dziewiętnaście procent na brak strat. To oczywiście dane szacunkowe. Wszystko może się zmienić.
Niemniej na chwilę obecną mamy na tej trasie – taktyk spojrzał całkowicie obojętnym wzrokiem na dowódcę – osiemdziesiąt jeden procent ryzyka utraty okrętu, najpewniej transportowca.
– Może jest sens przyczaić się gdzieś i dać odpocząć szperaczowi? – zapytał Kranz. Cichy, niemal nieśmiały głos dowódcy „Brehmen” kontrastował z kanciastą szczęką i ostrymi rysami twarzy. – Jeśli damy jej czas, może coś z tego będzie.
– Niewykonalne. – Christiansen pokręcił głową. Ricci, który miał właśnie coś powiedzieć, zrezygnował z zabrania głosu. – Idzie za nami pościg, im dłużej będziemy zwlekać, tym większa szansa, że jankesi zablokują nam wszystkie strefy skoku. I tak nie mamy dużej przewagi.
– Zapewne po bitwie posłali kuriera na linię naszej przewidywanej trasy, a on pokonuje ten dystans w dwa tygodnie – zawtórowała mu dotychczas milcząca Haitilahti. – Prawdopodobnie i tak będziemy musieli się przebijać na linii granicznej. Lepiej nie dawać im większej przewagi, niż już mają.
– Może dać sobie miesiąc – dwa na wygaszeniu... – Duchamps zamrugał szybko kilka razy.
– W końcu jak długo będzie im się chciało nas tropić? I jakimi siłami?
– Będzie im się chciało. – W głosie Moralesa zabrzmiała niewzruszona pewność. – Nie
odpuszczą. Na pewno.
Christiansen uniósł brwi i spojrzał pytająco na przyjaciela, ale spojrzenie Moralesa nie wyrażało nic.
– Ale dlaczego...?
– Nie odpuszczą – powtórzył mężczyzna tym samym tonem. – Proszę uznać to za fakt,
poruczniku.
Dowódca „Bordeaux” poskrobał się po potylicy i skinął nerwowo głową.
– Może nasi wygrali bitwę, przyślą posiłki? Wiem, że to może optymizm... – Vieri
rozejrzała się w poszukiwaniu poparcia.
– Nie liczyłbym na to – odpowiedział jej Ricci. – Rozważaliśmy tę opcję, ale wyniki nie są dobre. Nie chcę wchodzić w szczegóły obliczeniowe, ale nie postawiłbym pieniędzy, że Marynarka Wojenna UE zwyciężyła. Nawet małych. I pomimo patriotyzmu. Wierzę w umiejętności kontradmirała Kruka i zapewne zobaczymy jeszcze część jego okrętów... a przynajmniej zobaczą je po naszej stronie frontu. Ale nie liczyłbym na wsparcie.
Ktoś – chyba Bogusławski – zaklął, nie osłoniwszy wcześniej mikrofonu. Christiansen
chętnie by mu zawtórował, ale stanowisko mu na to nie pozwalało. Właściwie pola manewru praktycznie nie było.
Z ekranów telekonferencyjnych dowódcy okrętów konwoju spoglądali na niego
wyczekująco.
– Kurs na punkt skokowy Gamma II Reticuli. – Słowa wreszcie ułożyły się tak, jak
powinny, dowódca zwyciężył nad mężczyzną. – Komandorze Morales, pański operator sensorów będzie koordynował poszukiwanie boi nawigacyjnej z porucznikiem Collie. A nuż się poszczęści.
Wzorzec szyku i dane nawigacyjne zostaną przesłane na okręty, kiedy „Drapieżca” będzie gotowy.
Czy są pytania?
Nie było.
Gdzieś za wizerunkiem porucznik Vieri zapaliły się lampy alarmowe. Załoga „Toskanii”
najwyraźniej nadal nie opanowała sytuacji do końca. Kobieta spojrzała w bok nieobecnym wzrokiem, zapewne słuchając raportu.
– Zatem, do pracy. – Christiansen wykrzesał z siebie uśmiech, choć tamci też byli
dowódcami i pewnie znali tę sztuczkę. – Odmeldować się, komandorze Morales, proszę jeszcze zostać.
Kadra „Drapieżcy” powoli wychodziła z sali. Kolejne ekrany ciemniały, kiedy oficerowie z pozostałych okrętów odłączali się od sesji komunikacyjnej.
Wreszcie pozostał tylko jeden.
– „Nie odpuszczą”? – Dowódca konwoju spojrzał na wizerunek przyjaciela. – Co miałeś na myśli, i dlaczego ja nic o tym nie wiem?
Mężczyzna na ekranie wzruszył ramionami.
– Mam na „Żmii” oficera wywiadu, jego wesołych pomocników i ich ładunek, trzy dosyć
niepozorne skrzynie. Cztery razy informowano mnie, że ich obecność jest ściśle tajna. Wnioskuję, że to coś bardzo istotnego, zresztą, cała operacja wygląda na bardziej spójną, kiedy już o nich wiem. To cholerne bagno nie było warte entuzjazmu, z jakim się go trzymaliśmy. Chyba że był
dodatkowy czynnik. No więc sądzę, że był i mam go na okręcie. Nie mogłem ci powiedzieć wcześniej. Teraz mogę.
– Jestem dowódcą konwoju, Diego, nie sądzisz, że powinienem wiedzieć o takich rzeczach?
Morales uśmiechnął się ponuro.
– Jesteś dowódcą konwoju od trzech godzin czasu pokładowego. Ale to nieistotne, Palonei też nic nie wiedział.
– Dlaczego? Wywiadowi już całkiem odwaliło? Stary miał prawo wiedzieć, jeśli to miało
mieć wpływ... Cholera, po prostu miał prawo wiedzieć! – Christiansen uderzył otwartą dłonią w pulpit. Na ekranie komunikacyjnym Morales uniósł brew.
– Nerwy ci puszczają. Niedobra pora na to.
– Cholera, Diego...
– Wiem.
Christiansen zaplótł dłonie za głową. Przymknął oczy. Oczywiście, dowódca „Żmii” miał
rację. Dowództwo Operacji Specjalnych nie lubiło dzielić się swoją wiedzą i najczęściej miało do tego uprawnienia.
Wywiad i jego pomysły, psia ich mać.
– No dobrze. – Otwarł oczy. – Co zatem sprawia, że zostałem uznany godnym wiedzy
o nich teraz?
– Chcą się przenieść na „Drapieżcę”. W tej sytuacji uznano, że możesz zostać
poinformowany.
– Szlag. Ilu? – Christiansen parsknął śmiechem. – Znudziło im się u ciebie?
– Dwanaście osób i trzy skrzynie, rozmiaru, powiedzmy, amunicyjnych. – Na odległej
o dziesięć kilometrów „Żmii” Morales wzruszył ramionami. – Znudziło im się na łajbie bez szperacza. Oczekują grupy przeładunkowej.
– No tak, mogłem się tego domyślić. – Dowódca konwoju skrzywił się pogardliwie. – Kiedy ich oczekiwać?
– Kończymy załadunek promu. W ciągu godziny będą u ciebie. Będą potrzebować pola.
– Jakżeby inaczej – mruknął Christiansen. – Nie da się ich wcisnąć gdzieś, gdzie już jest?
Pole Kuznietzowa, umożliwiające przeżycie skoku poza hibernatorem, pożerało
makabryczne ilości energii. Podczas skoków, kiedy każdy wat się liczył, rutynowo uruchamiano więc emitery tylko w przedziałach bojowych.
– Nie sądzę. Ładunek ma być w oddzielnym pomieszczeniu. Bardzo na to naciskali, no
i mają upoważnienia do takich nacisków.
– Tak, wiem. Dzięki za informację, Diego.
– Jasne. – Morales sięgnął do wyłącznika, aby przerwać połączenie, ale zatrzymał się. – A, i jeszcze jedno.
– Tak?
– Maya. Nie będzie z tym problemów? – W głosie mężczyzny dało się wyczuć troskę.
Christiansen uśmiechnął się krzywo. Okręty nie były dobrym miejscem na sekrety.
– Nie, nie będzie.
– Wiesz, że nie zawsze będzie czas na znalezienie boi, wbicie się do niej bez kodów
i przeliczenie skoku, zanim ktoś się zorientuje i ją wyłączy?
– Wiem. Ale nie zawsze wróg będzie chciał ją awaryjnie wyłączać i potem stawiać
z powrotem przez miesiąc. A nawet jeśli, to Collie jest dobry, Hawke też. Uważam, że damy sobie z tym radę.
– A co, jeśli nie?
– Nie martw się. Jestem dowódcą konwoju. Wiem, co robić.
EUS „Drapieżca”, Hangar 2
12 sierpnia 2211 ESD, 02:16
Prom ze „Żmii” zadokował prawie punktualnie godzinę później. Podpułkownik Brisbane –
Christiansen rozpoznał go od razu na podstawie przesłanego holo – zszedł z pokładu jako pierwszy.
Rozejrzał się po hangarze, przypiął zdjęty hełm do mocowania na pasie i natychmiast skierował się ku czekającemu na niego dowódcy „Drapieżcy”.