Выбрать главу

nutka dumy. – Desant.

To nie była dobra wiadomość. Z tego co Christiansen wiedział, Czterdziesty dostał niezłe baty na powierzchni planety i diabli wiedzieli, czy siostra Bueller w ogóle przeżyła, a jeśli nawet, to czy się ewakuowała. Chciał oczywiście być optymistą, ale ostatnio nie było to łatwe.

– Naturalnie. – Skinął głową i wskazał ręką mostek. – Chodźmy, ściągnę wykaz.

Centrum dowodzenia okrętu wydawało się trwać niezmienione od czasu, kiedy komandor je

opuścił cztery godziny temu, jakby świat mostka zamarł w oczekiwaniu na dowódcę. Klimatyzacja pracowała pełną parą, z ciągłym szumem pompując do pomieszczenia przyjemnie chłodne powietrze.

Dowodzona przez McPhersona druga wachta zareagowała na wejście komandora falą

zmęczonych salutów. Znużone twarze kadry wydawały się całkowicie szare w świetle ekranów stanowisk. Duchy, pomyślał oficer. Tym dowodził. Okrętem duchów.

– Panie McPherson. – Skinął głową postawnemu pierwszemu oficerowi.

– Kapitanie. – McPherson odpowiedział tym samym. – Nie powinien pan odpoczywać?

– Nie mogłem zasnąć. – Komandor wzruszył ramionami. – Pomyślałem, że poprzeszkadzam

panu. Co z okrętem?

– Radujmy się. – Brwi łysego Szkota powędrowały w górę, a jego wargi wygięły się

w ironiczny uśmieszek. – Od czasu wypadku na zewnątrz wszystko idzie zaskakująco dobrze.

Uruchomiliśmy kontrolę refleksu, powłoka osiągnie nominalną sprawność w ciągu godziny.

Generatory sprawdzone i sprawne, obeszliśmy, co się dało, z uszkodzonych systemów.

– Wieża laserowa?

– Niestety. Generator lustra do naprawy w doku. – Podwładny rozłożył ręce. – Chociaż

w naszej sytuacji pewnie i tak by się nie przydał.

– Wolałbym, żeby żadna broń nie była w ogóle potrzebna. – Christiansen uśmiechnął się

ponuro. Laser istotnie nie miał większego znaczenia, kiedy okaleczony konwój nie brał się za poważne bitwy. Pojedyncze okręty będą ich unikać, większe zgrupowania ich zmiażdżą –w żadnym z tych scenariuszy nie było wielu szans na pozbawienie wroga ochronnej powłoki refleksyjnej. Ze wszystkich możliwych uszkodzeń broni awaria lasera była w obecnej sytuacji rzeczywiście najmniej dotkliwą. – Co prawda nie sądzę, żeby świat zechciał być tak miły, niemniej istotnie funkcjonujący laser bądź jego brak niewiele zmieni. Przy okazji – czy byłby mi pan w stanie ściągnąć z konwoju wykaz transportowanych żołnierzy?

– Oczywiście. Łączność – pierwszy oficer zwrócił się do Albertiniego, który zmienił

Zielińskiego na stanowisku łączności. – Nadaj na wszystkie transportowce zapytanie o listę pasażerów.

– Zapytanie o listę pasażerów, tak jest. – Drobniutki Włoch o lekko szczurzej twarzy skinął

szybko głową, po czym pochylił się nad konsoletą. Chude palce niemal rozmyły się nad klawiaturą, kiedy łącznościowiec wprowadzał polecenia. – Będzie pan chciał audio?

– Wystarczy standardowe potwierdzenie. Nie chcę ich odrywać od roboty bardziej niż

trzeba.

– Rozumiem. – Kolejne skinięcie głową.

Dane pojawiły się po kilku minutach. McPherson tylko rzucił okiem na otrzymany datapad i natychmiast przekazał go dowódcy.

– Nasi podopieczni. Robi wrażenie.

– Tak...

Jedenaście transportowców, ponad trzy tysiące ludzi. Śpiących i nieświadomych zagrożeń, przekonanych, że Flota zabierze ich z piekła bitwy do domu. Christiansen zdawał sobie naturalnie sprawę z rozmiaru operacji, wiedział, ilu ludzi udało się ewakuować z planety. Dotychczas jednak starał się skupiać na zadaniu czysto taktycznym. Doprowadzić dwa niszczyciele i jedenaście transportowców z punktu A do punktu B. To było o wiele prostsze, niż patrzeć na nazwiska mężczyzn i kobiet zamkniętych w stalowych pudłach hibernatorów, których życie zależało w pełni od jego decyzji. Odkaszlnął cicho.

– Poruczniku Bueller?

– Sir?

– Proszę zająć się przerzuceniem tych danych do bazy „Drapieżcy”. – Podał kobiecie

datapad. – Zlokalizować okręty wiozące sztab i kadrę wywiadu i przydzielić priorytety.

– Tak jest. – W jej głosie zabrzmiała wdzięczność.

Odprowadził wzrokiem odmaszerowującą oficer, a następnie skupił swoją uwagę na ekranie taktycznym.

Christiansen zjawił się w ambulatorium, kiedy tylko dotarła do niego wiadomość, że Knight odzyskała przytomność. Miał co prawda kilka rzeczy do zrobienia na mostku, ale wcisnął je Foster.

Jakoś to wytłumaczy, zresztą drugi oficer taktownie o nic nie pytała. Teraz ważne było to uczucie gromadzące się gdzieś w okolicach płuc, które sprawiało, że szalejąc ze zdenerwowania, łączył się z Rochelle mniej więcej co minutę. Śmieszne, drażniące łaskotanie, odbierające zdolność koncentracji i zmuszające do myślenia tylko o jednym. Jakby coś wymykało mu się z rąk.

Nadal panował tu tłok, choć część pacjentów zniknęła. Większość lekko poturbowanych

marynarzy opatrzono i wypisano. Część ciężko rannych udało się ustabilizować i przenieść do zaadaptowanej na pomocnicze ambulatorium świetlicy.

Części nie.

Rochelle i sanitariusze sami zdawali się coraz bardziej podobni do swoich pacjentów –

bladzi, o podkrążonych oczach i drżących dłoniach, poruszający się zmęczonym, powolnym krokiem, bądź przeciwnie – urywanymi, niemal ptasimi ruchami mięśni sztucznie pobudzonych stymulantami.

Szperacz siedziała na wysokim ambulatoryjnym łóżku. Rozmawiała z nią Rochelle, jednak

kiedy tylko komandor pojawił się w pomieszczeniu, medyk podeszła do niego.

– Nie jest bardzo źle, ale nie jest też dobrze, kapitanie. Będzie zdolna do połączenia i fizycznie jest w porządku, ale... Przydałby się Kovacs.

Kiwnął głową. Pokładowy psycholog zwykle zajmował się takimi sprawami. Jednak

pechowo stanowisko alarmowe Kovacsa znajdowało się na lewej burcie i ten sam cios, który pozbawił „Drapieżcę” wyrzutni od siedem do dwanaście, odebrał im też psychologa. I dwudziestu innych ludzi.

– A wy?

– Robię, co mogę. Dlatego pana ściągnęłam. Pomyślałam, że może rozmowa z... –

odchrząknęła – ...dowódcą pomoże. Wie, kim jest, to już coś.

No tak, wiedziała.

– Pójdę do niej.

Rochelle skinęła głową.

– Pięć minut. Potem pora na nowe leki i dalszą cześć terapii.

– Jasne.

Szperacz zmierzyła go obojętnym spojrzeniem od stóp do głów, kiedy tylko podszedł.

– Kapitan Christiansen.

– Jak się czujesz?

– Czuję... czuję się dobrze – uśmiechnęła się uprzejmie. – Kiedy będę mogła wrócić do

złącza?

Pokręcił głową i chwycił jej dłoń.

– Jesteśmy prawie na pozycji do skoku, ale poczekamy jeszcze, ile będzie trzeba.

Szperacz powoli opuściła wzrok. Badawczo. Przekręciła lekko głowę, przyglądając się

połączonym dłoniom.

– Chcę teraz. Czuję się... słaba.

– Niedługo będzie lepiej. – Było gorzej, niż myślał. – Musisz tylko... pamiętać, kim jesteś.

Westchnął.

– Proszę się nie martwić, kapitanie. – Głos Mai Knight brzmiał głucho. – Dam radę

pozostałym skokom.

– Wiem. – Usilnie walczył z potrzebą zamrugania. Nie mógł sobie pozwolić na łzy. – Wiem, ale tu chodzi też o ciebie...

– Nie. Tu chodzi o konwój. I o rachunki. Dlatego wypuściłam AG-606.

– AG... „Banshee”? Jak to wypuściłaś?

– Nieustabilizowany napęd. Sensory wykryły możliwość przeciążenia. Wyładowania

wprowadzały dewiacje parametrów skoku konwoju, tworząc zagrożenie dla wszystkich okrętów, wliczając mnie... wliczając ten. Więc... podjęłam kroki.