Выбрать главу

– Kapralu, właściwie co to jest? – Marcin wskazał na ułożone na podłodze mangusty

pakunki. Trzy sporych rozmiarów torby zapakowano na pokład „Betty” tuż przed startem.

Początkowo uznał, że Sokole Oko sam wytłumaczy ich obecność, ale jak dotąd podoficer trzymał

język za zębami.

– Sprzęt detekcyjny – odpowiedziała mu Isaksson. Poklepała wypchaną torbę i zrobiła

mądrą minę. – Skoro już tam trafimy, będziemy mogli popodsłuchiwać sobie jankesów z bliska.

Cartwright twierdzi, że to się może przydać. Nic istotnego dla ciebie, trepie.

– Mhm, więc coś dla prawdziwych naukowców po trzymiesięcznym szkoleniu

komunikacyjnym – zaśmiał się w odpowiedzi. Sięgnął po torbę i na próbę uniósł ją kilka centymetrów, na ile pozwalały pasy mocujące. – Ciężkie.

– Nie bądź marudny. Ten sprzęt jest cenniejszy od nas wszystkich razem wziętych. –

Szwedka uśmiechnęła się promiennie. – Powinieneś czuć należytą dumę, a nie narzekać, że ciężkie.

– Przyznam, że jestem prostakiem, który myśli raczej o noszeniu tego tałatajstwa.

– Ależ Marcin, wszyscy wiemy, że jesteś prostakiem. – Pogłaskała go po naramienniku

z ironiczno-współczująca miną. – Ale możesz nad sobą pracować i kto wie...

– Strefa lądowania, dziewięćdziesiąt sekund. – Drugi pilot, o norweskim nazwisku, którego Polak nie mógł zapamiętać, wsadził głowę do ich przedziału. Maszyna wyraźnie zwolniła.

– Przygotujcie się. Nie spodziewamy się problemów, ale blisko strefy nigdy nic nie

wiadomo. Cel na wschód od lądowiska, dwa kilometry. – Sokole Oko zwrócił się do trójki podwładnych. Wierzbowski odruchowo sprawdził paski pancerza. Thorne kiwnął głową, ale poza tym nawet nie drgnął. – Marcin, trzymaj się blisko Camilli.

Pokiwał głową i klepnął koleżankę po ramieniu. Isaksson mrugnęła z szelmowskim

błyskiem w oku.

– Znowu razem. – Radiooperatorka nachyliła się w jego stronę, tak że hełmy żołnierzy

stuknęły o siebie. Posłała Marcinowi prowokujący uśmiech. – Już myślałam, że nigdy do mnie nie wrócisz.

– Jakże bym mógł nie chwycić takiej okazji. – Cofnął się odrobinę, aby schylić głowę

w parodii dworskiego ukłonu. – Zbyt długo okrutny los nas rozdzielał.

Wybuchła śmiechem. Wierzbowski był w stanie utrzymać powagę tylko o moment dłużej.

A kolejną sekundę później usłyszeli gwałtowny łomot, wizg i jęk dartego metalu.

W jednej chwili względnie spokojny lot zamienił się w chaotyczne piekło.

– „Dachowiec” dostał! – Dowódca maszyny musiał uruchomić łączność wewnętrzną.

Marcin nerwowo wyjrzał przez otwarte drzwi desantowe. Czy już w ich kierunku pędził pocisk rakietowy? Może więcej niż jeden?

Czy Kici nic się nie stało?

– Sprawdź kontakty! „Dachowiec”, raportuj! – zawtórował mu drugi, ten o norweskim

nazwisku. – Val, macie coś?

– Radar czysty! Powtarzam, radar czysty. – Głos tym razem był spokojniejszy.

Marcin zawisł w uprzęży, kiedy „Betty” zrobiła tak gwałtowny zwrot w prawo, że przez

chwilę drzwi desantowe maszyny celowały prosto w dół. Isaksson runęła na niego, ale jej zabezpieczenie też trzymało. Zawieszony nad bagnem, zdążył jeszcze zobaczyć, jak wirujący „Dachowiec” uderza o taflę czarnej wody, rozpryskując fontanny kropel i błota. Potem „Betty”

wyrównała i zaczęła schodzić. Od początku alarmu mogło upłynąć piętnaście uderzeń serca.

– Oddział, przyziemiamy ratunkowo, „Fandango” zapewni osłonę. – Tym razem pilot na

pewno zwracał się do nich. – Dziesięć sekund!

– Zrozumiałem. Marcin, pójdziesz ze mną do „Dachowca”, trzeba im pomóc, Soren

i Camilla będą osłaniali. – Usłyszał głos Sokolego Oka w słuchawce komunikatora. – Pięć sekund.

Marcin kiwnął głową i rozpiął klamry zabezpieczeń. W tym momencie nachylił się do niego Thorne.

– Myśl o przyszłości, Wierzba – rzucił wieczny szeregowiec z naciskiem. – Jakby co, jestem po sanitarce, poradzę sobie.

Żołnierz spojrzał na niego zdezorientowany, ale Thorne już wrócił na swoją stronę maszyny.

Więcej czasu nie było – trzy uderzenia serca później „Betty” przysiadła na ziemi i Wierzbowski wyskoczył w głęboką ponad kolana wodę.

„Dachowiec” zarył w bagno kilkadziesiąt metrów dalej. Polak pokonał tę odległość

szybkimi, długimi susami, całkowicie ignorując środki bezpieczeństwa. O tym, że w końcu w okolicy mogą być Amerykanie, pomyślał dopiero, kiedy zobaczył leżący na boku

strumieniowiec.

– Kapralu, widzę ich. – Zwolnił odrobinę. Cholera, nie powinien tak pędzić. Szyk

ubezpieczany diabli wzięli. – Nic nie płonie. Nic nie dymi.

– Jestem za tobą, Marcin. – Usłyszał uspokajający głos Hiszpana, choć nie miał

wątpliwości, że dowódca drużyny idzie dobrych dwadzieścia metrów z tyłu. Kapral Alvarez był

praktyczną osobą. Oczyma duszy Wierzbowski widział, jak powoli przesuwa się do przodu, czekając, aż potencjalna pułapka zatrzaśnie się na żołnierzu, który wysforował się do przodu.

Trudno było mu mieć to za złe, w końcu musiał myśleć o wszystkich, a nie tylko o jednym, zbyt zapalczywym szeregowcu. – Sprawdź pasażerów, zaraz dołączę. „Fandango” nie zgłasza żadnych kontaktów, ale bądź ostrożny.

– Zrozumiałem. – Szybkim krokiem ruszył w stronę okaleczonej maszyny. Nie widział jak

dotąd żadnego ciała, co mogło być zarówno dobrym, jak i złym znakiem. Może zginęli na miejscu i znajdzie trzy trupy wpięte w pasy? Na pokładzie strumieniowca poza dwuosobową załogą leciała Niemi, Neve i Kicia. Cholera, z jakiej wysokości spadli? Nerwowo przesunął wzrokiem wzdłuż sylwetki mangusty. „Dachowiec” był zdecydowanie nie do odratowania – prawe skrzydło wraz z zamontowanym na nim silnikiem zostało oderwane od kadłuba i w jego miejscu ziała poszarpana wyrwa, najeżona powykręcanymi makabrycznie kawałkami kompozytu. Ale nie była zgnieciona, zarówno kokpit, jak i przedział desantowy wyglądały na całe.

Był może dwa kroki od drzwi desantowych, kiedy zmaterializowała się w nich Niemi

z karabinem przy oku. Sierżant zgubiła hełm i plecak, jednak poza tym w ogóle nie kojarzyła się z osobą właśnie opuszczającą wrak swojej mangusty.

– Wierzba! – rzucił Marcin szybko i lufa karabinu kobiety opadła momentalnie. – Co

z wami?

– Wypadek, nie ostrzał. – Finka uniosła do góry kciuk. Najwyraźniej nie straciła ani

odrobiny zimnej krwi. Obróciła się do przedziału desantowego „Dachowca” i na wpół wywlokła na zewnątrz Neve’a. Erkaemista rozglądał się dookoła półprzytomnym wzrokiem, co jakiś czas zabawnie marszcząc czoło i mrugając małymi oczkami. – Zamelduj, ja straciłam radio. Kicia wypadła nam przed lądowaniem, ale z małej wysokości, może być w porządku. Chyba w tamtą stronę. Idź, zajmę się resztą.

Zanim zdążyła skończyć, Marcin już ciężko truchtał poprzez wodę we wskazanym

kierunku. Nawet nie zarejestrował, jak Sokole Oko zareagował na przekazany pospiesznie raport Niemi.

Dziewczynę znalazł zaledwie kilkadziesiąt kroków dalej, idąc wzdłuż bruzdy wydartej

w bagnie przez strumieniowiec, tak blisko, że kiedy się obrócił, mógł niemal przysiąc, że widzi nadłamany ogon „Dachowca”. Niemi, dysponująca iście nieludzkim zmysłem orientacji, wskazała kierunek morderczo dokładnie. Medyk siedziała płasko na jednej z ubłoconych łach, wodząc wokół

nieprzytomnym wzrokiem – musiała dopełznąć tutaj już po upadku, zresztą też pewnie zaliczonym dopiero, kiedy „Dachowiec” sunął po błocie. Inaczej nie było mowy, żeby Kicia była w stanie czołgać się gdziekolwiek. Szczęście, cholerne szczęście. Najwyższa pora, żeby jakieś mieli.