– Ile możesz dać mi czasu, zanim ją stracimy?
– Może czterdzieści – pięćdziesiąt sekund, sir.
Prawie dwie minuty za szybko. Taki manewr mógł być niebezpieczny, ale alternatywą był
skok na szperaczu – albo bitwa. Obie bardzo ryzykowne. Przymknął oczy.
– Daj mi tyle, Hawke. Łączność, przekaż do konwoju: trzydzieści sekund.
– Tak jest.
Ekran Hawke’a błyskał czerwonymi kodami ostrzeżeń, ciężkie rękawice porucznika śmigały po konsolecie. W słuchawkach komandor słyszał ciche przekleństwa oficera nawigacyjnego, który najpewniej zapomniał rozłączyć kanał.
– Dwa kontakty, sto sześćdziesiąt – dwadzieścia, dystans tysiąc sto osiemdziesiąt –
zameldował Collie.
Upłynęła odliczana ułamkami sekund wieczność, nim Zieliński odezwał się znowu.
– „Toskania” potwierdza gotowość do skoku. Będą później potrzebowali czasu na naprawę.
– Zrozumiałem. – Odruchowo skinął głową, choć w hełmie było to niewidoczne. –
Rozpocząć procedurę skoku.
– Zrozumiałem, rozpoczynamy procedurę skoku. – Głos Hawke’a był lekko spięty. –
Przekazuję nawigację boi.
Minęło pięć sekund. Potem jeszcze pięć.
A potem skoczyli.
26 sierpnia 2211 ESD, 04:08
W punkcie dowodzenia jednostkami naziemnymi siedziała pełna zmiana, pomimo iż tak
naprawdę nie było to konieczne. Christiansen zjawił się natychmiast, kiedy tylko wysłał Kuberę i dziewięć osób oddziału ratunkowego na milczącą, niedającą żadnych odczytów „Toskanię”, dryfującą bezwładnie od czasu zakończenia skoku. Nie musiał. Takimi akcjami kierowała zwykle Foster jako dowódca grup uderzeniowych.
Ale „Toskania” ucierpiała przez niego. Nie chciał czekać. Zmusił ich do skoku.
Na kilkunastu monitorach przesuwał się obraz przekazywany przez kamery zamontowane
na hełmach grupy Kubery. W tej chwili pokazywały głównie pozostałych marynarzy ścieśnionych w komorze desantowej niewielkiego promu szturmowego, zwykle wykorzystywanego przez kontyngent wojskowy niszczyciela. Zakuci w skafandry i wpięci w pasy, milczący, wyglądali jak rzeźby. Jedynymi oznakami życia były odczyty czujników medycznych. Puls, zużycie zasobów skafandra, EEG, ciśnienie krwi i jeszcze ze dwadzieścia innych informacji, przydatnych zapewne Potockiemu, pełniącemu podczas tej akcji funkcję oficera medycznego.
Tylko piloci i dowodzący grupą Kubera wpatrywali się cały czas w ekrany wahadłowca.
– Tu Wilga, raportuję. Kadłub przebity na długości około stu metrów – głos bosmana
w radiu mieszał się z zakłóceniami. – Wygląda, jakby cała sekcja silnikowa została zniszczona.
Konstrukcja całości osłabiona, nie chcę ryzykować wybijania wejścia abordażowego. Spróbujemy dostać się przez otwór.
Odwrócił się do swoich ludzi.
– Przygotujcie się do opuszczenia promu. Szyk, jak ustaliliśmy. Reuters, ustaw nas
najbliżej, jak możesz.
Na kilku odczytach wskaźniki lekko skoczyły, odzwierciedlając zdenerwowanie marynarzy.
– Tu „Drapieżca”, zrozumieliśmy, dostajecie się przez wyrwę w sekcji silnikowej.
– Lefeyne, co o tym sądzisz?
Porucznik przymknął oczy na sekundę.
– Napęd gwiezdny. Destabilizacja rdzenia, przeciążenie. Oczywiście zakładając, że nie była to eksplozja wtórna. Ale raczej nie powinna być, napęd gwiezdny jest przed takimi rzeczami zabezpieczony. „Toskania” już wcześniej miała osłabioną strukturę, stąd ta wyrwa...
Na monitorach grupa ratunkowa opuściła wahadłowiec i zbliżała się do kadłuba „Toskanii”.
Wokół nich błyszczały setki odłamków pancerza transportowca.
– Tu Wilga, zbliżamy się do poszycia. Żadnego kontaktu ani na nasłuchu, ani na wizji.
– Wilga, tu „Drapieżca”, kontynuujcie. – Foster pochyliła się do mikrofonu.
Kamery wyławiały coraz to nowe szczegóły, kiedy grupa ratunkowa wkraczała na pokład
„Toskanii”. Rozmiar zniszczeń sekcji silnikowej był przerażający. Wyrwane grodzie. Rozerwane łącza energetyczne. Fragmenty urządzeń wbitych siłą uderzenia w pancerne ściany.
– Pełna dehermetyzacja sekcji – meldował odległy o trzy jednostki Kubera. – Na razie ani jednego szczelnego pomieszczenia. Posuwamy się w stronę przedziałów transportowych.
Jedna z kamer nagle zachwiała się, a któremuś z ludzi bosmana wyrwało się ciche: „O,
Boże”.
– Znaleźliśmy ciało. – Dowódca grupy ratunkowej przesunął się naprzód, z wyczuciem
odpychając właściciela rozchwianej kamery wprost w objęcia dwóch kolegów. Kamera Kubery ukazała coś, co kiedyś mogło być człowiekiem.
– Według identyfikatora to chorąży Mikkanen, ale tutaj tego nie potwierdzimy. Nie do
rozpoznania. Utrata lewego ramienia, wielokrotne przebicie skafandra, zbity filtr. Bellati?
Sanitariusz włączył się w kanał łączności.
– Silna fala uderzeniowa, ramię wydaje się po prostu wyrwane z barku. Perforacja skafandra zapewne nastąpiła później – mówił cichym, ale pewnym głosem. – Mogę go zabrać i przeprowadzić pełną sekcję na pokładzie...
– Wilga, nie ma potrzeby. Kontynuujcie poszukiwania. Może ktoś przeżył. – Christiansen zignorował smutnie kręcącego głową Lefeyne’a. – Kierujcie się do przedziałów transportowych.
– Zrozumiałem, przemieszczamy się w stronę przedziału transportowego.
Na ekranach mostka grupa Kubery ruszyła w głąb zniszczonego transportowca. W świetle
ich reflektorów ukazywały się kolejne korytarze „Toskanii”, ciche i martwe. Gdzieniegdzie unosiły się fragmenty metalowych konstrukcji, pojedyncze elementy różnych instalacji, wyrwane siłą eksplozji, która zabiła transportowiec.
– Wszystkie kable martwe, nie wygląda na to, żeby obwody miały jakiekolwiek zasilanie.
Oż, kur...
W świetle lampy bosmana przed grupą ratunkową unosił się hełm, mierząc w jej członków
martwym okiem kamery. Kubera zrobił kilka powolnych kroków w jego stronę.
– Zgnieciona tylna część, najpewniej na skutek uderzenia, które oderwało głowę od ciała. –
Christiansen nie mógł wyjść z podziwu, patrząc na równe, spokojne linie biowykresów marynarza i słysząc w głośnikach całkowicie opanowany głos. – Jakiś twardy element, może grodzi. Podobny stopień zniszczeń, co w sekcji silnikowej. Sądząc po oderwanych ze ścian elementach... i tym, fala uderzeniowa nie osłabła do tego miejsca. Przesuwamy się w stronę przedziałów transportowych, jeszcze jakieś pięćdziesiąt metrów.
– Zrozumieliśmy, Wilga, pięćdziesiąt metrów.
Spojrzenie Foster skrzyżowało się ze wzrokiem dowódcy. Szare oczy kobiety wyrażały
lepiej niż słowa jej opinię na temat szans odnalezienia jakichkolwiek ocalałych. – Damy sobie z tym radę, kapitanie. Jak coś się wydarzy, to pana zawiadomimy.
Pokręcił głową, zdobywając się na słaby uśmiech.
– Widzimy śluzę do pomieszczeń kriogenicznych, Wygląda na nieuszkodzoną. – Kamera
ukazała kilka martwych czujników diagnostycznych pancernych wrót. Bosman odsłonił dźwignię otwierania awaryjnego. Nie usłyszeli syku sprężonego powietrza, kiedy wrota odsunęły się na bok, ukazując wnętrze ciasnej wewnętrznej śluzy transportowca. – Przechodzimy parami, ja i Bellati pierwsi, potem River i Guilliame, Boklev i Tivaitis, na końcu Rumoren i Schweitzer.
Już pół minuty później wiedzieli, że mogą się nie przejmować procedurami. Ktoś – chyba Boklev – zaklął do mikrofonu, ktoś inny odruchowo cofnął się o krok.
Brak sztucznej grawitacji umożliwiał ludziom, których znaleźli, unoszenie się nad podłogą w upiornym tańcu. Mróz kosmosu sprawił, że ich skóra była sina, a próżnia wywołała niemal czarne linie zamarzniętej krwi pod oczami, nosem i wokół uszu. Mężczyźni i kobiety, ubrani w jednakowe szare dresy używane podczas hibernacyjnego snu.