Выбрать главу

– Ale będę tęsknić.

– Będziemy musieli poczekać do tego urlopu.

– Może wystarczy do chwili składania ci raportu po ostatnim skoku. – Mrugnęła do niego na pożegnanie. – A teraz naprawdę idź.

Kłamała. Całkowicie świadomie i z premedytacją. Zbyt długo się znali, by proste sztuczki mogły go oszukać. Krótkie momenty, kiedy nie patrzyła na niego i jej oczy wypełniały się rozpaczą. Oparta na pościeli lewa dłoń, zaciśnięta w pięść tak mocno, że kłykcie aż zbielały. Ton głosu, wesoły, ale z delikatną, trudną do wychwycenia nutką fałszu. Wiedziała pewnie lepiej od niego, jakie ma szanse. Ale chciała go uspokoić, zaczarować pogodnym głosem, uśpić wesołością.

Był jej za to wdzięczny. I dlatego kłamał razem z nią.

Syrenę alarmową usłyszał, kiedy wychodził z ambulatorium. Pięć sekund później już biegł

w kierunku mostka.

– Foster, melduj! – Wszedł na mostek, kończąc dopinanie hełmu. Kilka zielonych lampek

kontrolnych poinformowało go o szczelności skafandra.

– „Żmija” przekazuje dziewięć kontaktów, sto sześćdziesiąt – dwanaście, dystans siedemset dziewięć, maleje, kurs przechwytujący, brak identyfikacji. Mamy potwierdzenie z naszych sensorów od dwóch minut – z trudem utrzymywany na wodzy głos drugiej oficer zabrzmiał mu w słuchawkach. – Musieli iść bez ciągu do ostatniej chwili.

Prawie dokładnie za nimi. Mógł tylko niechętnie pogratulować analitykom jankesów –

znaleźli ich bezbłędnie. Choć oczywiście mogli nadziać się na dowolną ilość biernych czujników podczas lotu wewnętrzsystemowego, to jednak wyznaczenie samego układu planetarnego, w którym ukrył się konwój, było i tak nie lada osiągnięciem.

Usiadł na fotelu kapitańskim, pospiesznie zapinając pasy.

– Radar na ekran główny. Mamy szacowanie typów?

– Krążownik i niszczyciele lub fałszywki udające krążownik i niszczyciele – odezwał się Collie, wbijając wzrok w wykresy przepływające na ekranie jego stanowiska. – Ale nawet jeśli, to i tak na pewno okręty wojenne. Duży ciąg. Oznaczam kodami C-1 i D-1 do D-8.

Na głównym ekranie mostka rozbłysły opisane punkty okrętów konwoju i zbliżająca się do nich grupa pościgowa. „Żmija” już redukowała ciąg, zajmując pozycję osłonową na flance szyku transportowców, dwie jednostki od „Drapieżcy”.

– Czas do kontaktu bojowego?

– Sześć minut do wejścia w zasięg pocisków, czas lotu około czternastu minut, zależnie od zmian naszych parametrów lotu. Przekazałem dane do centrali taktycznej, czekamy na analizy.

– Doskonale. Czas do strefy skoku?

– Dwadzieścia dziewięć minut obecnym ciągiem i kursem.

– Bueller, przygotować wyrzutnie, głowice nuklearne, niech czekają na namiary. –

Christiansen zdawał sobie sprawę, że szansa na zatrzymanie takiej grupy za pomocą dwóch niszczycieli jest nikła. Odpalenie mogło jednak zmusić wroga do manewrów, które kupią im przynajmniej minutę lub dwie. No i liczył na zestrzelenie choć kilku pocisków wroga. – Jest cokolwiek z taktycznej?

– Wstępna analiza – Foster odpowiedziała natychmiast. – Szacunkowe dane bitwy, jeśli ją przyjmiemy, to dziewięćdziesiąt cztery procent prawdopodobieństwa na utratę konwoju, ze zniszczeniem na czterdzieści dwa procent jednego i dwadzieścia dwa procent dwóch jednostek wroga. Większy sukces z marginalną szansą. Taktycy mają dla nas sześć możliwych manewrów ucieczkowych, optymalny to pięćdziesiąt sześć procent na utratę jednego okrętu, trzydzieści cztery na dwa. To przy założeniu, że przeciwnik może dość dokładnie śledzić nasze ruchy, które jest poprawne na osiemdziesiąt jeden procent. Za dwie minuty kolejna analiza, zależnie od naszych działań. Raportować pozostałe manewry?

– Nie, podaj najlepszy.

– Tak jest.

Na ekranie Christiansena pojawiły się dane manewru – szereg liczb znaczących wektory

kursowe i prędkości, czasy kolejnych odpaleń ciągu, ustawienia ekranów ochrony

przeciwrakietowej.

Był też nominowany do najbardziej prawdopodobnego zestrzelenia – ciężki transportowiec

„Turku” – przerobiony stary frachtowiec klasy T, o przestarzałym i hałaśliwym napędzie. Jego echo radarowe mogłoby przesłonić ze trzy jednostki. Jak dotąd niedraśnięty przetrwał burze, przez które przechodził konwój. Teraz się na to nie zanosiło.

– Łączność – rzucił Christansen w mikrofon – przekaż parametry jedynki do konwoju, zeruj licznik czasu. Ster, przygotować się do zmiany kursu wedle ustaleń. Uzbrojenie, namiar aktywny na C-1.

– Kapitanie, co z porucznik Knight? – Usłyszał w słuchawkach głos Hawke’a. – Przenosimy na stanowisko już czy czekamy?

Zamarł. Knight... Każda minuta daje jej umysłowi szansę na odpoczynek, przekonywały

uczucia. Każda zwiększa jej szansę.

Każda minuta daje nieprzyjacielowi szansę na kolejne trafienia, wrzeszczała logika. Co minutę ścigający ich zespół będzie strzelał następną salwą rakietową. Co minutę będą dolatywać.

Za każdym razem będą miały szanse przerwać postawione przez „Drapieżcę” i „Żmiję” tarcze przeciwrakietowe. Każde sześćdziesiąt sekund było potencjalnie zabójcze dla całego konwoju.

Popełnił już jeden błąd.

– Przenieść porucznik Knight na stanowisko szperaczy i podłączyć.

– Tak jest, kapitanie, przekazuję.

Na ekranach konwój kreślił w przestrzeni skomplikowane krzywe, ustawiając się na nowych pozycjach. Względnie nieruchomy pozostawał tylko „Turku”, ograniczający swoje manewry do zmniejszenia ciągu.

Musieli już wiedzieć, że przyjdzie im grać rolę tarczy. A może jeszcze liczyli na cud? Na to, że dzielni chłopcy z niszczycieli osłony mają jakiś genialny plan? Wbił wzrok w oznaczający „Turku” punkt na radarze, właśnie wymijany przez „Belfast” i „Brehmen”. Towarzystwa

dotrzymywała mu jeszcze tylko „Żmija” i sam „Drapieżca” częściowo osłonięty przez echo transportowca – tylna straż, mająca według planu ludzi Ricciego osłonić konwój przed ostrzałem szybko zbliżającego się pościgu.

Do wejścia w zasięg pocisków pozostało trzydzieści sekund.

Oni sami mogli strzelać już dawno – pociski konwoju szły naprzeciwko ścigającego ich

wroga. Christiansen jednak nie chciał tego robić. Dwa niszczyciele miały nikłe szanse przebić się przez tarcze antyrakietowe położone przez całą eskadrę. O ile potężne exocety XII były teraz bezużyteczne, mniejsze, termonuklearne stiletto mogły przydać się już wkrótce – eksplozja antyrakiet na drodze salwy pościgu była w stanie detonować pobliskie pociski wroga lub zmylić przynajmniej część czujników.

Takie teraz było zadanie obu niszczycieli. Osłabić pierwszą salwę wroga jak najbardziej.

Bo, według obliczeń sekcji taktycznej, druga mogła już do nich nie dotrzeć.

– Wiele nowych kontaktów, najprawdopodobniej pocisków, sto siedemdziesiąt – jedenaście, dystans sześćset, szybko maleje, brak identyfikacji. – Niemal skulony nad radarem Collie wyrzucił

meldunek jednym tchem. – Czas do kontaktu siedemnaście minut, czterdzieści dwie sekundy.

Oznaczam M-1 do M-112.

Ktoś, chyba Bueller, cichutko zaklął. Oficerowie mimowolnie spojrzeli po sobie.

Spodziewali się podobnej liczby, ale podświadomie liczyli na mniejszy wyrok, że może jednak nieprzyjaciel zostawi sobie kilka załadowanych wyrzutni na wypadek nowych kontaktów...

Najwyraźniej jednak Amerykanie byli pewni swego.

Christiansen spojrzał na ekran radaru, na którym konwój szybko – choć nie dość szybko –

zbliżał się do strefy skoku. Daleko z tyłu widniało mrowie „emek”, jak radarzyści nazywali wykryte pociski. Nie zablokują ich wszystkich, nie ma szans. Pozostaje liczyć na to, że konwój wytrzyma.