– Która godzina? – spytałem. – Czwarta rano.
Drzwi wejściowe do apartamentu Bruna nie wyglądały dobrze ani przed, ani po wyłamaniu przez Harryego Normana, z zawodu programisty, w wolnych chwilach wandala amatora. W środku panował zaduch i bałagan. Tak wyobrażałem sobie meliny. Przedarliśmy się przez niezidentyfikowane graty w korytarzu, potknęliśmy się o puste kartony po płynach infuzyjnych i dotarliśmy do dużego pokoju, którego centralną część zajmowało łoże.
Spoczywało na nim nieruchome ciało starca. – Bruno… – wyszeptałem.
Kontrolki sygnalizowały ustanie funkcji życiowych przed trzydziestoma siedmioma minutami. Ściągnąłem z siwej głowy hełm. Otwarte, wyschnięte oczy patrzyły w niezmierzoną dal. Głos Harry’ego wyrwał mnie z osłupienia.
– Dzwoń na policję, ja zajmę się komputerem. – A gdzie tu jest telesens…
Zjawili się za pół godziny. Obejrzeli, zapisali, pocmokali, a potem spojrzeli na nas jak na morderców. – Skąd pan zna denata? – zapytał wyższy.
– Z gry…
– Doprawdy? – odezwał się niższy. – Więc jak pan tu trafił?
– Zasłabł w trakcie… – Sprawdzimy…
Harry oderwał się od monitora.
– Mam! – krzyknął. – Niech panowie ustalą jego personalia! Datę! Datę urodzenia!
Wyższy funkcjonariusz wyglądał na urażonego. – Co pan mi tu… my lepiej wiemy…
– Daj spokój, Tex – uspokoił go niższy. – Sprawdź, Mężczyzna pokręcił głową i zerknął w notes. Wystukał instrukcje.
– Bronisław Adamski, urodzony w 2155 roku… Co? – spojrzał na ciało. – On ma… czterdzieści lat? Wygląda na dziewięćdziesiąt!
– Otóż to. – Norman westchnął. – Masz swojego cheata, Torkil. Przyspieszał czas. W obrębie faktorii. Dlatego jego fabryki produkowały więcej niż inne. Tyle tylko, że w tym samym tempie się starzał. Dlatego nie mogli go wykryć.
Leciałem w nieznanym kierunku, wpatrywałem się w przepastny kosmos i wspominałem wydarzenia, które miały miejsce po wizycie w mieszkaniu Adelheima. Dla policji wyjaśnienia mojego przyjaciela były zbyt skomplikowane. Zanim oczyszczono nas z podejrzeń, upłynął miesiąc drobiazgowych ekspertyz, analiz i eksperymentów. W końcu naukowcy potwierdzili słowa Harry’ego: Bruno, implementując swój program, przypadkowo odkrył wpływ gierczanych impulsów na temporalne tory metaboliczne żywych organizmów. Świat dowiedział się, że gry nie tylko udają czas, symulując dnie i noce, lecz poprzez wytworzenie doskonałej iluzji rzeczywistości generują go w nieuchwytny sposób Twórca cheatu, decydując się na akcelerację, skazał się na przyspieszone starzenie. Fenomenem zajęło się kilku jajogłowych, zapowiadając rewolucyjne publikacje. Zanim ich dzieła ujrzały światło dzienne, w instrukcjach do gier pojawiły się odpowiednie ostrzeżenia, a encyklopedie zyskały nowe hasło. Dziwiło mnie jedno: jakim cudem nikt nie zadał prostego i, jak mi się zdawało, podstawowego pytania – dlaczego, u diabła, to zrobił?
Ominąłem niewielką planetoidę i ponownie zanurzyłem się w przeszłości. W głowie dudnił jego głos: „Czas to pieniądz!”, „Dlaczego miałbym marnować cenne minuty?” Przed oczami stanęła wystraszona twarz Gildensterna: „On się łatwo niecierpliwi…” Wszystko powoli nabierało sensu. Bronisław Adamski się spieszył. Wybrał krótkie barwne życie w grze, poświęcając nieciekawe, choć długie w realium. Czy prawdziwy świat jest aż tak nieatrakcyjny? Dziwisz się, Torkil? A Ciehowsky? Przekazałeś mu całą sprawę i splendor spłynął na niego. Jest teraz wielkim magnatem. Wirtualnym, bo wirtualnym, ale zawsze. Rozparłem się w pachnącym nowością skórzanym fotelu. Zerknąłem na drugiego pilota, ponętną enpeckę obdarzoną zmysłowym głosem. A ty nie zwariowałeś? Przyjąłeś kredką malowane pieniądze? Pogładziłem pięknie zaprojektowane monitory. Talisman MK 0 Mój własny, nowiutki talisman.
Syndr’om Adelheima (SA) – po raz pierwszy wykryty w 2195 roku przez pracownika >Służb Wewnętrznych >Nanotronic Arts, Stanleya Ciehowsky’ego w >świecie sensorycznym >Dream Space (DS), polegający na przyspieszonym starzeniu organizmu >gracza wskutek wprowadzenia w >grę nielegalnego oprogramowania skracającego >wirtualny czas. Pierwszą ofiaą SA padł Bronisław Adamski (BA) (ur. 2155, zm. 2195) wykazujący silne objawy >uzależnienia od gier, znany w Świecie Dream Space jako >Bruno Adelheim. Sekcja zwłok wykazała wiek biologiczny ok. 95 lat, mimo metrykalnych 40. BA opracował i zaimplementował w DS ww. >cheat, dzięki czemu rozwinął imponującą sieć fabryk i w ciągu trzech wirtualnych lat stał się najbogatszym człowiekiem w DS. W rzeczywistości ubogi kawaler uzyskujący realne profity na zaspokojenie podstawowych potrzeb od zamożnych graczy w zamian za bonusy w DS. Patrz również: >osobowość graniczna, >eskapizm, >choroby graczy.
Powszechna Encyklopedia Multisensoryczna wydanie XXXIII
5. Rajska Plaża
Dziwne są koleje losu i niezbadane ścieżki ludzkiego serca. Przysłowie mówi, że człowiek szuka szczęścia daleko, nie dostrzegając, że ono kryje się tuż za rogiem. Była kiedyś bajka o koziołku głupołku, czy jakoś tak, opowiadająca o podróżach w odległe krainy które skończyły się konkluzją: „Szukał biedaczysko tego, co miał bardzo blisko”. O prawdziwości tych słów miałem okazję się przekonać niedługo po telesensycznej rozmowie:
– Pan Torkil Aymore? – średnio atrakcyjna blondynka w nieokreślonym wieku, wystrojona w elegancki żakiet, patrzyła na mnie podejrzliwie.
– Do usług, pani…
– Lena Ray, jestem asystentką senatora Roberta O’Neila.
Zatkało mnie. Miewałem zlecenia od najrozmaitszych osób, ale kręgi rządowe?
– Czy coś się stało? – spytała z udawaną troską. Miała oko.
– Nie, wszystko w porządku – chrząknąłem.
– Czy znalazłby pan czas, by spotkać się z senatorem?
– Pani żartuje.
– Jutro? O jedenastej?
Biuro senatora O’Neila mieściło się w sporym budynku zaaranżowanym na modny w świecie politycznym styl technoklasycystyczny: jońskie kolumny z tytanowymi inkrustacjami na głowicach, tympanom z ruchomymi figurami wyobrażającymi walkę dobra ze złem, zamiast akroterionu holoprojekcja lilii, po bokach wejściowej rampy misy z wirtualnym ogniem i inne miłe dla oka ozdoby. Po wejściu w majestatyczne odrzwia czujesz się, jakby cię połknął potwór demokracji. Niezbyt miłe doznanie. Mechaniczny portier odziany w szary uniform wskazał odpowiednią windę i wręczył darmowy holoplan instytucji. A więc na to idą moje podatki.
W pokoju Leny Ray pachniało wiosną. Domyśliłem się, że używa dodatków zapachowych do odświeżania ubrań. Aromat bardzo mi odpowiadał. Nie mogłem tego samego powiedzieć o jej zachowaniu. Spojrzała krzywo.
– Jest pan. Świetnie.
Jakoś tego „świetnie” nie widziałem w jej twarzy. Wstała zza biurka. Marchewkowy kostium był idealnie dopasowany i utrzymany w doskonale neutralnym tonie. Podobnie jak cała jej postawa.
– Proszę za mą.
Zerknęła na mnie jak na złodzieja. Otworzyła dębowe drzwi. Za nimi pysznił się dygnitarski gabinet. – Panie senatorze, przybył pan Aymore – spojrzała na mnie z wyraźnym wyrzutem. – Gamedec…
Szpakowaty mąż stanu wstał zza hebanowego biurka i podszedł do nas sprężystym krokiem. Wyciągnął dłoń, która wcale nie przypominała wydelikaconych łapek gryzipiórków: palce miał grube i stwardniałe.
– Witam pana… – uścisk wzmocnił politycznym chwytem za nadgarstek.
Oczywiście dałem się złapać w pułapkę i widząc jego szeroki uśmiech, poczułem się autentycznie wywyższony.
– Leno – zwrócił się do sekretarki – zrób nam… – spojrzał na mnie – Czego się pan napije? Brandy? Whisky?
– Poproszę o wodę.
Ale jesteś głupi, Aymore! U gospodarza tego formatu woda? Zmarnować taką szansę! Zaćmiło ci umysł? Ty troglo…
– Panie Torkilu? – zorientowałem się, że od kilku chwil coś mówi. Patrzył lekko skonsternowany Wcale mu się nie dziwię.
– Proszę o wybaczenie, właśnie skończyłem wyczerpującą sprawę… – skłamałem.
Otworzył szerzej oczy Był znakomitym graczem. – Oczywiście, rozumiem. Niechże pan siada, gdzie moja gościnność?