Выбрать главу

Christiansen zacisnął zęby. Maya drogo zapłaciła za ten skok, choć mogło być gorzej.

Kiwnął głową.

– Napęd żółty, sensory żółty, wyrzutnie siedem i dziewięć do dwanaście czarny, ósemka

pomarańczowy, tarcza antyrakietowa żółty, nawigacja żółty. Sektor czternasty odcięty przez grodzie, mamy tam dehermetyzację, siedem oznak życia. – Lefeyne pochylił się w stanowisku i jak zahipnotyzowany wpatrywał się w monitor. Przez filtr hełmu widać było, jak zagryza wargi. – Pięć.

Dwie.

– Mamy prośby o wstępne parametry skoku od konwoju.

Christiansen przymknął oczy, aby ułatwić sobie skupienie pośród krzyżujących się

komunikatów. Zupełnie jak Maya, pojawiła się nagle myśl. Też zawsze tak robi w trudnych momentach.

Paradoksalnie, wyglądało na to, że omyłka nawigacyjna tym razem uratowała im życie.

Idealnie przeprowadzony manewr rzuciłby ich niemal dokładnie na żer wrogich okrętów – pewnie patrolu systemowego. Teraz mieli odrobinę przewagi, ale naprawdę niewielką. Byli w przyfrontowym systemie, jednym z niewielu punktów koncentracji resztek flot kolonialnych.

– Ster, kurs dziewięćdziesiąt – trzysta, ciąg maksymalny utrzymujący nas w szyku.

Łączność, przekaż na resztę. Radar, identyfikacja wroga, daj znać, jak zmienią kurs, Lefeyne, ekipy ratunkowe do czternastki. Foster, potrzebuję raportu taktyków najszybciej, jak się da. Nawigacja, podaj mi szacowany czas gotowości do skoku. Uzbrojenie, daj gotowość na wyrzutniach, nuklearne.

Kilkanaście „tak jest” zlało się w jedno w słuchawkach Christiansena. Komandor odchylił

się w fotelu i przymknął oczy. Położony kurs był manewrem na przeczekanie – zwyczajnie uciekali od wroga, dając sobie szanse na to, by jeszcze raz postawić szperacza na nogi.

Cały konwój zawisł teraz na Knight, drobnej, wymęczonej Knight, pośpiesznie

faszerowanej lekami na swoim stanowisku. Po ostatnich trafieniach nie dało jej się przenieść do zwykle służącego temu celowi ambulatorium.

– Grupa ratunkowa jest na granicy czternastki, mają łączność z jednym z ocalałych, będą przechodzić, jak tylko postawią śluzę techniczną – zameldował znad stanowiska inżynieryjnego Lefeyne.

– Wróg zidentyfikowany, niszczyciele i coś podobnej klasy, możliwe, że okręt walki

elektronicznej, wykonali zwrot i idą w naszym kierunku, echa słabną, chyba się maskują. – Collie ciężko westchnął w mikrofon. – Oznaczam D-1 do D-5 i U-1. Mam kilkanaście nowych kontaktów, powyżej trzech tysięcy jednostek, brak identyfikacji, przyjmuję, że są wrogie. Jest coś jeszcze.

– Co takiego?

– Chyba mam sygnał boi.

Brisbane opanował nudności i wyszedł na korytarz. Musiał natychmiast cofnąć się

z powrotem, aby przepuścić biegnącą grupę kontroli uszkodzeń. Coś zdecydowanie poszło nie tak podczas skoku – co zresztą przy takich warunkach nie było niczym dziwnym.

Potrząsnął głową, żeby odzyskać ostrość widzenia.

– Rivers, co się dzieje w centrali nawigacyjnej? – Protokół komunikacyjny jego jednostki pozwalał mu na korzystanie z łączności wewnętrznej okrętu bez zagrożenia podsłuchem. Brisbane spotykał się już z wrogiem na tyle często, że nauczył się go doceniać. Także za umiejętność umieszczania agentów na okrętach.

– Przed chwilą przybyła dodatkowa ekipa medyczna, sir. Szperacz jest w ciężkim stanie, można było się spodziewać po takim skoku. – Rivers służył trzy lata na „Kolosie” jako technik centrali nawigacyjnej. Brisbane nie na darmo wybrał akurat jego na wartownika. – Jest przytomna i odpięta od złącza, to rokuje szanse. Jeśli doprowadziła nas aż dotąd – musi być doskonała, ale teraz...

– Rozumiem – mruknął Brisbane. – Melduj o zmianach.

Christiansen był głupi, jeśli wierzył, że wyciągnie stąd wszystkich. Bardzo szlachetne, ale niestety na wojnie to nie wystarczało. Kolejny taki skok mógł zabić ich wszystkich. A na to Brisbane nie mógł sobie pozwolić.

– Harris, dołącz do Riversa, ja idę na mostek. Reszta pilnować ładunku, Stein dowodzi.

Potwierdzenia otrzymania rozkazu dostał, truchtając już korytarzem.

Boja nawigacyjna emitowała stałe, jasne echo na konsolecie radarowej. Najlepsza droga

ucieczki dla konwoju, podsunięta im dosłownie pod nos. Amerykanie najwyraźniej uznali, że przy tej ilości sił systemowych nie muszą jej ukrywać.

I właściwie – mieli rację.

– Tracimy kontakty, wyliczam trajektorie przewidywane. Ostrożny jest... – Zanikające

kontakty na ekranie radaru zostały zastąpione szarymi punktami zaznaczonych przez Colliego

„duchów”. – Nadal brak identyfikacji pozostałych jednostek.

– Czas do kontaktu bojowego?

– Godzina siedem minut, jeżeli utrzymają kurs i przyspieszenie.

– Łączność, przekaż na transportowce, niech zwiększą moc. Kurs czterdzieści –

dwadzieścia, maksymalne przyspieszenie. Foster, prześlij dane do taktycznej, chcę wyników.

Za kogo mógł ich wziąć wróg? Jeśli wieści dotarły do niego przed nimi i rozpoznano ich prawidłowo – pokiereszowany konwój bez szans w bitwie. Ale jeśli nie wiedzieli, czego się spodziewać, zwiększone emisje z transportowców mogły ich zmylić. Jedenaście okrętów mogło być widziane – zwłaszcza z dużej odległości – jako flotylla niszczycieli, a przynajmniej jak kilka transportowców chronionych przez eskadrę lub dwie. Jeśli Amerykanie będą spodziewać się bitwy, nie staną im na drodze. A kiedy się zorientują, będzie za późno, żeby ich zniszczyć, nim dopadną boi.

Potwornie ryzykowne, ale nie mieli wielu opcji.

– Wyrzutnie jeden do sześć gotowe, wyrzutnia osiem gotowa za cztery minuty.

– Dziękuję, Bueller, weź wstępny namiar na duchy.

– Komandorze Chrisitansen.

Brisbane nie nadawał na ogólnym kanale, jakimś cudem wbił się na częstotliwość mostka.

Dowódca „Drapieżcy” obrócił się odruchowo – i pułkownik rzeczywiście był obok, stał w śluzie mostka tuż obok wartownika, który usiłował go zatrzymać. Kilku oficerów spojrzało na przybysza.

– Pułkowniku, to nie jest dobry moment.

– Prywatna częstotliwość, jeśli pan pozwoli. – W głosie Brisbane’a zabrzmiał ten

specyficzny rodzaj uprzejmości, który się otrzymuje, mieszając ją z powstrzymywanym gniewem. –

Jeden – trzy – alfa.

Komandor odetchnął kilka razy. Pułkownik nie mógł ot tak po prostu pakować się na

mostek w trakcie alarmu. Mógł go spokojnie zbyć i nikt nie miałby mu tego za złe. Z drugiej strony, miał teraz chwilę, więc być może drobne ustępstwo pozwoli mu pozbyć się niewygodnego gościa.

Z niechęcią włączył kanał, pozostawiając sobie nasłuch na częstotliwości mostka.

– Słucham.

– Znajdujemy się w pobliżu strefy skoku, zakładam, że właśnie tam kieruje pan

„Drapieżcę”? – Brisbane był znowu całkiem spokojny. Trzeba było mu przyznać, że opanowywał

się szybko.

– Skąd pan...

– Mam swoje metody, komandorze. Nie o tym mówimy.

– Owszem, wykryliśmy boję nawigacyjną, konwój idzie w jej stronę. W ciągu trzech godzin będziemy w jej strefie. – Rzucił okiem na dane na ekranie Hawke’a.

– Co powstrzyma Amerykanów przed wyłączeniem jej? Za dwadzieścia minut będziemy

poza strefą, w której jesteśmy teraz. Panie komandorze, co sprawia, że chcemy się zamykać z wrogimi okrętami w tym systemie?

– Nie wyłączą boi. – Komandor uśmiechnął się lekko. – Restart po twardym wyłączeniu

zajmuje kilka tygodni. To istotny system pograniczny na linii frontu, bardziej opłaca im się nawet puścić nas, niż stracić miesiąc.