Выбрать главу

Wydobył z kieszeni przybrudzoną talię kart i przez chwilę tasował ją, wpatrując się

w pokrytą drobnymi kropelkami potu twarz Kici. Wreszcie wydobył damę kier i ostrożnie włożył ją dziewczynie do kieszeni munduru.

Wreszcie pochylił się i pocałował ją w policzek.

A potem musiał już biec na zbiórkę.

– Proszę państwa, jak zapewne wiecie, liczbą dnia jest osiemnaście. – Cartwright zaplotła ręce za plecami. Obok oficer stała Isaksson, niepewnie przestępując z nogi na nogę. – Osiemnaście miejsc w obu maszynach. Ani jednego więcej, jeśli chcemy mieć pewność, że dolecą, a chcemy ją mieć.

– Patrz – szepnął do Wierzbowskiego stojący obok niego Szczeniak. – Moje szczęście

właśnie chuj strzela.

– Połączyłam się z Dunkierką z raportem sytuacyjnym i pytaniem o zalecenia. – Porucznik przerwała na moment i powiodła wzrokiem po zebranych. – Nie będzie drugiego przelotu. Nie będzie przesunięcia stref ewakuacji. Osiemnaście osób to wszystko, co jesteśmy w stanie stąd wywieźć. I oficjalne stanowisko dowództwa jest takie, aby ewakuować nas oraz ludzi podporucznika Piaggiego.

Marcin oczekiwał tej wiadomości. Załatwił Kici ranę dokładnie z jej powodu. Ale wcale nie osłabiło to uderzenia. Czuł się jak wtedy, pierwszej nocy na Bagnie, na posterunku Delta Dwa Zero.

Tamten dzień stanął Wierzbowskiemu przed oczami. Rozstawione składane krzesełka, kobieta, której przyniósł leki, Ricardo rozmawiający z jakimś dzieckiem. Jankesi, którzy poddali placówkę, żeby chronić cywili. I „nie ma sensu się nad tym zastanawiać” rzucone przez Thorne’a, jedno zdanie, które skreśliło to wszystko. Starali się unikać rozmów o tamtym miejscu.

Co nie znaczyło, że nikt o nim nie myślał.

Szlag.

Nie tylko jemu nie spodobał się rozkaz. Neve burknął coś pod nosem. Wierzbowski nie

rozróżnił ani jednego słowa, ale był przekonany, że erkaemista nie wyglądał na zachwyconego.

Szczeniak zdjął hełm i przesunął dłonią wzdłuż spoconych włosów. Jego twarz wyrażała

rezygnację. Porucznik Piaggi syknął przez zęby, a Sokole Oko pochylił się, wspierając ręce na kolanach.

Amerykanów wiadomość jakby podcięła. Doszli bez skargi wraz z żołnierzami aż tutaj,

utrzymali tempo, nieśli swoich towarzyszy, ale teraz wydawało się, jakby zmęczenie ich dogoniło.

Starszy, szpakowaty mężczyzna z obfitą brodą usiadł zrezygnowany w błocie i ukrył twarz w dłoniach. Rudawy chłopak, może szesnastoletni próbował go podnieść za ramię, ale bez skutku.

Bezradnie spojrzał na żołnierzy, ale nikt nawet nie drgnął. Kilka kroków dalej pulchna kobieta w kombinezonie załatanym kwiecistymi wstawkami zaczęła płakać, bezgłośnie, bez szlochu czy słowa skargi. Ktoś przykucnął przy noszach z ciężej rannymi, a dwójka podeszła do Villai, jakby za oszpeconą medyk chciała się ukryć przed słowami Cartwright.

– Ale to nie wszystko. – Porucznik zerknęła na Isaksson. Radiooperatorka przestąpiła z nogi na nogę. – Od lądowania tutaj przeprowadziliśmy szerokopasmowy skan amerykańskich częstotliwości naprowadzania przeciwlotniczego.

– Potrafimy w ogóle coś takiego robić? – Szczeniak uniósł brwi. – Bomba...

– Z grubsza potrafimy, jeśli jesteśmy tylko przekaźnikiem dla systemów floty, a oni nie mają tu maga, Van Reuters. – Cartwright wzruszyła ramionami. – Dane są mocno fragmentaryczne, ale dają pewien ogólny obraz. Oraz nowe opcje.

Nikt się nie odezwał, tylko Thorne pokiwał głową z krzywym uśmiechem. Wieczny

szeregowiec kucnął i przemył twarz brudną wodą.

– Mamy niezwykłe szczęście – zaczęła Cartwright. Marcin wyłowił ciche: „Kurwa...”

dochodzące od strony Szczeniaka. Porucznik wbiła w żołnierza zimny wzrok. – Analizy wykazują, że znajdujemy się jakieś szesnaście kilometrów od jednego z naziemnych centrów kontroli ognia pelot. Jeśli uda się utrudnić mu pracę, start promów ewakuacyjnych będzie praktycznie niezagrożony.

– Niech nasza w dupę je... znaczy dzielna flota rozjebie je w drzazgi z orbity? – zasugerował

Neve. Nieskomplikowany pragmatyzm szeregowca znalazł uznanie w postaci kilku potakujących mruknięć.

– Próbowali. – Porucznik nie drgnął nawet kącik ust. – Lasery tutaj są całkiem

bezużyteczne, a żadna rakieta nie przejdzie przez parasol obronny.

– Jest szansa na akcję naziemną? – spytała spokojnie Niemi.

– Na pewno nie naszą. Takie stanowisko będzie dobrze bronione. – Cartwright pokręciła

głową. – Ale wcale nie musimy go niszczyć. Wystarczy, że uda się nam zakłócić jego pracę na czas około ośmiu minut, jak zapewnia mnie Dunkierka. A to jest wykonalne za pomocą sprzętu, który posiadamy.

– Pasywnie? – spytał krótko Weiss.

– Aktywnie.

Marcin uniósł brwi. Aktywne systemy były czymś, czego żołnierze raczej nie lubili. Co

prawda działały o niebo skuteczniej niż pasywne, ale za to używając ich, operator stawał się dla sensorów wroga odpowiednikiem jaskrawego światła w ciemności. Mgła i jej paskudny wpływ na elektronikę pewnie trochę osłabiały ten efekt, ale sprawa nadal nie wyglądała dobrze. Osiem minut.

Krótko, ale wystarczająco, żeby ktoś miał szanse ich namierzyć i posłać pocisk artyleryjski. Będzie ciężko.

– Trzeba będzie tam przebywać przez cały czas? – zapytał.

– Prawdopodobnie nie. – Oficer pokręciła głową. – Przynajmniej jeśli wszystko pójdzie

zgodnie z planem.

– Wahadłowce poczekają na nas? – Uniósł dłoń Szczeniak.

– Nie.

– Znaczy się... – Neve podrapał się po szyi. – Będzie trzeba potem tu zostać?

– Tak.

Zapadła długa chwila ciszy. Wreszcie odezwał się Szczeniak.

– Nie chciałbym brzmieć ani trochę asekurancko... – Obrócił kilka razy w dłoniach

ściągnięty hełm. – Ale czy mamy jakiekolwiek opcje na później? To znaczy, zakładając, że w ogóle wyjdziemy z tego cało.

– Twoja gotowość do poświęceń, Van Reuters, bardzo mnie wzrusza. – Na twarzy

porucznik wykwitł słaby uśmiech. – Po wykonaniu zadania mamy zasadniczo dwie opcje. Pierwsza: skądinąd wiem, że Dowództwo Operacji Specjalnych dysponowało planem zapasowym, gdyby zamierzony cel inwazji nie został osiągnięty przed odbiciem New Quebec przez Amerykanów.

Częścią tego planu były pozakładane w całym rejonie bunkry zaopatrzeniowe, które miały służyć oddziałom ewentualnie pozostawionym tutaj w celu kontynuowania swoich zadań. Dysponuję informacjami o ich rozmieszczeniu, a zapasy pozwolą nam dotrwać do późniejszej ewakuacji.

– ...Jeśli ktokolwiek ruszy tu po nas dupsko... – Neve nawet nie zadał sobie trudu, żeby starać się mówić cicho.

– Nie ukrywam, że istnieje takie ryzyko. W tym przypadku istnieje druga opcja – poddać się.

Thorne parsknął śmiechem. Stojący obok niego Weiss zamaskował uśmiech dłonią.

– Coś zabawnego, żołnierzu?

– Nic, pani porucznik. Absolutnie nic. – Szeregowiec wzruszył ramionami. – Przepraszam.

Trudno się było nie domyśleć, co chodziło mu po głowie. Po wydarzeniach w Delta Dwa

Zero, po Dwunastce... Można było spokojnie założyć, że żołnierze Unii byli wśród jankesów bardzo niepopularni. A to oznaczało, że istniało ryzyko trafienia na oficera, który był bardziej niechętny niż przepisowy.

– Jest jednak dobra wiadomość – ciągnęła porucznik. – Nie potrzeba całego oddziału, żeby wykonać to zadanie. Absolutne konieczne minimum to cztery osoby, czyli potrzebuję co najmniej trzech osób, które pójdą ze mną. To jest moment na ochotników.