Выбрать главу

Anwar, który tym razem był mądrzejszy, działał na pewniaka – na sposób i zachodni, i wschodni. Zaczął po europejsku: jego agenci jęli nawiedzać stocznię, arsenał, mennicę – po czym lud, któremu od dawna nie wypłacano poborów, ruszył na ulice. Następny trik był iście wschodni. Dwudziestego piątego maja Midhat-pasza powiadomił prawowiernych, że we śnie objawił mu się Prorok (kto to sprawdzi?), i nakazał swemu słudze ratować ginącą Turcję.

A tymczasem mój stary przyjaciel Abdulaziz jak zazwyczaj siedział u siebie w haremie, rozkoszując się towarzystwem ukochanej żony, pięknej Michry-chanum, która wkrótce miała rodzić, toteż bardzo kaprysiła i żądała, żeby władca ani na chwilę jej nie odstępował. Ta złotowłosa, niebieskooka Czerkieska oprócz nieziemskiej piękności wsławiła się jeszcze i tym, że do szczętu opróżniła skarb sułtana. Tylko w ciągu ostatniego roku zostawiła we francuskich sklepach na Perze ponad dziesięć milionów rubli, całkiem więc zrozumiałe, że mieszkańcy Konstantynopola nie darzyli jej, jak powiedzieliby skłonni do „understatements” Anglicy, przesadną miłością.

Uwierz mi, Ławrientiju, nie byłem w stanie nic zmienić. Zaklinałem, groziłem, intrygowałem jak eunuch w haremie, ale Abdulaziz był niemy i głuchy. Dwudziestego dziewiątego maja wokół pałacu Dołmabachcze (przeokropny budynek w zachodnio-wschodnim stylu) wrzeszczał wielotysięczny tłum, a padyszach nawet nie podjął próby uspokojenia poddanych – zamknął się w kobiecej części rezydencji, dokąd wstęp jest mi wzbroniony, i słuchał, jak Michry-chanum wygrywa na fortepianie walce wiedeńskie.

W tym czasie Anwar nie wychodził od ministra wojny, nakłaniając owego ostrożnego i zapobiegliwego jegomościa do zmiany orientacji politycznej. Zgodnie z doniesieniem mojego agenta, który u paszy był kucharzem (stąd specyficzny charakter meldunku), decydujące rozmowy wyglądały w taki sposób: Anwar przyjechał do ministra dokładnie w południe, kiedy rozkazano podać kawę z czurekami. Kwadrans później z gabinetu ministra rozległ się wściekły ryk jego ekscelencji, po czym adiutanci odprowadzili Anwara do aresztu. Przez następne pół godziny pasza chodził samotnie po komnacie i zjadł dwa talerze chałwy, którą bardzo lubi. Później zapragnął przesłuchać zdrajcę osobiście, udał się więc na odwach. O wpół do trzeciej rozkazano podać owoce i słodycze. Za kwadrans czwarta – koniak i szampan. O piątej pasza wypił kawę i wraz z gościem pojechał do Midhata. Krążą słuchy, że za udział w spisku ministrowi obiecano godność wielkiego wezyra i milion funtów szterlingów od angielskich protektorów.

Pod wieczór dwaj główni spiskowcy doszli do całkowitej zgody i jeszcze tejże nocy nastąpił przewrót państwowy. Flota zablokowała pałac od strony morza, komendant stołecznego garnizonu obsadził wartę swoimi ludźmi, a sułtana razem z matką i brzemienną Michry-chanum przewieziono łódką do pałacu Ferije.

W cztery dni później sułtan przystrzygał sobie brodę nożyczkami do manicure, i to tak nieszczęśliwie, że przeciął sobie żyły u obu rąk i wkrótce umarł. Zaproszeni lekarze ambasad europejskich dokonali oględzin trupa i jednomyślnie uznali, że mają do czynienia z samobójstwem, albowiem żadnych śladów walki na ciele nie stwierdzono. Krótko mówiąc, wszystko rozegrano w sposób prosty i elegancki jak w dobrej partii szachów – taki już jest styl Anwar-efendiego.

Ale to było jedynie otwarcie partii, potem nastąpiła gra środkowa.

Minister wojny zrobił swoje i teraz stanowił poważną przeszkodę, nie przejawiał bowiem najmniejszej skłonności do reform ani konstytucji, najbardziej zaś go interesowało, kiedy wreszcie otrzyma obiecany przez Anwara milion. W ogóle minister zachowywał się tak, jak gdyby był najważniejszą osobą w rządzie, nie przestając dowodzić, że to nie Midhat, tylko właśnie on obalił Abdulaziza.

W tym też przekonaniu Anwar-efendi utwierdzał pewnego dzielnego oficera, który wcześniej służył jako adiutant u zmarłego sułtana. Oficer nazywał się Hasan-bej, był bratem pięknej Michry-chanum i wśród pałacowych pań cieszył się niebywałą popularnością, jako że był wielce urodziwy, odważny i znakomicie wyśpiewywał arie włoskie. Hasan-beja wszyscy nazywali po prostu Czerkiesem.

Kilka dni po tym, jak Abdulaziz niezręcznie skrócił sobie brodę, nieutulona w żalu Michry-chanum wydała na świat martwe dziecię i skonała w strasznych męczarniach. Akurat wtedy Anwar i Czerkies byli już przyjaciółmi na śmierć i życie. Pewnego razu Hasan-bej wstąpił do rezydencji Midhat-paszy, żeby odwiedzić druha. Anwara akurat nie było, za to do paszy zjechali się ministrowie na naradę. Do Czerkiesa wszyscy tam przywykli i przyjmowali go jak swego. Wypił więc z adiutantami kawę, zapalił fajkę, pogawędził o tym i o owym. Potem leniwie przespacerował się po korytarzu i nagle rzucił się do sali, gdzie odbywało się posiedzenie. Midhata i pozostałych dygnitarzy Hasan-bej nie tknął, ale ministrowi wojny wpakował w pierś dwie kule z rewolweru, a następnie dobił starca jataganem. Ci z ministrów, którzy mieli więcej rozumu, rzucili się do ucieczki, dwaj wszakże zapragnęli popisać się bohaterstwem. Zupełnie niepotrzebnie, bo jednego szalony Czerkies położył trupem, a drugiego ciężko ranił. Wówczas powrócił dzielny Midhat-pasza ze swoimi dwoma adiutantami. Hasan-bej zastrzelił obu, a Midhata znowu nie ruszył. W końcu związano mordercę, który zdążył jeszcze zabić oficera policji i ranić siedmiu żołnierzy. Nasz Anwar w tym czasie żarliwie modlił się w meczecie, co poświadczyć może wiele osób.

Hasan-bej spędził noc zamknięty w pomieszczeniu wartowniczym, głośno wyśpiewując arie z „Łucji z Lammermooru”, czym, jak powiadają, wprawił Anwar-efendiego w absolutny zachwyt. Anwar usiłował nawet wyprosić zmiłowanie dla dzielnego złoczyńcy, ale rozwścieczeni ministrowie byli nieugięci i nazajutrz morderca zawisł na stryczku. Damy z haremu, które tak bardzo lubiły Czerkiesa, asystowały przy jego kaźni, gorzko płacząc i posyłając mu pocałunki.

Odtąd więc nic już nie stało Midhatowi na przeszkodzie oprócz losu, który zadał mu cios z całkiem nieoczekiwanej strony. Wielkiego polityka zawiodła jego marionetka, nowy sułtan Murad.

Jeszcze rankiem trzydziestego pierwszego maja, od razu po przewrocie, Midhat-pasza złożył wizytę siostrzeńcowi obalonego sułtana, księciu Muradowi, czym tego ostatniego niebywałe przeraził. Tutaj muszę wtrącić niedużą dygresję, żeby wyjaśnić, jak żałosną figurą jest w imperium osmańskim następca tronu.

Chodzi o to, że prorok Mahomet, żon mając co prawda aż piętnaście, nie doczekał się ani jednego syna i żadnych instrukcji w sprawie dziedziczenia tronu nie zostawił. Dlatego też od wieków każda z licznych sułtanek marzyła o wprowadzeniu swego syna na tron, a synów rywalek na wszelkie sposoby starała się zlikwidować. Przy pałacu znajduje się specjalny cmentarz dla niewinnie zgładzonych książąt, tak że my, Rosjanie, z naszym Borysem i Glebem oraz carewiczem Dymitrem, w porównaniu z Turkami wyglądamy po prostu śmiesznie.

Tron w imperium Osmanów przechodzi nie z ojca na syna, ale ze starszego brata na młodszego. Kiedy zasób braci się wyczerpie, prawa nabywa następne pokolenie, a potem znowu młodszy brat dziedziczy po starszym. Każdy sułtan śmiertelnie obawia się młodszego brata albo najstarszego bratanka, tak że szanse, by następca dożył wstąpienia na tron, są nader niewielkie. Księcia następcę tronu trzymają w całkowitej izolacji, nikogo do niego nie dopuszczają, a nawet, łajdacy, starają się dobierać mu nałożnice niezdolne do rodzenia dzieci. Zgodnie z dawną tradycją przyszłemu padyszachowi usługują niewolnicy z uciętymi językami i przekłutymi bębenkami w uszach. Możesz sobie wyobrazić, jak przy takim wychowaniu wygląda kondycja duchowa ich sułtańskich wysokości. Na przykład Sulejman II trzydzieści dziewięć lat spędził w zamknięciu, przepisując Koran i zdobiąc go malunkami. A kiedy w końcu został sułtanem, wkrótce zatęsknił do poprzedniego stanu i abdykował. Doskonale go rozumiem – malować obrazki jest o wiele przyjemniej.