Выбрать главу

powiedziała ani słowa.

Thorne sprawdził karabin, a nieruchomy Weiss patrzył wyczekująco na Cartwright.

– Cisza. – Głos porucznik, choć wcale nie głośny, natychmiast uciął dyskusję. – Na terenie Dunkierki zostaje Trasic, Carrera, Niemi i Bueller.

Przez chwilę wszyscy milczeli. Pewnie, wszyscy zazdrościli tym, którzy mieli zostać – nikt nie chciał pchać się na akcję, tuż przed ewakuacją było to niemal jak wyzwanie rzucone losowi.

Z drugiej strony, wybór Cartwright był oczywisty. Bueller, która z trudem chodziła, i Carrera, w stanie jeszcze gorszym niż Kicia, zupełnie nie nadawali się na akcję. Morale Małego było złe nawet jak na średnią Dunkierki, a Niemi była zastępcą porucznik. Może i sensowniej byłoby zostawić oficera, ale Wierzbowskiemu jakoś nie wydawało się możliwe, żeby Cartwright zdecydowała pozostać w punkcie ewakuacyjnym.

– Pani porucznik – spokojny półgłos Niemi przerwał ciszę – uważam, że powinnam lecieć.

Zamiast mnie w bazie może pozostać kapral O’Bannon, tu nie będzie potrzebny starszy podoficer.

– Tam też nie, sierżancie, nie widzę więc powodu...

– Proszę – przerwała jej cicho Finka.

Cartwright zamilkła. Przez chwilę obie kobiety mierzyły się wzrokiem. Wreszcie oficer

skinęła głową.

– O’Bannon, zostajesz – powiedziała tylko. – Reszta, start za dziesięć minut. Pozbierajcie tyle amunicji, ile dacie rady. Isaksson, do mnie.

Odpowiedział jej nierówny chór kilku „tak jest”, parę skinięć głowami i ponure

pomrukiwanie Neve’a.

– Marcin... – Wierzbowski zauważył technika dopiero, kiedy ten się odezwał. Mały,

pomimo pozornej niezgrabności miewał momenty, kiedy poruszał się całkowicie bezszelestnie.

– Przybyłeś pławić się w tym, że zostajesz? – zdążył wypalić, zanim się zorientował, że kolega nie jest właściwym adresatem sarkastycznych uwag.

– Nie, skądże! Szkoda, że jeszcze nie pozwalają wam odpocząć. – Iriam Trasic cofnął się o krok, unosząc obie dłonie. – Ale tam są ranni. Tak trzeba.

– Wiesz... – Wierzbowski chciał skomentować, ale wtedy dotarło do niego, że Trasic

najprawdopodobniej dokładnie tak uważa. Ten człowiek był po prostu za porządny na wojsko.

Poklepał kolegę po ramieniu. – Masz świętą rację.

Mały wbił wzrok w sięgającą mu do kostek wodę. Przez chwilę zbierał się w sobie, szarpiąc nerwowo za pasek uprzęży.

– Zgubiłem twój amulet – wyznał w końcu. – Ja... zabrałem go z obozu na bitwę, bo się

strasznie bałem i... Nie wiem, co się stało, potem jak sprawdzałem, nie było go. Zabrałem go

„Świstakowi”, żeby ochronić siebie, i zgubiłem.

Mówiąc to, ani razu nie podniósł wzroku. Wierzbowski szybko rozejrzał się dookoła, ale nigdzie nie mógł dostrzec Kici. Wyglądało na to, że sam będzie musiał opanować tę sytuację.

Problemem było, że nie do końca wiedział, o co technikowi chodzi.

– Nic się nie stało? – Spróbował.

– Wszystko zepsułem. Przez to musieliśmy zniszczyć „Świstaka”. – Mały najwyraźniej był

zrozpaczony. – Bo stchórzyłem.

– Bo... A, o to ci idzie! – Wszystko nagle stało się bardziej klarowne. – Wiesz, nie sądzę, żeby to była twoja wina. Nie wiem, czy istniał jakikolwiek sposób, żeby pomóc „Świstakowi”.

– Jak to? – Mały spojrzał na niego z niezrozumieniem.

– Pewne rzeczy po prostu się dzieją. – Wzruszył lekko ramionami. – Na inne mamy wpływ.

I wiesz co?

– Tak?

– Właściwie potrzebujesz nowej karty. – Sięgnął do hełmu i odczepił przyklejonego doń asa pik. – Z tym przebiłem się przez Przesmyk, a potem przez bitwę, gdzie byłem na pierwszej linii.

Powinno świetnie się nadać.

– A ty? – Iriam Trasic niepewnie sięgnął po kartę wielką jak szufla dłonią.

– Ja mam całą resztę. – Marcin dotknął kieszeni bluzy. – Jak one nie przyniosą mi szczęścia, to już nic mi nie pomoże.

Silniki strumieniowców już pracowały, kiedy wrócili z polowania na sprzęt. Dunkierka pod tym względem znajdowała się w fatalnym stanie, więc i łupy były mizerne. Kilka granatów, zapasowe ogniwo do systemów wizyjnych i zaledwie cztery magazynki – to wszystko, co udało się Marcinowi zdobyć. Nie zmieniało to faktu, że w chwili obecnej grupa Cartwright miała przy sobie więcej broni i amunicji niż cała reszta obsady punktu ewakuacyjnego – ale też i największe szanse na kontakt z wrogiem.

Woda kotłowała się, kiedy żołnierze wsiadali na pokłady mangust, brnąc przez nierówne

linie zmarszczek wywołanych podmuchami silników. Znajomy, wysoki świst turbin zagłuszał

wszystkie inne odgłosy, stawiając kurtynę dźwięku pomiędzy żołnierzami, którzy mieli odlecieć, a tymi, którzy zostawali. Marcin poprawił plecak i rzucił okiem na idącego obok Sokole Oko, który wsiadał na pokład „Betty” jako drugi, po Thornie. Niski Hiszpan uśmiechnął się uspokajająco i powiedział coś, ale wizg strumieniowców zagłuszył jego słowa. Wierzbowski odruchowo pokiwał

głową i uniósł do góry kciuk. W końcu, co mógł mówić w tym momencie kapral?

Kawałek dalej Niemi pomagała Kici wsiąść do pokiereszowanego „Dachowca”.

Wierzbowski skrzywił się odrobinę – nie powinni byli jej brać. Na miejscu znajdowali się jacyś medycy, a dziewczyna była w tylko nieco lepszym stanie niż Carrera. Nawet z odległości dobrych trzydziestu kroków mógł zauważyć, że medyk była blada i zdawała się mieć problemy z wejściem na pokład strumieniowca.

Dopiero kiedy Isaksson poklepała go w ramię, zorientował się, że się zatrzymał.

– Nie tamuj kolejki, puść inne dzieci – krzyknęła mu wesoło radiooperatorka niemal wprost do ucha. Nie potrafił przestać się dziwić, jak Szwedka utrzymywała taki doskonały humor. Była inna niż Thorne, który przyjmował ciosy rzeczywistości wzruszeniem ramion, i niż Weiss, po prostu zawsze gotowy. Isaksson była podekscytowana. Niebezpieczeństwo zdawało się ją napędzać.

Czasem Marcin zastanawiał się, czy nie bierze jakichś paskudnie mocnych prochów.

– Zostawię ci miejsce koło... – Obrócił się i przerwał w pół słowa. Kilkanaście metrów dalej stało dziesięciu, piętnastu, dwudziestu ludzi. Przerwano przygotowania do ewakuacji, kapitan Sztem wyszedł przed punkt dowodzenia, a kilka osób wyglądało nawet z ambulatorium. Nikt się nie ruszał, po prostu stali, obserwując, jak ostatni oddział Dunkierki wyrusza wykonać ostatnie zadanie na Bagnie. Nawet Mgła zamiast wirować i płynąć swoim zwykłym hipnotycznym tańcem, wydawała się zastygła niczym holograficzna projekcja.

Przez chwilę Marcina ogarnęło dziwne wrażenie, że strefa wyznaczana przez lądowisko jest jedynym znakiem życia nałożonym na nieruchomy obraz zamarłej Dunkierki.

– Mam nadzieję, że koniec tego zdania to „koło mnie, moja piękności” – zachichotała

Isaksson i czar prysł. Polak uśmiechnął się tylko do koleżanki i zwrócił na powrót w stronę dygoczącego brzucha strumieniowca.

ST-88 Mangusta „Betty”

13 lipca 2211 ESD, 08:21

Klucz maszyn szedł stałym kursem od ponad pół godziny, całkowicie zanurzony w szarym

całunie Mgły. Co jakiś czas Wierzbowskiemu zdawało się, że gdzieś na granicy widoczności, całkiem niedaleko, widzi ciemną sylwetkę idącego po ich prawej burcie „Dachowca”. „Fandango”

będącego po lewej nie widział od startu. Na pewno za to, kiedy spoglądał w dół, dostrzegał czasami czarną powierzchnię bagna – niemal tak blisko, że gdyby strumieniowiec zwolnił, można by zeń po prostu wyskoczyć. Piloci woleli najwyraźniej ryzykować lot brzuchem przy ziemi na samych przyrządach niż wykrycie przez amerykańskie systemy radarowe. Miało to jakiś sens.