Выбрать главу

– Ty... znaczy, to ty... – Próbował odkaszlnąć, ale gardło nagle zupełnie wyschło.

– Odłączyłam AG-606 od matrycy nawigacyjnej. Niestabilne parametry lotu okrętu –

wytłumaczyła tym samym, monotonnym głosem – wprowadzały lokalne niestabilności w strukturze matrycy. Wolałam wypuścić jeden okręt, niż ryzykować wszystkie. Przykro mi.

Chciał coś powiedzieć. Naprawdę chciał, po prostu słowa więzły mu w gardle. A najgorsza była świadomość, że szperacz zrobiła dobrze. Tylko... nie jak ona.

– Zrobiłaś, co było trzeba.

– Wiem.

– Dam ci teraz odpocząć. – Cofnął się o krok. Spojrzenie Knight na powrót powędrowało do jego dłoni. Zmarszczyła brwi. – To było... ciepłe. Myślę, że potrzebowałam tego.

– Niedługo, Mayu.

– Przyjdzie pan jeszcze? – Popatrzyła na niego. Gdzieś w jej oczach błysnęła dawna Maya.

– Oczywiście. Na pewno przyjdę jeszcze przed skokiem.

Uśmiechnęła się. Prawie jak zawsze.

Dwie godziny później do konwoju po raz pierwszy od zejścia z orbity Bagna uśmiechnęło

się szczęście. Zespół złożony z Colliego i Hawke’a, pracujący niemal bez przerwy od czasu odprawy, wychwycił słabe echo boi.

Przy nadal fatalnej kondycji porucznik Knight był to istny dar niebios.

Przeprowadzenie okrętu poprzez przestrzeń przystankową wymagało tysięcy drobnych

korekt pozycji, przepływu mocy w rdzeniu napędu gwiezdnego i natężenia pola, jakie generował.

Ponieważ z punktu widzenia załogi skok trwał zaledwie kilka sekund, konieczne obliczenia przekraczały możliwości normalnego człowieka. Dlatego sięgnięto po inne metody. Pierwszą były SI nawigacyjne, przynajmniej póki można było jeszcze używać SI. Drugą były boje. Olbrzymie, większe niż cały „Drapieżca”, najeżone antenami i wypchane elektroniką konstrukcje służyły tylko jednemu – ciągłemu przeprowadzaniu obliczeń nawigacyjnych do skoku pomiędzy dwoma ustalonymi punktami.

Statek skaczący przy użyciu boi nawigacyjnej nie potrzebował innego wsparcia, całkowicie polegając na przekazywanych przez jej systemy wytycznych. Dzięki temu rozwiązaniu transport międzysystemowy stał się o wiele tańszy.

W przypadku konfliktów zbrojnych rutynowo wyłączano radiolatarnię naprowadzającą boi

– swój wiedział, gdzie jej szukać, obcy musiał tracić często wiele godzin, a nawet dni na odnalezienie wyciemnionej instalacji. Kolonialna Komisja Transportu uznała to wtedy za dobry kompromis pomiędzy ochroną interesów stron a bezpieczeństwem nadal niepewnych napędów gwiezdnych – lepiej, aby zbłąkany statek stracił na szukaniu boi nawet kilka dni, niż żeby na dobre utknął w systemie, do którego sprowadził go jakiś drobny błąd nawigacyjny.

A okręty wojenne na ogół i tak miały zabudowane SI.

Oczywiście, potem przyszedł Dzień i wywrócił wszystko do góry nogami.

Szperacze byli próbą zastąpienia Sztucznych Inteligencji. Napakowani złączami neuralnymi ludzie podłączeni bezpośrednio do systemów statków kosmicznych mieli niemal taką samą szybkość i możliwości nawigacji co maszyny.

Byli za to słabsi. W końcu byli tylko ludźmi.

Każdy skok, już przy prowadzeniu pojedynczego statku, stanowił wysiłek. Koordynacja

ruchu całego konwoju była mordercza. Nawet podczas jednego skoku. Przy czterech – Christiansen nie wyobrażał sobie, co musiało się dziać w systemie nerwowym drobnej porucznik.

Oczywiście, nikt nie miał wątpliwości, że boja i tak by się znalazła – pytaniem było tylko, czy szybciej, niż naciskany przez pościg konwój będzie musiał radzić sobie bez niej. Dobra nowina Colliego wzbudziła uzasadniony entuzjazm całej wachty – zdawało się, że „Drapieżca” po raz kolejny wywinął się śmierci.

– Transportowce na pozycjach do skoku. – Collie wpatrywał się w ekran radaru. – Brak

obcych kontaktów.

– Czekamy jeszcze na zgłoszenie „Toskanii”, „Albionu” i „Belfastu”, reszta konwoju

melduje gotowość do skoku. – Zieliński odwrócił się ze swojego stanowiska. – „Toskania” ma problemy ze stabilnością generatora, prosi o dodatkowe dziesięć minut. „Albion” i „Belfast”

korygują wektor kursowy, gotowi za odpowiednio dwie i cztery minuty.

– Foster? – Christiansen złożył dłonie w piramidkę przed twarzą. – Co z „Drapieżcą”?

– Centrala nawigacyjna gotowa, synchronizacja z boją osiemdziesiąt procent. Pozostałe

stanowiska zgłaszają drugi stopień gotowości.

– Zieliński, prześlij wiadomość do konwoju, oczekiwany czas rozpoczęcia procedury

dziesięć minut. Melduj, jak tylko transportowce się zgłoszą.

Wsparł czoło na dłoniach. Dziesięć minut i będą o krok bliżej domu. I to bez wykorzystania Mai, bez kolejnego ciosu w jej przemęczony umysł. Oczywiście, musiała przetrwać dwa kolejne skoki. Ale na to zmartwienie przyjdzie czas później.

– „Albion” na pozycji, czeka na rozkazy.

– Pierwszy stopień gotowości na całym okręcie – rzucił do Foster, która natychmiast

zwróciła się do konsolety łączności wewnętrznej.

Mostek wypełnił się ruchem, kiedy oficerowie zakładali hełmy. Christiansen sięgnął po

swój, tkwiący na mocowaniu obok fotela. Założył go i odczekał kilka sekund, których system skafandra potrzebował na sprawdzenie szczelności i zlikwidowanie mgiełki pary wodnej z wizjera.

W radiu kolejni oficerowie potwierdzali wykonanie rozkazu.

– Rozpoczynamy wypompowywanie tlenu do skoku.

– Generatory gotowe na zwiększone obciążenie.

– Ambulatorium uszczelnione.

– Sir, kontakt, poprawka, trzy kontakty! – Podniesiony głos Colliego nagle wbił się

w spokojne meldunki. – Dystans tysiąc dwieście, kurs sto sześćdziesiąt – dwadzieścia, brak identyfikacji!

Cholera. No i mieli swoją pogoń. Przynajmniej wiedzieli, jaką mają przewagę.

– „Żmija” zgłasza kontakty, sto sześćdziesiąt – dwadzieścia, dystans tysiąc dwieście. –

Usłyszał głos Zielińskiego. – „Belfast” na pozycji, czekają na polecenia.

– „Drapieżca” zgłasza przejście na pierwszy stopień gotowości – zawtórowała mu Foster. –

Rozkazy?

Spojrzał na zegar odliczający sekundy do skoku. Sześć minut. Jeszcze przez sześć minut mieli tu wisieć. Nie było szans, żeby wróg zdążył w tym czasie uderzyć.

– Kontynuować przygotowania do skoku. Łączność, sprawdź, co się dzieje z „Toskanią”,

przekażcie „Żmii”, utrzymać pozycję, rozkazy bez zmian.

– Tak jest. – Zieliński pochylił się nad klawiaturą, wstukując kolejne komendy otwarcia kanału. Po chwili usłyszał go znowu. – Porucznik Vieri melduje, że „Toskania” potrzebuje kilku minut.

– Przekaż im, że mają jeszcze pięć.

– Tak jest.

Czas płynął nieznośnie powoli. Pięć minut z mozołem zmieniło się w cztery, potem w trzy.

Na ekranie głównym, pokazującym obecnie odczyt radaru, tkwiły nieruchome świetliste punkty symbolizujące szyk konwoju. „Drapieżca” z przodu, po nim trzy klucze transportowców, para „Albion” – „Toskania” i wreszcie kilka jednostek dalej „Żmija”. Daleko za rufami jego okrętów czerwono błyszczały obce jednostki. Zabębnił rękawicą w oparcie fotela.

– Sir, boja zamyka połączenie – zameldował Hawke zza swojej konsolety. Napięcie

sprawiło, że głos porucznika był wyższy niż zazwyczaj. – Próbuję skontrować.

Cholera.

Jankesi nie byli głupi.

Jak sprawić, żeby przeciwnik ci nie uciekł? Pozbaw go możliwości skoku. Na pewno znali kody kontrolne boi. Po takim twardym wyłączeniu z powrotem będą stawiać ją z miesiąc, ale nie znajdowali się w żadnym ważnym systemie gwiezdnym i przeciwnik musiał uznać, że warto ponieść takie koszty.