Выбрать главу

– Nie wiem, jak jest w Operacjach Specjalnych, pułkowniku – jego ton był kompromisem

pomiędzy zimnym, uprzejmym ostrzeżeniem a warknięciem – ale Marynarka Wojenna dba

o swoich poległych.

Brisbane patrzył na niego nieruchomo.

– Być może byłoby lepiej, gdyby zajmowała się żywymi. Na pańskim okręcie znajduje się

coś, co może zmienić przebieg tej wojny, a proszę mi wierzyć, ta zmiana jest nam teraz bardzo potrzebna. Sama ewakuacja tego obiektu jest ważniejsza niż jeden zniszczony transportowiec.

– Notatka służbowa musiała mnie ominąć.

– Być może wysłałbym ją, gdybym wiedział, że będziemy szukać miejsca na pogrzeb dla

każdego ciała.

Christiansen zacisnął zęby, czując, jak zalewają go kolejne fale gorąca. Sukinsyn, ma gdzieś wszystkich – piechotę kolonialną, flotę, wszystkich, którzy oddają życie, żeby oesy mogły prowadzić swoje gierki.

– Słuchaj pan...

Pułkownik spojrzał na niego badawczo. Nie było w nim ani śladu gniewu, zauważył nagle

komandor. Po prostu... czeka, co będzie dalej. Prowokuje go? Być może, ale po co?

– Dowodzenie konwojem jest moim zadaniem – powiedział powoli. Każda sylaba pozwalała

mu coraz lepiej panować nad głosem, pod koniec zdania był już całkiem spokojny. Prędzej sczeźnie, niż da tamtemu satysfakcję. – Obawiam się, że jest pan skazany na moje decyzje. Jeśli to panu nie odpowiada – bardzo mi przykro.

– Naturalnie. – Brisbane skinął głową. Zachowywał się teraz, jakby toczyli przyjazną

pogawędkę. – Jak rozumiem, mamy przed sobą jeszcze dwa skoki?

– Tak. Dwa. Pan wybaczy, spieszę się. – Christiansen wyminął rozmówcę i ruszył

korytarzem.

– Ile okrętów powinien prowadzić szperacz? Dwa, trzy? – Dobiegł go głos pułkownika. Nie był głośny, i gdyby ktokolwiek poza nimi był w korytarzu, pewnie by go nawet nie usłyszał. Ale trafił dokładnie w czuły punkt.

– Trzy według regulaminu, do pięciu jest względnie bezpiecznie – odparł, siląc się na

neutralny ton. Nie obrócił się. Nie chciał, żeby pułkownik zobaczył jego wyraz twarzy, a nad głosem jeszcze jakoś panował.

– Ile ryzykujemy przy każdym skoku?

– Już raz udało się przeskoczyć kompletem. Porucznik Knight da sobie radę.

– Jak dotąd na skokach straciliśmy dwa okręty. Postawi pan sukces całej operacji na

efektywność porucznik Knight?

Christiansen nie odpowiedział.

Choć już odpięta od kontrolera neuralnego, Knight wciąż wyglądała bardzo słabo. Kiedy

jednak go dostrzegła, w zielonych oczach zatańczyły radosne iskierki.

– Gunn! – wypowiedziała jego imię, balansując na pograniczu szeptu i półgłosu. Mężczyzna obejrzał się odruchowo. Rochelle zajmowała się zestawem diagnostycznym przy łóżku półprzytomnego Haidera. Nieco dalej młody sanitariusz o nazwisku Potocki usiłował wmusić lekarstwa potężnemu bosmanowi Kuberze, który tłumaczył mu coś spokojnym basem, chyba po polsku. Nikt się nie przypatrywał ani kapitanowi, ani Knight.

– Nawet nie wiesz, jak się martwiłem. Rochelle porządnie mnie nastraszyła. Zresztą nas wszystkich... Cieszę się, że już ci lepiej...

Pogładził dziewczynę po policzku. Uśmiechnęła się, w ten charakterystyczny dla siebie

sposób, tylko jednym kącikiem ust. Kiedyś, milion lat temu, żartował, że jest to uśmiech kota patrzącego na rannego kanarka. Potem powoli opuściła wzrok na jego dłoń.

– Ktoś nas zobaczy i mnie przeniosą. – Nie cofnęła się jednak.

– Wiesz, gdzie to mam?

– A nie powinieneś... – Pokazała mu język. Było prawie tak, jakby wszystko wróciło do

normy. Ale tylko na chwilę. – Gunn... – Głos nagle jej zadrżał, a oczy zaszkliły się lekko. Splotła dłonie na kolanach, a jej wzrok wbił się w pościel. – Słyszałam o „Toskanii”. Ja powinnam była prowadzić skok...

– Nie, nie powinnaś. Wiesz, że skoki nie są dla ciebie bezpieczne. – Pogładził delikatnie jej włosy.

– A dla kogo teraz są? – Nadal nie patrzyła mu w oczy. – Udałoby mi się.

– Na pewno. – Starał się mówić cichym, uspokajającym tonem, choć wcale nie był pewien

swoich słów. W końcu przy tej ilości okrętów szperacz mogła wypuścić uszkodzoną „Toskanię”. –

Ale przed nami jeszcze inne skoki. Będziemy cię potrzebować bardziej.

– Wiem. Wiesz... – zająknęła się. – Część mnie uważa, że powinnam była być na

stanowisku. Część... cieszy się, że nie byłam. Nie jestem... siebie pewna.

– Maya... wszystko jest już dobrze. Teraz damy ci tyle czasu, ile będziemy mogli. Nie

martw się. Potem tylko do domu i urlop. Za wyprowadzenie nas stąd dostaniesz wolne, bez wątpienia. I ja też, jak się uda. Pojedziemy gdzieś razem. – Opuścił dłoń na jej ręce. Lekko drżały. –Pamiętasz Costa? Tam polecimy. Tylko my.

– Gunn, ja się boję... Kiedy skończyliśmy skok, wiesz, podczas bitwy... nie chciałam się rozłączyć. Po prostu nie chciałam. Pamiętałam niby wszystko, ale... to było mocniejsze niż zawsze.

– Mówiła pełnym fałszywego spokoju głosem, demaskowanym jednak przez drżenie całego ciała.

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Więc oczywiście powiedział bzdurę.

– Skok był bardzo ciężki. Spisałaś się doskonale, naprawdę.

– Chciałam wrócić. Kiedy mnie wybudzono, chciałam wrócić do złącza... Nie wiem, czy

teraz dam radę. Boję się, że następnym razem mnie nie odłączą...

– Odłączą. Jesteś silna, do diabła, silniejsza chyba od nas wszystkich. Ściągniemy cię i dasz radę. Chciałbym powiedzieć, że będę cały czas przy tobie, ale nie mogę. – Usiłował mówić pocieszającym tonem, ale cały czas miał wrażenie, że w jego głosie słychać niemal histerię. –Dałbym wszystko, żeby się z tobą zamienić.

– Co się stanie, jak się nie przełamię? Jak nie przekonam się do rozłączenia? Siłą tego nie zrobicie. Ja... byłam tym okrętem... nawet nie wiesz... jak to jest.

Objął ją. Pieprzyć regulamin. Kłopoty będą później.

– Jestem z tobą. Nie bój się, jestem przy tobie i kocham cię.

Przez kilka sekund byli tylko we dwoje, daleko od ambulatorium, daleko od rannego

„Drapieżcy”.

A potem lekko odsunęła się od niego, przełknęła ślinę i powolnym ruchem otarła wilgoć

z policzków. Wzięła kilka głębokich oddechów, przygryzła górną wargę. Przymknęła oczy. Zawsze to robiła, kiedy musiała podejmować trudne decyzje. Kiedy na powrót je otwarła, były już całkiem spokojne.

– Wiem. Przepraszam. – Drżenie uspokoiło się nieco. Uśmiechnęła się słabo.

– Za nic nie przepraszaj, Maya. Po prostu wytrwaj jeszcze trochę.

– Wytrzymam. O nic się nie martw. Ta trasa, a potem urlop. Ale tym razem spędzamy go

w całości razem. Żadnych wykrętów. – Zmarszczyła brwi w udawanej surowości. – Kiedy

skaczemy?

– Niedługo, ale Collie jest przekonany, że uda mu się znaleźć boję, więc się nie przejmuj.

– A jak nie znajdzie?

– Osiem godzin.

– Aż nadto czasu. – Przez bardzo krótką chwilę patrzyła gdzieś w podłogę, ale natychmiast uniosła wesoły wzrok na Christiansena. – Uważaj, bo jak mi będziesz dawał za dużo luzu, to wszyscy się zorientują, naprawdę. – Rozejrzała się i szybko pocałowała go w policzek. – Idź, mostek czeka.

Przebiegł jeszcze dłonią po jej kasztanowych włosach i wstał.

– Słuchaj się Rochelle.

– Jakbym miała wybór. Jest gorsza niż moja matka. Boję się jej. – Z udawanym

przestrachem zerknęła przez jego ramię. – Nie zamartwiaj się.

– Zajrzę jeszcze.

– Powstrzymaj się do urlopu, kapitanie, tutaj nie ma parawanów – uśmiechnęła się figlarnie.