera to dosyć
pewne źródło. Nie puściłby takiej plotki, nie mając podstaw. I wiedząc, co mu zrobimy, jeśli okaże się, że nas wkręca.
Ciemnoskóra kobieta skrzywiła usta w drapieżnym uśmiechu. Trzeba było przyznać, że już sama wizja wściekłej Bueller odbierała ochotę do nieprzemyślanych żartów, a co tu dopiero mówić o całej reszcie. Znaczy Carrera albo ma jaja, o jakie nikt go nie posądzał, albo wierzy w to, co mówi. Dobry znak. Polak odetchnął głębiej.
W końcu. Wreszcie los miał się do nich uśmiechnąć. Może już dziś zostawi New Quebec za plecami na zawsze. New Quebec z jego Mgłą i bagnem, z polami przegranych bitew
i wspomnieniami zabitych kolegów.
– Zaczynam wierzyć, że ten dzień może być całkiem udany. – Dopiął klamry butów
i sięgnął po karabin.
– Ha. Żeby tylko, Wiesz, co zamierzam zrobić, jak tylko wyrwę dupę ze studni
grawitacyjnej tego ścieku? Chcę...
Wierzbowskiemu jednak nie było dane dowiedzieć się, jakie plany ma koleżanka, bo
właśnie w tym momencie płachta namiotu uchyliła się i do środka wsunęła się niska postać Sokolego Oka.
– Zbierzcie sprzęt i na lądowisko. Odprawa plutonu za pięć minut. – Hiszpan mówił
spokojnie, ale Marcin miał wrażenie, że Sokole Oko zachowałby zimną krew, płonąc żywcem.
– Coś poważnego? – Odruchowo sprawdził stan magazynka. Sześćdziesiąt dwa. Cóż, trudno
było oczekiwać, że się magicznie rozmnożą.
– Będziemy wiedzieć za pięć minut, Marcin.
– Noż kurwa mać – mruknęła cicho Bueller. – A tak dobrze żarło...
– Nic się nie martw, Jane – powiedział Hiszpan uspokajającym tonem. – Według mnie
porucznik zdaje sobie sprawę, że nasza przydatność w bitwie byłaby dość umiarkowana.
– Sokole Oko, czy ty naprawdę nie znasz Cartwright? – odparła Bueller z sarkazmem. –
Żyjemy, więc da się nami wygrać wojnę.
– Chciałbym istotnie być obiektem tak wielkiej wiary pani porucznik, Jane. – Kapral
uśmiechnął się lekko, przepuszczając Wunderwaffe, który już w pełni gotowy – Wierzbowski nawet nie myślał, jak Weissowi się to udało – wyszedł z namiotu, zarzucając karabin na ramię. –Jednak nie sądzę, żeby faktycznie pokładała w nas tego rodzaju nadzieje. Tymczasem jednak zostały nam cztery minuty.
•
– Proszę państwa, jak pewnie już słyszeliście, Dunkierka będzie ewakuowana – zaczęła
Cartwright, opierając się o kadłub „Betty”. – Ta informacja jest prawdziwa. Za niecałe trzy godziny EUS „Jastrząb” rozpocznie działania osłonowe dla zejścia jednostek ewakuacyjnych, za cztery pierwsze wahadłowce powinny tu lądować. Według planu najwyżej kwadrans na załadunek. To oznacza, że za mniej niż trzysta minut będziemy w drodze do domu.
Odpowiedziało jej kilka uśmiechów. O’Bannon poklepał po plecach stojącą obok Isaksson, Szczeniak uniósł zaciśniętą w geście zwycięstwa pięść. Carrera zaklaskał, podchwycił to Mały.
Neve rzucił coś półgłosem do Kici, która zaśmiała się cicho i wymierzyła koledze kuksańca.
Dobrze było usłyszeć oficjalne potwierdzenie plotki. Nawet jeśli wszyscy zdawali sobie sprawę, że było niemożliwym, aby porucznik zebrała ich tylko dla udzielenia tej informacji. Niektórzy jednak pozwalali sobie na chwilę o tym zapomnieć. Inni nie. Po prawej stronie Wierzbowskiego Thorne wpatrywał się w oficer z nieodgadnioną miną. Obok niego, nieruchomy jak skała, stał Wunderwaffe Weiss. Na CSS-owej pelerynie Niemca powoli jak melasa przesuwały się ciemnoszare plamy, kiedy kamuflaż dostosowywał się do mlecznego oparu dookoła.
Dopiero teraz Marcin zwrócił na to uwagę – obóz szarzał, Mgła po razy chyba pierwszy
przekroczyła linię wewnętrznego obwodu. Jakby Bagno wiedziało, że wkrótce ten teren na powrót będzie należał do niego.
– ...To jednak nie wszystko – kontynuowała Cartwright. – Są też i gorsze wiadomości.
Radosne ożywienie zamarło, jak ucięte. Żołnierze wbili wyczekujące spojrzenia w dowódcę.
– Dwadzieścia dwie minuty temu otrzymaliśmy wezwanie pomocy z Mike Sześć Dwa,
jednego z polowych punktów medycznych założonych przez Trzeci Batalion. Placówka ta została odcięta od głównych sił jednostki i potrzebuje ewakuacji. Ponieważ znajduje się w zbyt gorącej strefie na zejście orbitalne, podjęto decyzję, że jej personel i ranni będą wycofani do Dunkierki, a potem na orbitę wraz z naszymi ludźmi. Nasz oddział został wyznaczony do wykonania tego zadania.
Gdzieś ktoś – chyba Neve – cicho przeklął. Szczeniak kopnął z rozmachem lustro wody,
wzniecając fontannę brudnych kropel. Kicia ukucnęła i przymknęła oczy.
Jeszcze jeden wylot. Jeszcze jedna akcja. Jeszcze raz w strefie walki.
– Na terenie Mike Sześć Dwa znajduje się w tej chwili czternaście osób – kontynuowała
porucznik – czterech medyków i dziesięciu rannych. Stan czwórki z nich można zaklasyfikować jako ciężki, choć podobno wszyscy są mniej lub bardziej stabilni. Według naszych danych placówka jak dotąd nie była w kontakcie bojowym z nieprzyjacielem, choć jej pozycja jest wewnątrz stref patrolowych i obrony przeciwlotniczej Sto Pierwszej.
Wierzbowski wymienił spojrzenia ze Szczeniakiem. Szczęście w nieszczęściu. Jeśli nie było kontaktu, to jankesi najpewniej o Mike Sześć Dwa w ogóle nie wiedzieli. To zdecydowanie zmniejszało szanse na strzelaninę.
– Do ewakuacji użyjemy wszystkich trzech dostępnych strumieniowców i grupy osłonowej
liczącej dziesięć osób.
– Po co aż tyle? – Uniosła brew sierżant Niemi.
– Jak mówiłam, Mike Sześć Dwa jest w czerwonej strefie obrony przeciwlotniczej – odparła oficer. Jakimś cudem Cartwright udawało się utrzymać ton całkowicie pozbawiony zmęczenia czy zniechęcenia. – Nie ma bezpośredniego zagrożenia dla życia, więc siadamy w strefie bezpiecznej, dwa kilometry od samej placówki. Ponieważ tamtejszy personel nie jest w stanie samemu przetransportować rannych, będzie im potrzebna pomoc. To oznacza konieczność grupy marszowej i wartowniczej przy maszynach, a tego nie damy rady załatwić mniejszym oddziałem.
– Rozumiem. – Niemi skinęła głową. – W takim razie sugeruję, żeby na terenie Dunkierki pozostała pani porucznik, Isaksson, Carrera i Bueller. Oficer nie jest konieczny do wykonania zadania, za to przyda się tutaj, Carrera w nocy zaliczył dwie utraty przytomności, Bueller ledwo chodzi, a Isaksson powinna siedzieć na radiostacji i trzymać kontakt z promami.
Jej słowa wywarły natychmiastową reakcję wśród żołnierzy.
– Kurwa jebana ich mać! – W ustach Neve’ a przekleństwa zlały się w jedno słowo.
Erkaemista mruczał w zasadzie do siebie, ale Marcin był tuż obok. – Czemu oni?
– No i tyle z mojego szczęścia – skrzywił się Szczeniak.
– Hej, nie będę tu siedzieć – parsknęła Isaksson. Szwedka spojrzała prosząco na Cartwright.
– Chcę lecieć.
– Właśnie, ona chce lecieć! – O’Bannon wyszczerzył się radośnie. – Biorę jej miejsce.
Blada jak ściana Kicia wbiła wzrok w wodę. Wargi dziewczyny lekko drżały, ale nie