Anwar stał, oczy miał zamknięte. Jego twarz była spokojna i smutna. Kiedy strzelanina całkiem ustała, odciągnął zasuwę i uchylił drzwi.
– Koniec, mademoiselle Barbara. Pani więzienie się skończyło. Proszę wyjść.
– A pan? – wyszeptała Waria.
– Oddanie hetmana nie przyniosło specjalnej korzyści. Szkoda. Cała reszta nadal pozostaje w mocy. Proszę iść, życzę pani szczęścia.
– Nie! Nie zostawię pana tutaj. Niech się pan podda, w sądzie będę świadczyła na pańską korzyść.
– Żeby mi zszyli gardło, a potem i tak powiesili? – uśmiechnął się Anwar. – Ślicznie dziękuję, nie skorzystam. Najbardziej na świecie nie znoszę dwóch rzeczy: poniżenia i kapitulacji. Żegnam panią, muszę teraz zostać sam.
Mimo wszystko złapał Warię za rękaw i lekko wypchnął ze skarbca. Stalowe drzwi zaraz się zamknęły.
Waria zobaczyła przed sobą bladego Fandorina, a przy wybitym oknie – generała Mizinowa, który pokrzykiwał na żandarmów sprzątających odłamki szkła. Na zewnątrz był już świt.
– Gdzie Michel? – z przestrachem spytała Waria. – Zabity? Ranny?
– Cały i zdrów – odrzekł Erast Pietrowicz, uważnie się jej przyglądając. – Jest w swoim żywiole: ściga nieprzyjaciół. A biedny Pieriepiołkin znowu ranny, odcięli mu jataganem pół ucha. Pewnie dostanie kolejny order. I o praporszczyka Gridniowa proszę się nie martwić, też żyje.
– Wiem – powiedziała, a Fandorin lekko zmrużył oczy.
Podszedł Mizinow.
– Jeszcze jedna dziura w szynelu – poskarżył się. – A to ci dzionek się trafił. Wypuścił panią? Znakomicie! To teraz można dynamitem.
Ostrożnie zbliżył się do drzwi skarbca, przesunął ręką po stali.
– Chyba dwie laski będą w sam raz. Czy może za dużo? Nieźle byłoby wziąć łajdaka żywcem.
Zza drzwi skarbca dobiegło beztroskie i całkiem melodyjne pogwizdywanie.
– A ten jeszcze gwiżdże! – oburzył się Mizinow. – Niezłe, co? No, już ty mi będziesz gwizdał, bratku. Nowgorodcew! Poślij pan po dynamit do plutonu saperów!
– D-dynamit nie będzie potrzebny – cicho rzekł Erast Pietrowicz, przysłuchując się gwizdaniu.
– Pan się znowu zacina – powiadomiła go Waria. – To znaczy, że wszystko już za nami?
Dudniąc buciskami, wszedł Sobolew w rozpiętym białym szynelu z czerwonymi wyłogami.
– Wycofali się! – wychrypiał, zmęczony walką. – Straty ogromne, ale to nic, zaraz powinien przyjechać eszelon. A któż tak ładnie wyśpiewuje? Łucja z Lammermooru, uwielbiam to! – I generał zaczął wtórować przyjemnym, lekko ochrypłym barytonem:
Del ciel clemente un riso,
La vita noi sara!
– dokończył z uczuciem ostatnią zwrotkę, a wtedy za drzwiami rozległ się strzał.
Epilog
„Moskowskije Gubiernskije Wiedomosti”, 19 lutego
(3 marca wg kalendarza zachodniego) 1878 roku
POKÓJ PODPISANY!
Dzisiaj, w chwalebną rocznicę łaskawości Najjaśniejszego Pana, 17 lat temu okazanej włościanom, zapisana została nowa karta w annałach panowania Cara Oswobodziciela. Rosyjscy i tureccy pełnomocnicy podpisali w San Stefano pokój, kończący sławną wojnę o wyzwolenie ludów chrześcijańskich spod władzy Turków. Zgodnie z warunkami traktatu Rumunia i Serbia uzyskują pełną niepodległość, powstaje duże księstwo Bułgarii, a jako zwrot kosztów wojny Rosja otrzyma 1 miliard 410 milionów rubli, przy czym zasadnicza część reparacji zostanie spłacona w terytoriach, a mianowicie: Besarabii i Dobrudży, ponadto do Rosji przyłączone zostaną Ardahan, Kars, Batum, Bajaze…
– No więc pokój został podpisany, i to w dodatku bardzo dobry. A pan krakał, panie pesymisto – powiedziała Waria, i znowu nie to, co chciała.
Z Pietią radca tytularny już się pożegnał; Piotr Jabłokow, wczorajszy podejrzany, a dzisiaj już wolny człowiek, wsiadł do wagonu, żeby zająć przedział i rozłożyć rzeczy. Z okazji zwycięskiego końca wojny Pieti całkowicie darowano winę, a nawet przyznano medal za gorliwą służbę.
Wyjechać można było już dwa tygodnie temu, Pietia zresztą naglił, ale Waria się ociągała, czekała nie wiadomo na co.
Szkoda, że rozstanie z Sobolewem nie wypadło ładnie, generał się nawet obraził. No cóż, Bóg z nim. Takiego bohatera szybko pocieszy kto inny.
W końcu nadszedł dzień, kiedy musiała się pożegnać z Erastem Pietrowiczem. Od rana była zdenerwowana, urządziła biednemu Pieti histeryczną awanturę o zgubioną broszkę, potem się rozpłakała.
Fandorin zostawał w San Stefano – po podpisaniu pokoju dyplomatyczne zabiegi bynajmniej się nie skończyły. Na stację przyszedł wprost z jakiegoś przyjęcia – we fraku, w cylindrze, białym jedwabnym halsztuku. Podarował Warii bukiet fiołków parmeńskich, powzdychał, poprzestępował z nogi na nogę, ale nie popisywał się dziś krasomówstwem.
– Pokój jest z-zbyt dobry – odpowiedział. – Europa go nie uzna. Anwar znakomicie r-rozegrał swój gambit, a ja przegrałem. Dali mi order, a zasłużyłem na proces.
– Jakiż pan jest niesprawiedliwy wobec siebie! Bardzo niesprawiedliwy! – zaczęła go zapewniać Waria, bojąc się, że nie zdoła powstrzymać łez. – Dlaczego cały czas się pan zadręcza? Gdyby nie pan, nie wiem, co by się z nami wszystkimi stało…
– Mniej więcej to samo powiedział mi Ławrientij Arkadjewicz – Fandorin się uśmiechnął. – N-no i obiecał dać każdą nagrodę, jaką dysponuje.
Waria się ucieszyła.
– Naprawdę? Bogu dzięki! I czego pan sobie zażyczył?
– Żeby mnie wysłano do pracy gdzieś za siódme morze, jak najdalej od tego wszystkiego. – Zrobił nieokreślony ruch ręką.
– Jakież to niemądre! A co Mizinow?
– Rozzłościł się. Ale słowo to słowo. K-kończą się rozmowy, pojadę z Konstantynopola do Port Saidu, a stamtąd parowcem do Japonii. Zostałem mianowany drugim sekretarzem ambasady w Tokio. Dalej już nie m-można.
– Do Japonii… – Łzy mimo wszystko popłynęły, a Waria ze złością otarła je rękawiczką.
Zadzwonił dzwonek, parowóz zagwizdał.
Z okna wagonu wysunął się Pietia.
– Warieńko, czas już. Zaraz odjeżdżamy.
Erast Pietrewicz stracił kontenans, spuścił oczy.
– D-do widzenia, Warwaro Andriejówno. Było mi bardzo przyjemnie… – i nie dokończył.
Waria gwałtownie złapała go za rękę, zaczęła szybko mrugać, strącając łezki z rzęs.
– Eraście… – wyrwało się jej nagle, ale słowa uwięzły w gardle i już się z niego nie wydostały.
Fandorin targnął podbródkiem i nic nie powiedział.
Zazgrzytały koła, wagon się zakołysał.
– Waria! Bo odjadę bez ciebie! – rozpaczliwie krzyknął Pietia. – Prędzej!
Obejrzała się, jeszcze sekundę zwlekała, po czym wskoczyła na oddalający się wzdłuż peronu stopień.
– …i przede wszystkim gorąca kąpiel. Potem do Filipowskiej po konfitury morelowe, które tak lubisz. I do księgarni po nowości, a potem na uniwersytet. Wyobrażasz sobie, ile będzie pytań, ile…
Waria stała przy oknie i kiwała ręką w takt paplania uszczęśliwionego Pieti. Nie mogła oderwać wzroku od czarnej postaci, która została na peronie, ale z postacią działy się dziwne rzeczy, ciągle się rozpływała. A może to z oczami Warii coś było nie w porządku?
„Times” 10 marca (26 lutego wg kalendarza rosyjskiego) 1878 roku
RZĄD JEJ KRÓLEWSKIEJ MOŚCI MÓWI „NIE”