– Po ekranie przemknęło zdjęcie mniej więcej trzydziestoletniego bruneta, podpisane: „Mat Sven T.
Froystad”. – Wiedzieli, co oznacza ta zgoda. Że nie powrócą już na Ziemię. Że to bilet w jedną stronę. – „Bosman Gwen K. Allen”, widniało pod zdjęciem jasnowłosej, najwyżej dwudziestokilkuletniej dziewczyny o intensywnie zielonych oczach. – Kochali przestrzeń tak jak ja.
Mieliśmy... – Pociągła, poważna twarz mata Pavla F. Senavy przesunęła się po ekranie, kiedy Stray zaśmiał się sucho. – Mieliśmy być bohaterami. A tak naprawdę po prostu zabiłem ich wszystkich.
Brisbane kilkakrotnie chciał zacząć zdanie, ale za każdym razem się rozmyślał. Co zresztą mógł powiedzieć?
– Zabierze pan swoich ludzi z mojego okrętu. – Żołnierz Hybryd wstał z fotela. Podniósł też pistolet, choć w nikogo nie mierzył. – Zostanie... Powiedzmy, porucznik Reese, który będzie moim konsultantem. Reszta ma zniknąć stąd na dziewięć godzin. W tym czasie spróbuję uruchomić systemy „Skowronka”. Jeśli mi się to nie uda, po dziewięciu godzinach wrócicie i oddam się do waszej dyspozycji.
Brisbane zmarszczył w niedowierzaniu brwi. Stray musiał wiedzieć, jaki był stan
niszczyciela, musiał zdawać sobie sprawę, że okręt nigdzie nie poleci. Mimo to...
– Co to panu da?
– Jestem winien lojalność moim ludziom, pułkowniku, tak jak pan jest ją winien swoim. –
Komandor wzruszył ramionami. – Zdaję sobie sprawę z sytuacji technicznej „Skowronka”. Nie zmienię warunków, jeśli mi się nie uda. Ma pan na to moje słowo.
Pułkownik długo patrzył na oficera. Na dystynkcje, właśnie poprawiane guziki munduru
i okrągłą naszywkę Pierwszej Kompanii Hybryd na lewym ramieniu.
Na zajmującą pół twarzy plątaninę urządzeń, mającą go sprzęgać z systemami, które już nie istniały.
Rozumiał tego człowieka. W głębi duszy podziwiał go za lojalność wobec podkomendnych.
Nabrał w płuca chłodnego powietrza, a potem bardzo powoli je wypuścił.
– Muszę poprosić o jakieś gwarancje bezpieczeństwa porucznika Reese’a.
– Jeżeli uda mi się uruchomić okręt, zostanie oczywiście przeniesiony. Jeśli nie... – tamten wzruszył ramionami. – Jeśli nie, to nie ma problemu, prawda?
Stray odłożył pistolet i wyciągnął rękę. Brisbane uścisnął ją bez namysłu.
– Zabiorę mój oddział. Ma pan dziewięć godzin. Widzę, że w negocjacjach nie jest pan
całkiem zielony.
Stray zmarszczył brew na nietypową frazę. Błysk zrozumienia pojawił się w jego jedynym oku. Brisbane wzmocnił uścisk i ruszył w prawo, chcąc obrócić komandora tyłem do leżącej na stole broni.
Śluza odskoczyła z hukiem ładunku wybuchowego, a Harris wpadł do pomieszczenia, nim
zdążyła rozewrzeć się do końca. Przemieszczał się błyskawicznie, robiąc miejsce kolejnym szturmowcom. Po jego skafandrze w żółwim tempie płynęły plamy maskowania.
Stray błyskawicznie obrócił się wokół własnej osi, skulił, niemal całkiem chowając się za sylwetką pułkownika. Wyrwał dłoń z uścisku i sięgnął po broń lewą ręką. Jasna cholera, jaki facet był szybki, Brisbane ledwo dostrzegł ruch. Nagle patrzył prosto w tunel lufy pistoletu Hybrydy, długi i ciemny. Rzucił się bokiem za osłonę stolika, wiedząc, że nie zdąży, nim tamten pociągnie za spust.
Seria wystrzelona przez wpadającego przez inne wejście Irvinga trafiła Hybrydę w głowę, dokładnie w gniazdo systemów wizyjnych. Impet odrzucił mężczyznę, ale jego broń nadal przesuwała się z nieludzką precyzją, mierząc dokładnie w oko padającego Brisbane’a.
Ale strzał nie padł.
Kolejne pociski przeciwpancerne trafiły w przewracającego się oficera, krótkie serie
rozrywały mundur, przebijały ciało na wylot, rykoszetowały na ścianie za nim. Kiedy komandor w końcu upadł, musiał mieć ze trzydzieści ran.
– Czysto! – Usłyszał w słuchawce okrzyk Harrisa, a chwilę potem zobaczył nad sobą
przykucniętą Delaviente. Karabin kobiety nadal był wymierzony w podziurawione ciało.
– Wszystko w porządku, sir? – Szybko przesunęła wzrokiem po jego skafandrze
w poszukiwaniu ran.
– Nie trafił mnie, spokojnie. – Pułkownik podniósł się i spojrzał na rozciągniętego na podłodze Hybrydę. Podniósł leżący obok ciała pistolet, przyjrzał mu się, wreszcie podał Reese’owi.
– Sądzę, że to wasze, poruczniku. Dobra robota, panie i panowie.
– Zaskoczył mnie. Przepraszam, sir – burknął niewyraźnie Rivers. Żołnierz podszedł do
rogu pomieszczenia, gdzie Stray kazał zakładnikom złożyć broń. Zarzucił swój karabin na ramię, a pistolet schował do kabury. Mina kaprala wyrażała skrajne niezadowolenie z siebie.
– Patrząc na to, co zaprezentował tutaj, trudno się dziwić. Phillips, co z nadgarstkiem Navarre’a?
– Nic poważnego, ale możemy go odesłać na „Kanię”, tu nic nie wskóra. – Nie odwracając się do dowódcy, kapitan sięgnął do apteczki i wyłuskał dozownik medyczny. – Niemiła rzecz.
– Wedle twojego uznania.
Cały czas zajęty pechowym medykiem, Phillips skinął głową.
– Szybki był. – Harris zarzucił karabin na ramię i stanął nad nieżywym komandorem. – Co z ciałem?
– Do hibernatora. Nie potrzebujemy go tutaj, a odzysk z niego wydaje mi się stratą czasu.
Potem piętnaście minut przerwy.
Oddział szybko zaczął na powrót podejmować normalne działania. Cross ruszył w korytarz, z którego atakował Harris, pewnie po techników, a Lister zajmowała się nosem Riversa.
Harris bez słowa skinął na Irvinga i obaj żołnierze podeszli do czegoś, co jeszcze kilka minut temu było komandorem porucznikiem Strayem. Brisbane przez chwilę podążał za nimi wzrokiem, lekko pocierając podbródek.
– Poruczniku Reese? – powiedział wreszcie.
– Sir? – Psycholog podszedł do dowódcy.
– Przejdzie się pan ze mną. – Pułkownik wskazał ręką drzwi i, nie czekając, ruszył w ich kierunku.
– Tak jest. – Reese szybko skinął głową i podążył za nim.
•
Temperatura w sali pozabiegowej wyraźnie spadła. Automatyczny system wyłączył
ogrzewanie, kiedy wyszedł Stray, i uruchomił się dopiero teraz. W mroźnym wnętrzu „Skowronka”
pomieszczenia błyskawicznie traciły ciepło. Każdy oddech Reese’ a tworzył białą chmurkę pary wodnej.
– Więc, poruczniku, jak to się stało? – Brisbane stał tyłem do podwładnego.
– Jak co się stało, sir?
– Dlaczego uznał pan za stosowne oddać swój pistolet komandorowi Strayowi? –
doprecyzował Brisbane. – Jestem przekonany, że orientował się pan, że ten akurat oficer miał
rozliczne powody, żeby żywić do nas urazę? – Pułkownik obrócił się, skrzyżowawszy ramiona.
Badawcze spojrzenie niebieskich oczu wbiło się w Reese’a. Porucznik nerwowo oblizał wargi.
– Był potwornie szybki, nie spodziewałem się...
– Poruczniku Reese, naprawdę chcecie mi powiedzieć, że po prostu zapomnieliście
o zakazie podchodzenia do komandora z bronią? Nie wierzę, aby tak było, z pańskich akt wynika, że nie lekceważycie takich rzeczy... Więc zakładam, że zrobiliście to umyślnie.
Żołnierz przez kilka sekund patrzył na czubki swoich butów, ale nagle podniósł głowę i z hardą miną spojrzał dowódcy prosto w oczy.
– Potraktowaliśmy go jak przedmiot. Był jednym z naszych, ślubował to samo co pan i ja! –
wyrzucił z siebie podniesionym głosem. – A pan chce użyć go jako magazynu części! To
nieuczciwe, nieuczciwe wobec niego, nieuczciwe wobec jego ludzi, nieuczciwe wobec wszystkich żołnierzy, którzy służą po naszej stronie. Byliśmy im winni lojalność, sir, i on niczego więcej nie chciał.