Nie było żadnej odpowiedzi, toteż generał zmęczonym gestem przetarł oczy.
– Ciężko mi, Fandorin – przyznał się – bardzo ciężko. Dookoła tylko zamęt, bajzel. Pracowników, zwłaszcza zdolnych, brakuje. Nie zamierzam przecie obciążać pana rutynową robotą. Mam niezwykle trudną zagadkę, w sam raz dla pana.
Wówczas Erast Pietrowicz pytająco nachylił głowę, a generał spytał przypochlebnie:
– Pamięta pan Anwar-efendiego? Sekretarza sułtana Abdulhamida. No, tego, który pokazał się przez moment w sprawie „Azazela”?
Erast Pietrowicz ledwie dostrzegalnie drgnął, ale nic nie powiedział.
Mizinow chrząknął.
– Dalibóg, przecież ten idiota Kazantzakis wziął pana za niego! Mamy wiadomości, że ów interesujący Turek osobiście kieruje tajną operacją przeciwko naszym wojskom. To jegomość zuchwały, z awanturniczą żyłką. Zupełnie możliwe, że zjawi się pośród nas we własnej osobie, jest do tego zdolny. No jak, ciekawi to pana?
– S-słucham pana, Ławrientiju Arkadjewiczu – powiedział Fandorin, zerkając na Warię.
– To znakomicie – ucieszył się Mizinow i zawołał: – Nowgorodcew! Teczkę!
Cicho stąpając, wszedł niemłody major z adiutanckimi akselbantami, podał generałowi oprawną w czerwone płótno tekę i zaraz się oddalił. Waria zobaczyła w drzwiach spocone oblicze podpułkownika Kazantzakisa i zrobiła pogardliwą, szyderczą minę: dobrze ci tak, sadysto, kiśnij za drzwiami.
– A więc, czym dysponujemy, jeśli chodzi o Anwara. – Generał zaszeleścił kartkami. – Nie zapisze pan?
– Zapamiętam – odparł Erast Pietrowicz.
– Dane o wczesnym okresie życia są nadzwyczaj skąpe. Urodził się mniej więcej trzydzieści pięć lat temu. Według niektórych doniesień: w Hewrais, muzułmańskim miasteczku w Bośni. Rodzice nieznani. Wychowywał się gdzieś na Zachodzie, w jednym ze sławnych zakładów dydaktycznych lady Astair, którą oczywiście pamięta pan z historii z „Azazelem”.
Po raz drugi Waria usłyszała tę dziwną nazwę i po raz drugi Fandorin zareagował dziwnie – targnął podbródkiem, jakby kołnierzyk zrobił się za ciasny.
– Na szersze wody Anwar-efendi wypłynął dziesięć lat temu, kiedy w Europie zaczęto mówić o wielkim tureckim reformatorze, Midhat-paszy. Nasz Anwar, wówczas jeszcze nie efendi, pracował u niego jako sekretarz. Proszę posłuchać, jaki był przebieg służby Midhata. – Mizinow wyjął osobną kartkę i odkaszlnął. – W tamtym czasie był gubernatorem generalnym wilajetu dunajskiego. Pod jego protekcją Anwar rozwinął tu komunikację dyliżansową, zbudował koleje żelazne, a także założył sieć islahhane - dobroczynnych instytucji wychowawczych dla sierot zarówno muzułmańskich, jak i chrześcijańskich.
– N-naprawdę?
– Tak. Chwalebne przedsięwzięcie, nieprawdaż? W ogóle Midhatpasza i Anwar zrobili tu tyle, że zaczęliśmy się poważnie obawiać wyjścia Bułgarii ze strefy wpływów rosyjskich. Nasz poseł w Konstantynopolu, Nikołaj Pawłowicz Gnatjew, zrobił, co mógł, żeby nakłonić sułtana Abdulaziza do odwołania nadgorliwego gubernatora. Następnie Midhat został przewodniczącym rady stanu i wprowadził ustawę o powszechnym ludowym wykształceniu – ustawę znakomitą, jakiej, nawiasem mówiąc, w Rosji do tej pory nie mamy. Niech pan zgadnie, kto opracował ustawę? Tak jest, Anwar-efendi. Wszystko to byłoby bardzo wzruszające, gdyby poza krzewieniem oświaty nasz przeciwnik nie zajmował się także intrygami dworskimi, i to na całego, bo też jego protektor wrogów miał aż nadto. Na Midhata nasyłano zabójców, sypano mu truciznę do kawy, kiedyś nawet podsunięto zarażoną trądem nałożnicę, Anwar zaś w ramach obowiązków musiał chronić wielkiego człowieka przed tymi wszystkimi miłymi psikusami. Naówczas partia rosyjska na dworze okazała się silniejsza i dlatego w sześćdziesiątym dziewiątym roku zesłano paszę jako gubernatora generalnego w zupełną głuszę, do dzikiej i biednej Mezopotamii. Kiedy Midhat spróbował wprowadzić tam reformy, w Bagdadzie wybuchło powstanie. Wie pan, co wtedy zrobił? Zwołał starszyznę miejską i duchowieństwo, po czym wygłosił do nich krótką mowę. Przytoczę ją dosłownie, bo jej siła i styl budzą we mnie szczery podziw. „Czcigodni mułłowie i starcy! Jeżeli w ciągu dwóch godzin nieporządki się nie skończą, wszystkich was każę powiesić, sławne miasto Bagdad podpalę z czterech stron, a potem niech wielki padyszach, oby Allach miał go w swej opiece, powiesi i mnie za tę niesłychaną zbrodnię”. Naturalnie po dwóch godzinach w mieście zapanował spokój. – Mizinow chrząknął, pokiwał głową. – Teraz więc można było przystąpić do reform. Przez niecałe trzy lata gubernatorstwa Midhata jego wierny pomocnik Anwar-efendi zdążył zbudować telegraf, uruchomić w Bagdadzie tramwaj konny, zorganizować żeglugę parową na Eufracie, założyć pierwszą iracką gazetę i zebrać chętnych do nauki w szkole handlowej. Nieźle, prawda? Nie mówię już o takiej bagatelce jak stworzenie akcyjnego Osmano-Osmańskiego Towarzystwa Okrętowego, którego jednostki docierają przez Kanał Sueski aż do Londynu. Następnie za pomocą niezwykle chytrej intrygi udało się Anwarowi obalić wielkiego wezyra Mahmuda Nedima, który tak bardzo był zależny od posła rosyjskiego, że Turcy przezwali go „Nedimow”. Midhat stanął na czele rządu sułtańskiego, ale na tym wysokim stanowisku utrzymał się zaledwie dwa i pół miesiąca – nasz Gnatjew znowu go przechytrzył. Główną i z punktu widzenia pozostałych paszów absolutnie niewybaczalną wadą Midhata jest nieprzekupność. Rozpoczął walkę z łapówkarstwem i w obecności zagranicznych dyplomatów wypowiedział zdanie, które go zgubiło: „Czas pokazać Europie, że nie wszyscy Turcy są nędznymi prostytutkami”. Za „prostytutki” wyrzucono go ze Stambułu i wysłano jako gubernatora do Salonik. To greckie miasteczko niezwłocznie zaczęło rozkwitać, a na dworze sułtana znowu zapanowały błogi spokój, bezczynność i kradzież grosza publicznego.
– Widzę, że pan po prostu z-zakochał się w tym człowieku – przerwał generałowi Erast Pietrowicz.
– W Midhacie? Bez wątpienia. – Mizinow wzruszył ramionami. – No i byłbym szczęśliwy, widząc go na czele rządu rosyjskiego. Ale nie jest Rosjaninem, tylko Turkiem. Na domiar złego Turkiem skłaniającym się ku Anglii. Nasze dążenia są przeciwstawne, Midhat jest przeto naszym wrogiem. Najbardziej niebezpiecznym z wrogów. Nas Zachód nie lubi i boi się, Midhata zaś nosi na rękach, zwłaszcza odkąd nadał Turcji konstytucję. A teraz, panie Eraście, proszę uzbroić się w cierpliwość. Przeczytam panu obszerny list, który dostałem jeszcze w ubiegłym roku od Nikołaja Gnatjewa. List ów da panu jasne pojęcie o przeciwniku, z którym będziemy mieli do czynienia.
Szef żandarmerii wyciągnął z teki zapisane równym maczkiem karty i zaczął czytać.
Drogi Ławrientiju! Wydarzenia w naszym cieszącym się względami Allacha Stambule rozwijają się na tyle gwałtownie, że nawet ja za nimi nie nadążam, a przecie twój uniżony sługa, bez fałszywej skromności, niejeden rok trzymał rękę na pulsie Chorego Człowieka Europy. Puls ten nie bez moich starań stopniowo zamierał i wydawało się, że wkrótce zatrzyma się zupełnie, ale począwszy od maja…
– Mowa jest o ubiegłym, siedemdziesiątym szóstym roku – Mizinow uznał, że trzeba wtrącić tę uwagę.
…ale począwszy od maja, chory zaczął gorączkować tak, że tylko patrzeć, jak Bosfor wystąpi z brzegów, runą mury Carogrodu, tak że nie będziesz miał gdzie zawiesić swej tarczy.
A cała rzecz w tym, że w maju do stolicy wielkiego i niezrównanego sułtana Abdulaziza, Cienia Wszechmogącego Allacha i Obrońcy Wiary, triumfalnie wrócił z zesłania Midhat-pasza i przywiózł ze sobą przemyślnego Anwar-efendiego, swoją szarą eminencję.