Выбрать главу

Wojsko kolonialne.

Nieruchomi lub szybujący przez salę w reakcji na dawno wygasłą falę uderzeniową,

w świetle reflektorów ekipy ratunkowej rzucali długie cienie na przeciwległą ścianę hali.

Cała zmiana w punkcie dowodzenia zamilkła, jak zaklęta wpatrując się w monitory. Przed kamerą Bellatiego powoli przepłynęła kobieta, z głową otoczoną zamarzniętą aureolą krótkich włosów. Nieśmiertelnik żołnierki unosił się przed jej twarzą na łańcuszku, a ciemne linie krwi sprawiały irracjonalne wrażenie, że kobieta płacze.

– Pomieszczenie kriogeniczne A, brak ciśnienia, brak zasilania. – Meldunek Kubery

przełamał czar. Oficerowie przy stanowiskach drgnęli, a potem wrócili do swoich zajęć.

– Zrozumieliśmy, Wilga, brak ciśnienia, brak zasilania. Sprawdźcie systemy autonomiczne i kontynuujcie.

– Przyjąłem. – Grupa bosmana ruszyła dalej, ale nikt już nie wierzył, że kogokolwiek

uratują.

Poprawił kołnierzyk galowego munduru. Ceremonia rozpoczęła się dwie godziny temu.

Tradycja marynarki wojennej mówiła, że poległych marynarzy powinien żegnać oficer ich

jednostki. Ale na „Toskanii” nie przeżył nikt, więc obowiązek ten przypadł w udziale

Christiansenowi jako dowódcy konwoju.

Kilka słów pożegnania i wyczytanie dwudziestu sześciu nazwisk członków załogi

transportowca, którzy zginęli podczas skoku, stanowiło najdłuższe pięć minut w jego życiu.

Potem mówił generał Valerie.

Valeriego obudzili niedawno, specjalnie z tego powodu – piechota powinna mieć pogrzeb

prowadzony przez oficera piechoty. Christiansen mógł tylko wyobrazić sobie, jak czuł się żołnierz, kiedy wybudzono go z hibernacyjnego snu, by powiedzieć mu o śmierci siedmiuset jego ludzi.

Generał przebywał teraz na mostku „Belfastu”, a jego głos słyszalny był poprzez radio na każdym okręcie konwoju.

Kolejne pół godziny. Kolejnych trzystu ludzi.

– ...Z gwiazd pochodzimy, do gwiazd wracamy. Będziemy pamiętać. – Valerie umilkł.

Teraz kolej „Drapieżcy”.

Gdzieś wewnątrz Christiansen odczuwał palące poczucie winy, wygrywające walkę

z racjonalizacją.

Komandor obrócił się do stojącego obok niego McPhersona. Wysoki, mocno zbudowany

zastępca dowódcy przebywał zwykle na rezerwowym mostku. Teraz jednak obowiązywał zupełnie inny rytuał, bardzo formalny i bardzo rzadko spotykany w normalnych sytuacjach.

– Wyrzutnia jeden, ładować stiletto, głowica dwadzieścia procent.

– Tak jest, kapitanie. Wyrzutnia jeden, ładować stiletto, głowica dwadzieścia procent mocy

– rzucił McPherson do Bueller, wyprężonej przy swoim stanowisku.

– Tak jest. – Porucznik natychmiast usiadła w fotelu, przekazując rozkaz dalej.

Pospieszyli się. Christiansen nie mógł pozbyć się tej myśli. Nie chciał czekać, nie chciał

męczyć Mai i oni przez to zginęli. Zabili ich.

– Ster, dziesięć procent ciągu, kurs trzydzieści – sto cztery.

– Ster, dziesięć procent ciągu, kurs trzydzieści – sto cztery – powtórzył jak echo McPherson.

Mostek ożył, kiedy „Drapieżca” przygotowywał się do ostatniej przysługi, którą miał oddać

„Toskanii”.

– Kurs i ciąg, wedle rozkazu.

– „Toskania” na kursie zero – zero, dystans cztery.

– Wyrzutnia jeden załadowana, gotowa do namiaru.

Christiansen przebiegł wzrokiem po oficerach mostka. Galowe mundury, które kazał

założyć zamiast skafandrów, sprawiały, że mostek wydawał się większy. Choć procedura, którą wykonywali, była łatwa, każdy wpatrywał się w skupieniu w ekran, nie łapiąc ani na moment kontaktu wzrokowego z pozostałymi. Oficer westchnął lekko.

„Toskania” była uszkodzona. Destabilizacja napędu zdarza się czasami przy tak rozległych szkodach. Po prostu to był wypadek – przekonywał sam siebie.

– Namiar na „Toskanię”, zero – zero, dystans cztery, otworzyć wyrzutnię, meldować

gotowość.

Przymknął oczy, słuchając, jak McPherson powtarza komendę. Widział je. W wyobraźni

przesunęły się korytarze i pomieszczenia „Toskanii”, ciemne teraz i zimne, sylwetki martwych żołnierzy i wpiętych w stanowiska załogantów.

– Jest namiar na „Toskanię”. Wyrzutnia jeden otwarta, czeka na polecenie otwarcia ognia.

Otworzył oczy. Po ostatnim raporcie na mostku zapadła cisza. McPherson spojrzał

wyczekująco na dowódcę.

Zabił ich. Zabił. Przed oczami stanęła mu twarz porucznik Vieri.

– Wyrzutnia jeden, ognia.

Bueller czekała tylko na powtórzenie rozkazu. Jej palce przebiegły po klawiaturze

stanowiska.

„Drapieżca” ledwie wyczuwalnie drgnął.

– Pocisk poszedł.

– Kontakt z celem trzydzieści sekund – włączył się natychmiast Collie przy radarze. Na jego ekranie stiletto szybko przesuwała się w stronę oczekującego nieruchomo transportowca. –Piętnaście.

Wcześniej tak samo stracili „Banshee”. Dokładnie tak samo. Dzikie skoki to niebezpieczna rzecz – próbował uciszyć powracające myśli.

– Obraz z kamer zewnętrznych.

– Kamery zewnętrzne na główny monitor, tak jest.

Główny ekran mostka, dotychczas zajęty przez obraz radaru, ukazał przestrzeń kosmiczną wypełnioną tysiącami punkcików gwiazd. Okrętów konwoju, zbyt odległych w luźnym szyku, nie było widać. Samego celu zresztą też nie, dopóki Collie nie odliczył do zera i przed dziobem niszczyciela nie rozbłysła nowa, efemeryczna gwiazda.

Zabił ich. Zabił. Sumienie było głuche na argumenty.

Nie usłyszeli wybuchu. Okręt nie zadrżał nagle od odległej eksplozji głowicy

termonuklearnej, pochłaniającej martwy transportowiec oraz zamieniającej w pył trzystu piechurów i dwudziestu sześciu członków załogi.

Upłynęło sześćdziesiąt sekund.

A potem mostek obudził się na powrót.

26 sierpnia 2211 ESD, 15:37

Brisbane’a spotkał po drodze do ambulatorium, obok centrali nawigacyjnej. Pułkownik

opierał się o ścianę pustego teraz korytarza, wpatrując się w zamknięte drzwi pomieszczenia.

– Więc to stąd kontrolowane są skoki? – rzucił, nie patrząc na nadchodzącego dowódcę

„Drapieżcy”. – Dlaczego nie z mostka?

Christiansen zatrzymał się w pół kroku.

– Pierścień nawigacji gwiezdnej musi być blisko stanowiska kontrolnego, z kolei działający pierścień wpływałby na urządzenia na mostku. Kwestia praktyczna, czemu?

– Ciekawość, komandorze. – Brisbane wzruszył ramionami. – Czy zatem nie powinno być

tu wartownika? To raczej istotne miejsce, jak rozumiem?

– Powinien. Niemniej większość załogi jest ranna lub zajęta na innych stanowiskach. Sam pan rozumie, bitwa. Miewamy ofiary. – Nawet nie starał się zamaskować ironii.

– Jestem świadom. – Tamten zdawał się tego nie zauważać. – Mogę tu przysłać swojego

człowieka, jeśli pan sobie życzy. Lepiej nie prowokować losu, prawda?

– Byłbym wdzięczny. – Christiansen był zaskoczony ofertą pomocy oficera oesów. Nie

uważał osobiście, żeby wartownik był absolutnie konieczny, ale faktycznie centrala powinna być strzeżona.

– Nie ma problemu. Ceremonie już zakończone, jak mniemam?

– Godzinę temu. – Skrzywił się lekko. Oficer wywiadu nie pofatygował się nawet w okolice mostka, kiedy żegnali „Toskanię”. – Konwój znowu jest na kursie. A teraz, jeśli pan wybaczy...

Zrobił krok, żeby wyminąć rozmówcę.

– Strata czasu, komandorze. Zwłaszcza kiedy mamy na karku pościg. – Słowa były

wypowiedziane całkiem neutralnym tonem, jakby pułkownik stwierdzał fakt. Z jakiegoś powodu wzbudzały jednak złość. Spojrzał oficerowi w oczy.