– Przy założeniu, że nie wiedzą, co wieziemy.
– To pańska praca, nie moja, prawda?
Brisbane westchnął.
– Dlaczego nie rozkaże pan po prostu skoku teraz, tylko pcha nas w bitwę, która jest nawet nie ryzykiem, ale liczeniem na cud?
– Ponieważ nie wykonamy skoku stąd. Porucznik Knight będzie miała poważne trudności
nawet na optymalnej pozycji. – Christiansen westchnął głęboko. Rozmówca z jednej strony miał
masę informacji, których mieć nie powinien, z drugiej zadawał czasem pytania jak dziecko.
– Wykona, jeśli tylko będzie miała zadane warunki, jakie powinna mieć.
Chrisitiansen zmrużył oczy, nie do końca rozumiejąc.
– Dwa, trzy okręty, komandorze. Obaj o tym doskonale wiemy.
– Proszę się zastanowić, o czym pan mówi.
Brisbane przez chwilę milczał. Z fotela kapitańskiego komandor widział, jak jego rozmówca rozgląda się powoli po mostku.
– Transportujemy ekstremalnie ważny ładunek, ważniejszy niż „Drapieżca”, niż konwój,
ważniejszy niż ja, pan i wszyscy ci zahibernowani biedacy – powiedział wreszcie. – Nalegam, aby pan się zastanowił.
– Zastanowiłem się, pułkowniku Brisbane. Dziękuję za uwagi. A teraz proszę opuścić
mostek.
Zmienił kanał, zanim tamten zdążył odpowiedzieć.
Przez kilka sekund pułkownik patrzył jeszcze na niego przez filtr hełmu, a potem szybkim krokiem zszedł z mostka. Dowódca „Drapieżcy” westchnął ciężko. Przewidywał kłopoty, kiedy wrócą do domu. Jeśli wrócą.
– Jest raport taktyków. – Usłyszał meldunek Foster. – Przekazuję na stanowisko.
Przed Christiansenem wyświetliły się dane analizy przygotowanej przez ludzi Ricciego. Nie spodziewał się rewelacji i rzeczywiście ich tam nie było. Bitwa zapowiadała się na krwawą.
Przewinął kolejne ekrany bardziej pro forma niż w poszukiwaniu rozwiązań – taktycy zawsze najkorzystniejsze warianty umieszczali i tak na pierwszych stronach.
– Jakieś wyniki u porucznik Knight? – zapytał, choć bez większych nadziei.
– Przytomna i zdolna do połączenia, jeśli naprawdę będzie to konieczne. Bellati mówi, że może nie przeżyć skoku.
Komandor kiwnął głową wewnątrz hełmu, patrząc na symulacje. Cóż, dla każdego okrętu
nadchodziła godzina próby.
– Sir, siadła łączność ze stanowiskiem nawigacyjnym – zameldowała Foster. – System
raportuje zerwanie łącz wewnętrznych w rejonie sektora czternastego.
– No tak... – westchnął cicho Christiansen. – Poślijcie grupę techniczną, niech czeka, aż będzie się tam dało wejść. Potrzebuję też dwóch posłańców do centrali nawigacyjnej.
– Tak jest.
– Łączność, przekaż na „Żmiję” pozycję osłonową według manewru dwa A. Kurs bez
zmian. Transportowce w trzech klinach, jeden, dwa na skrzydłach, trzeci na tylnej straży.
Przynajmniej wyglądajmy jak flotylla, może się przestraszą... Collie, kiedy nas dogonią?
– W tej chwili pięćdziesiąt jeden minut do zasięgu rakiet, przy stałym kursie
i przyspieszeniu. – Na ekranie radaru pole prawdopodobnych lokalizacji eskadry nieprzyjaciela rosło w miarę upływu czasu, Collie umieścił jednak „duchy” nadal na kursie pościgowym. Zresztą, jaki był sens lecieć gdziekolwiek indziej?
– Rozumiem.
– Gotowość na wyrzutni osiem, stiletto gotowe do odpalenia, czekają na namiary.
– Brak odczytów życia w sektorze czternastym. Wycofuję grupę ratunkową. – Lefeyne
zameldował ponure zakończenie czyjegoś małego dramatu w zupełnie innym miejscu okrętu.
Po raz pierwszy od bitwy, w której zginął „Jastrząb”, komandor porucznik Christiansen był
całkowicie spokojny. Uśmiechnął się do siebie. Bitwa była tym, do czego niszczyciele były budowane, i wierzył, że „Drapieżca” da z siebie wszystko. A jeśli nie przetrwa – boja pozwoli skoczyć pozostałym okrętom nawet bez szperacza.
– „Belfast” i „Brehmen” zgłaszają gotowość do skoku – zaraportował Zieliński, nie kryjąc zaskoczenia.
– Jak to? – Christiansen zmarszczył brwi. – Nie było rozkazu... Odwołaj.
– Sir? – Hawke był wyraźnie zaniepokojony. – Mamy drobny problem.
– Jaki?
– Uruchamiamy napęd gwiezdny.
9 września 2211 ESD, 09:18
Uderzenie rzuciło go na Foster. Czuł potworny ból żeber przy każdej próbie oddechu.
Poprzez pokryty od wewnątrz drobnymi kropelkami krwi filtr hełmu widział migoczące światła mostka.
– Raport? – niemal wyharczał. Mówienie okazało się jeszcze bardziej bolesne niż
oddychanie.
W słuchawkach usłyszał czyjś jęk, ktoś inny wymiotował do wnętrza hełmu.
– Raport! – Zmobilizował się, aby nadać głosowi więcej mocy.
– Radar, dwie jednostki w najbliższym sąsiedztwie, identyfikacja „Brehmen” i „Belfast”, cztery kontakty, dwieście dwie jednostki, brak identyfikacji – meldował Collie zduszonym głosem.
– Gdzie reszta konwoju? – Komandor mówił powoli, starając się opanować wszechobecny
ból.
– Brak odczytów, sir.
Christiansen sturlał się z Foster. Kobieta leżała nieruchomo, nawet przez skafander widział, że jej ręka wygięta jest pod nienaturalnym kątem.
Lefeyne leżał nieprzytomny na swojej konsolecie, jego hełm uderzył w ekran, który teraz migotał nieregularnie. Zieliński wymiotował do wnętrza hełmu, krwawe wymiociny barwiły pancerny filtr na czerwono. Bueller pochylała się nad konsoletą łączności.
– Jesteśmy wywoływani, sir – mówiła niewyraźnie, niemal bełkotała. – To „Halifax”. Nasi.
Tysiąc myśli przebiegło przez głowę Christiansena jednocześnie. Trafili do domu... to nie mógł być przypadek.
Brisbane.
– Bueller, ściągnij tu medyków, zamelduj „Halifaksowi”, że potrzebujemy pomocy.
Uruchomić pompy tlenowe. Wyłączyć napęd i systemy broni – powiedział bardzo powoli przez zaciśnięte zęby. Ból niemal przeszedł, zastąpiony przez furię. – I złap Tivaitisa, niech zmontuje mi grupę abordażową, spotkam się z nimi przy przedziale naszych... gości. Dowodzenie na rezerwowy mostek, jeśli się nie uda, ty dowodzisz.
– Sir. – Głos ciemnoskórej porucznik był bardzo cichy. Kobieta wyraźnie zmuszała się do spokoju. – Proszę o pozwolenie pójścia z zespołem.
Christiansen zaklął w duchu. No tak, siostra...
– Rozumiem – powiedział bardzo powoli. – Potrzebuję was jednak tutaj, poruczniku.
Przykro mi.
– Sir...
– Bez dyskusji – uciął. Nie mógł sobie pozwolić na wściekłą oficer podczas rozmów
z Brisbane’em. I tak będzie miał wystarczająco dużo problemów z kontrolowaniem siebie.
Wstał z trudem – żebra nie były jedynymi ofiarami skoku, lewa noga musiała być co
najmniej zwichnięta. Ale to nie było teraz ważne. Utykając, niemal biegiem ruszył do wyjścia.
Bueller uderzyła wściekle pięścią w osłonę konsolety i rozpłakała się.
•
Brisbane i jego ludzie czekali przy wejściu do wyznaczonego im przedziału. Trzech na
zewnątrz – z Brisbane’em czwórka – wszyscy w skafandrach, wszyscy z bronią. Nie mierzyli w stojącą naprzeciw nich drużynę abordażową, ale też nie w podłogę. Dowodzący żołnierzami „Drapieżcy” Tivaitis był widocznie spięty, komandor widział to nawet pomimo skafandra.
– Ty sukinsynu! – Christiansen skierował się w stronę pułkownika. – Ty pieprzony
sukinsynu!
Naparł na mężczyznę, przygważdżając go do ściany. Komandosi pułkownika momentalnie
unieśli broń do ramion. Cholera, nawet nie zauważył ruchu...
– Gotowość! – wrzasnął Tivaitis. Za plecami Christiansena grupa abordażowa wymierzyła
w przeciwników.
– Zechce pan się uspokoić, panie komandorze. – Brisbane patrzył mu prosto w oczy poprzez dwa filtry. Nie wydawał się przestraszony.