Polak szybkim krokiem podszedł do Kici. Spojrzała na niego wielkimi jak spodki oczyma, niemrawo próbując podeprzeć się dłońmi i wstać. W całkowicie przemoczonym mundurze z ciemnymi smugami błota na twarzy wyglądała potwornie bezradnie. Przykucnął szybko obok, starając się przypomnieć sobie procedurę sprawdzenia stanu rannego. Sięgnął do podręcznego zestawu. Kicia pewnie miała własną apteczkę, ale nie zamierzał szukać jej po najbliższej okolicy.
– Kicia, jak się czujesz? Poznajesz mnie? – Pomachał dłonią przed jej twarzą, jednocześnie wyciągając jednorazówki. Cholera, żadnych stymów. Jeden painkiller, to wszystko, co miał.
– Wierzba. To ty. Przyszedłeś – Kicia uśmiechnęła się promiennie, niemal jak dziecko,
kiedy widzi ulubionego wujka. – Widziałeś, jak mnie wyniosło?
– Taak, pewnie. – Pomacał ramiona medyk, wypatrując oznak bólu, ale ta nawet się nie
skrzywiła. – Z wysoka spadłaś? Boli cię coś?
– Nie. Dopiero na hamowaniu, w tym szlamie. Wszystko w najlepszym porządku. Chyba. –
Wypluła drobiny błota i zachichotała cicho, kiedy przeszedł do sprawdzania nóg. – Nie powinniśmy zacząć od kolacji?
– Jak tylko będziemy mieli coś sensownego do żarcia, panienko. – Przesunął dłońmi po jej kręgosłupie. Żadnej reakcji. Tak chyba powinno być. Chociaż może to szok? Szkolenie pierwszej pomocy nagle wyleciało mu z głowy. – Na razie obawiam się, że tylko szybki numerek na polu bitwy.
– Ja nie jestem z takich, panie Wierzbowski. – Pacnęła go dłonią w nos, zostawiając
warstewkę błota. Nadal drżała od nadmiaru adrenaliny, ale kości chyba miała całe. Mrugnęła. Stres, chemia, zmęczenie... Musiały dziwnie na Kicię działać. Już nie patrzyła na niego jak na wujka. –Nie, żebym nie była zainteresowana.
– Cóż, trzeba będzie poczekać. – Podparł jej dłonią brodę i spojrzał w oczy. Ich nosy niemal się stykały. To było coś zupełnie innego niż żartobliwe rozmowy z Isaksson. – Jakieś zdrętwienia?
Zimno ci może? Krwotok?
– Wpadłam tyłkiem w błoto – wyszeptała. – Fuks, niech się Szczeniak schowa.
Wyglądało na to, że faktycznie nic się jej nie stało. To, albo nie był w stanie wykryć rany.
Już się otrząsała. Twarda dziewczyna, w życiu nie przyzna, że jest na granicy, dopóki się nie przewróci. I jest za dobrym medykiem, żeby Cartwright z niej zrezygnowała w takim momencie.
Wierzbowski myślał w szaleńczym tempie. Kicia miała cholernie ładne oczy. Właściwie nie wiedział, jak mu to mogło umknąć aż do teraz.
– Marcin? – To już nawet nie był szept.
– Tak?
– O czym myślisz?
Myślał o promach ewakuacyjnych. O powrocie do domu. O wyspaniu się w ciepłym
i suchym miejscu. O „Dachowcu”. O ustach Kici, o smugach brudu na jej policzkach.
– O przyszłości – odpowiedział cicho i uśmiechnął się smutno.
Nie zauważyła bagnetu, dopóki Wierzbowski nie uderzył.
•
Kiedy razem z Thorne’em nieśli nieprzytomną Kicię do wraku „Dachowca”, obok stały już
dwa pozostałe strumieniowce. W luku „Betty” siedział Neve, nadal z lekko błędnym wzrokiem, i zapewne doglądająca go Isaksson. Niemi i Sokole Oko stali pogrążeni w dyskusji z opartą o burtę „Fandango” porucznik. Pierwszy przechwycił ich Szczeniak. Spod munduru, hełmu i CSS-owej chusty widać było tylko jego oczy, ale bardzo szczupłej sylwetki Van Reutersa nie sposób było pomylić z kimkolwiek innym z załóg strumienowców.
– Próbuje bumelować? – spytał nonszalancko, ale zerkał na Kicię z niepokojem. – Co się stało?
– Musiała o coś przyhaczyć, jak wypadała z „Dachowca”. – Thorne wzruszył ramionami,
wskazując na opatrunek na udzie dziewczyny. – Trochę sobie pokrwawiła, zanim ją znaleźliśmy.
– Wyjdzie z tego?
– Trudno powiedzieć – mruknął Wierzbowski, poprawiając chwyt. Nawet nie zwolnił kroku, starając się nie patrzeć w oczy koledze. – Paskudny wstrząs, plus straciła sporo krwi. Czas pokaże.
– Wyliże się. – Szczeniak ruszył obok nich w stronę mangust. Zerknął na opatrunek na
udzie koleżanki i delikatnie poklepał Kicię po ramieniu. – Nie okaże takiego braku klasy, żeby zginąć dwie godziny przed ewakuacją.
– Może tak, może nie. – Thorne prześliznął się obok Isaksson i pomógł Marcinowi ułożyć dziewczynę wewnątrz „Betty”, przy dwójce nieprzytomnych pilotów „Dachowca”. – A jeśli nie, cóż. Jedna osoba mniej w kolejce do miejsc w locie powrotnym.
– Musisz być fiutem, co? – Radiooperatorka spojrzała na szeregowca z niesmakiem. – Nie możesz...
– Oddział, zbiórka. – Mocny głos Cartwright całkowicie wyhamował jej rozpęd. Szwedka
parsknęła tylko pogardliwie i obróciła się w stronę dowódcy. Porucznik wraz z pozostałymi podoficerami podeszła do „Betty”. Zaraz za nią dołączyła para pilotów „Fandango”, a wreszcie Szczeniak i Weiss.
– Jaki stan rannych? – Jeyne Cartwright spojrzała na przedział desantowy „Betty”. Z piątki pasażerów „Dachowca” tylko Niemi wyglądała na całkowicie sprawną. Podporucznik pełniący funkcje pierwszego pilota leżał obok Kici. Wysoki, rudy operator uzbrojenia zmęczonym wzrokiem wpatrywał się w usztywnione nogi.
– Neve w średnim stanie, ale nic poważnego, głównie wstrząs. Poobijany, ale da radę.
Zgodnie z procedurą dostał tranquilizera. – Camilla Isaksson szturchnęła potężnego mężczyznę pod żebro. Ten uśmiechnął się niemrawo. Chemia co prawda nie powaliła go, jak pewnie zrobiłaby z kimś mniej odpornym, ale wyglądał na mocno nieobecnego. – Trochę odpoczynku i powinien być tip-top. Z tamtą dwójką jest gorzej. Chorąży Oostende – połamane nogi. Nigdzie nie pójdzie.
Rudy pilot skrzywił usta w ponurym grymasie.
– W porucznika Chervalle – kontynuowała radiooperatorka, wskazując gestem
nieprzytomnego pilota – wpakowałam, co tylko regulamin zezwala, ale nie odzyskał przytomności.
Wygląda na całego, ch... – kobieta odkaszlnęła pod znaczącym spojrzeniem dowódcy – ...olera wie, co mu jest. Przydałaby się Kicia.
– Na DaSilvę nie ma co chwilowo liczyć. – Thorne spojrzał na bladą jak ściana medyk. –
Jak dla mnie poza utratą krwi z solidnej rany na udzie ma jeszcze kilka niedobrych obrzęków, może załatwiła sobie jakieś obrażenia wewnętrzne. Liczę na to, że jest stabilna.
Kłamał bez zmrużenia oka i żadnej widocznej nerwowości. Wierzbowski z pewnym
podziwem spojrzał na kolegę. Musiał przyznać, że sam denerwował się trochę. Chemiczny koktajl, który Thorne wpakował rannej dziewczynie, faktycznie pozbawił ją przytomności i nadał wygląd osoby na krawędzi życia, ale diabli wiedzieli, czy przypadkiem faktycznie jej na tę krawędź nie zaprowadzi.
– Rozumiem. – Jeyne Cartwright kiwnęła głową. – Doskonale. Panie i panowie, nasza
sytuacja jest gorsza, niżby mogła, ale nadal akceptowalna. Jesteśmy niewiele ponad pół kilometra od strefy lądowania, najprawdopodobniej pozostając niewykryci. Mamy rannych, ale pomimo mniej niż szczęśliwego... – wzrok porucznik na chwilę uciekł w stronę martwego „Dachowca” –...lądowania nie ponieśliśmy strat.
Wierzbowski zacisnął wargi. Porucznik pomijała fakty. Ponieśli straty. Fatalne, krytyczne straty. Stracili Neve’a, który, jakkolwiek stabilny, do walki się nie nada. Stracili dwójkę pilotów, którzy mogliby ich wesprzeć. Brak Kici nie pomagał, choć Marcin miał nadzieję, że Thorne zastąpi ją przynajmniej na poziomie pierwszej pomocy. Co najgorsze jednak – stracili „Dachowca”.
Cartwright musiała wiedzieć, jak dramatycznie zmieniało to sytuację. Być może po prostu starała się utrzymać morale na jakimkolwiek poziomie.