Wróćmy jednak do Murada. Był to przystojny, niegłupi i nawet nieźle oczytany młodzieniec, skłonny wszelako do nadmiernego pijaństwa i owładnięty usprawiedliwioną skądinąd manią prześladowczą. Z radością powierzył mądremu Midhatowi ster władzy, tak że wszystko u naszych chytrusów szło zgodnie z planem. Ale nagły wzlot i zadziwiająca śmierć stryja tak podziałały na biednego Murada, że zaczął gadać od rzeczy i urządzać awantury. Zachodni psychiatrzy, którzy potajemnie odwiedzili padyszacha, doszli do wniosku, że jest nieuleczalnie chory i odtąd jego stan będzie się tylko pogarszał.
Zauważ niewiarygodną dalekowzroczność Anwar-efendiego. Już w pierwszym dniu panowania Murada, kiedy wszystko rysowało się wręcz sielankowo, „our mutual friend” wprosił się nagle jako sekretarz do księcia Abdulhamida, brata sułtana i następcy tronu. Kiedy się o tym dowiedziałem, nabrałem pewności, że Midhat-pasza nie jest pewien Murada V. Anwar przyjrzał się nowemu następcy i widocznie uznał, że się nadaje, Midhat zaś postawił wtedy Abdulhamidowi warunek: obiecaj, że wprowadzisz w kraju konstytucję, a zostaniesz padyszachem. Książę oczywiście się zgodził.
Dalsze wypadki są ci znane. Trzydziestego pierwszego sierpnia na tron zamiast szalonego Murada V wstąpił Abdułhamid II, Midhat-pasza otrzymał godność wielkiego wezyra, a Anwar pozostał zakulisowym manipulatorem przy nowym sułtanie i nieoficjalnym szefem tajnej policji – to znaczy twoim (cha, cha), Ławrientij, kolegą.
Charakterystyczne jest, że w Turcji prawie nikt nie zna Anware-fendiego. Nie wysuwa się na pierwszy plan, nie pokazuje ludziom. Ja na przykład widziałem go jedynie raz, kiedy przedstawiałem się nowemu padyszachowi. Anwar siedział z dala od tronu, w cieniu, miał olbrzymią czarną brodę (moim zdaniem fałszywą) i ciemne okulary, co w ogóle jest niesłychanym naruszeniem dworskiej etykiety. W czasie audiencji Abdulhamid kilka razy oglądał się na niego, jak gdyby szukał wsparcia albo rady.
Oto z kim będziesz odtąd miał do czynienia… Jeśli mnie przeczucie nie myli, Midhat i Anwar będą nadal kręcić sułtanem, jak im tylko przyjdzie ochota, i już po roku czy dwóch…
– No, dalej nie ma niczego ciekawego. – Mizinow przerwał przedłużającą się lekturę i wytarł chustką spocone czoło. – Tym bardziej że przeczucie mimo wszystko omyliło mądrego Nikołaja Pawłowicza. Midhat-pasza nie utrzymał się przy władzy i został wygnany.
Erast Pietrowicz, który słuchał bardzo uważnie i przez cały czas ani razu się nie poruszył (w przeciwieństwie do Warii, wiercącej się bez przerwy na twardym krześle), rzucił krótko:
– Co do otwarcia rozumiem, gry środkowej także. A gdzie końcówka partii?
Generał z aprobatą skinął głową.
– O to właśnie chodzi. Końcówka była do tego stopnia skomplikowana, że zaskoczyła nawet wielce doświadczonego Gnatjewa. Siódmego lutego tego roku Midhat-paszę wezwano do sułtana, wzięto pod straż i wsadzono na parostatek, który zabrał odsuniętego od łask premiera w podróż po Europie. A nasz Anwar, zdradziwszy swego dobroczyńcę, został szarą eminencją już nie przy szefie rządu, ale przy samym sułtanie. Zrobił wszystko, co się da, żeby stosunki między Portą a Rosją zostały zerwane. No i właśnie jakiś czas temu, kiedy los Turcji zawisł na włosku, nasi agenci donieśli, że Anwar-efendi wyruszył na teren działań wojennych, żeby zmienić bieg wydarzeń, przeprowadzając tajne operacje, których istoty możemy się tylko domyślać.
Wówczas Fandorin przemówił jakoś dziwnie.
– Żadnych obowiązków – to raz. Zupełna s-swoboda działania – to dwa. Odpowiedzialność tylko przed panem – to trzy.
Waria nie zrozumiała, co oznaczają te słowa, ale szef żandarmerii bardzo się ucieszył i szybko powiedział:
– To znakomicie! Poznaję dawnego Fandorina. No bo pan, kochaneczku, jest jakiś zamrożony. Niechże mi pan wybaczy, to już nie służbowo, tylko po ojcowsku, jako starszy wiekiem… Nie można się żywcem zagrzebywać w grobie, groby są dla umarłych. Słyszane to rzeczy, w pańskim wieku! Przed panem przecież, jak to śpiewają w arii, toute la vie devant soi.
– Ławrientiju Arkadjewiczu! – Blade policzki wolontariusza-dyplomaty-szpiega w jednej chwili spąsowiały, w głosie zadźwięczała stal. – Z-zdaje się, że nie narzucałem się p-panu ze zwierzeniami…
Waria uznała tę uwagę za ordynarną w najwyższym stopniu i wtuliła głowę w ramiona: za chwilę dotknięty Mizinow z pewnością wybuchnie i jak nie wrzaśnie…!
Ale satrapa tylko westchnął i dość sucho rzekł:
– Pańskie warunki przyjmuję. Niech będzie swoboda działań. To właśnie miałem na myśli. Po prostu niech pan patrzy, słucha i jeśli zauważy pan coś godnego uwagi… No, zresztą nie będę pana uczył.
– Apsik! – kichnęła Waria i skuliła się przestraszona.
Generał jednak przestraszył się jeszcze bardziej. Wzdrygnął się, odwrócił i oszołomiony, skierował wzrok na mimowolnego świadka poufnej rozmowy.
– A panna skąd się tutaj wzięła? To pani nie wyszła z pułkownikiem? Jak pani śmiała?!
– Trzeba było uważać – odparła z godnością Waria. – Nie jestem komarem czy muchą, żeby mnie ignorować. Poza tym zostałam aresztowana i nikt mnie nie zwolnił.
Usta Fandorina jakby ledwo drgnęły. Ależ nie, przywidziało się jej – ten osobnik nie potrafi się uśmiechać.
– Ano cóż, niech tak będzie. – W głosie Mizinowa zabrzmiała cicha groźba. – Droga panno niekrewna, dowiedziała się pani o rzeczach, o których wiedzieć absolutnie nie powinna. Ze względów bezpieczeństwa państwa biorę panią pod tymczasowy areszt administracyjny. Zostanie pani odstawiona pod konwojem do garnizonu kiszyniowskiego i przetrzymana tam do zakończenia kampanii. Może więc pani mieć żal tylko do siebie.
Waria zbladła.
– Ależ ja nawet nie zobaczyłam się z narzeczonym…
– Po wojnie się pani zobaczy – odparł Iwan Groźny i odwrócił się w stronę drzwi, żeby zawołać swoich opryczników, ale do rozmowy wtrącił się Erast Pietrowicz.
– Ławrientiju Arkadjewiczu, myślę, że w zupełności w-wystarczy wziąć od pani Suworow słowo honoru.
– Daję słowo honoru! – zakrzyknęła od razu Waria, zachęcona nieoczekiwanym wstawiennictwem.
– Wybaczy pan, kochaneczku, ale ryzykować nie możemy – odrzekł generał, nawet na nią nie spojrzawszy. – Jeszcze ten narzeczony! No i czy można ufać dziewczynie? Sam pan wie: warkocz długi, rozum krótki.
– Nie mam żadnego warkocza! A co do rozumu, to podłe! – Głos Warii zdradziecko zadrżał. – Co mnie obchodzą pańskie Anwary i Midhaty!
– Na moją odpowiedzialność, w-wasza ekscelencjo. Ręczę za Warwarę Andriejównę.
Mizinow milczał pochmurny i niezadowolony, a Waria pomyślała, że widocznie nie wszystkich agentów policji należy spisać na straty. Mimo wszystko to ochotnik z Serbii.
– Głupio – burknął generał. Odwrócił się do Warii i nieżyczliwym głosem spytał: – Umie pani coś robić? Charakter pisma ładny?
– Przecież ukończyłam kursy stenografii! Pracowałam jako telegrafistka! I akuszerka! – Waria nie wiadomo czemu trochę podkoloryzowała.