Выбрать главу

– Można? – spytałem.

– Oczywiście – odparł braterskim tonem. Powstrzymał się, żeby nie dodać protekcjonalnie: „Kurewsko droga ta sofa, kosztowała mnie sto tysięcy. stolik sprowadziłem z Pekinu, ale siadaj, i ty trochę naciesz”.

Albo mam paranoję, albo powinienem natychmiast uciekać. Odciął mi odwrót, stawiając sążnistą szklanicę z pomarańczowym płynem. Sam nie pił.

– Niech pan spróbuje. Od tego przybywa męskości – parsknął obleśnie.

Drink, niestety, był bardzo smaczny. Nie potrafiłem tego ukryć.

– Panie Aymore – odezwał się, gdy przełykałem. Mam do pana sprawę. Jest pan inteligentnym człowiekiem, więc już się pan domyślił, że dyskretną.

Skinąłem głową.

– Wraz z przyjaciółmi polujemy w Happy H ting Grounds.

Dał mi chwilę na przetrawienie tej informacji. Świat HHG był nielegalny. Lasy i bagna z mnó stwem niebezpiecznej zwierzyny, często bez realnych odpowiedników. Nigdy go nie widziałem, dostęp, jak głosiła plotka, był limitowany Nie wiadomo, kto grę stworzył, pewne natomiast było, że za udział w niej groziła wysoka kara – kilka lat więzienia. W tym świecie nie istniały żadne sensoryczne ograniczenia: mogłeś zamarznąć, spłonąć, zostać przeciętym na pół, każdy fizyczny uraz posiadał pełną reprezentację zmysłową. W słynnej Goodabads zawodnicy od czuwają specyficzny, indukowany ból, do którego przyzwyczajają się przez lata. W HHG wszystko wyglądało jak prawdziwe życie. Czyli mogłeś także na prawdę zginąć. Oczywiście śmierć wirtualna nie musi oznaczać natychmiastowego zgonu ciała, ale z reguły dochodzi do wstrząsu, który nieleczony doprowadza w ciągu kilkudziesięciu minut do terminacji funkcji życiowych. Tak głosi teoria oparta na doświadczeniach ze zwierzętami.

– Jak się pan z pewnością domyśla, ma pan zlecenie w tej właśnie grze…

– Dlaczego ja?

Zagdakał. Był to rodzaj śmiechu.

– Po reklamie, jaką pan sobie zrobił tym virtuality show, nie wyobrażam sobie nikogo lepszego.

– A Pauline Eim?

– To zadanie dla mężczyzny..

Z jego twarzy zniknął uśmiech. Ciarki przeszły mi po plecach.

– Zginął nasz przyjaciel. Drugi jest w ciężkim stanie. Prawdopodobnie wyjdzie z tego bez cielesn go szwanku, ale polować już się nie odważy. Rozumie pan, że sprawa nie jest dla policji: zakazany świat… – skrzywił się.

– Zdaje się, że specyfika Happy Hunting Grounds polega właśnie na tym, że śmierć…

– Wiem, co pan chce powiedzieć. To byli znakomici łowcy. Polujemy zawsze w grupie. A zaatakowało ich coś, co nie było zwykłym programem – pochylił się w moją stronę. – Potrzebujemy pana, panie Torkilu. To łajno jest jakimś wrednym oszustwem… Chcemy, żeby dowiedział się pan, czym ono jest i kto je stworzył.

Wypiłem łyk. Zacisnąłem powieki, żeby zebrać myśli.

– Macie rekordingi?

– Najpierw ustalimy cenę.

– Wolałbym wiedzieć, z czym mam do czynienia. – Jaka jest pana stawka?

Zaciąłem usta.

– Ryzyko jest duże. Pięćdziesiąt tysięcy – Ty sukinsynu, dodałem w myślach.

– Proponuję dwadzieścia. – Na jego wrednych usteczkach błąkał się błogi uśmieszek mówiący: „Podskakuj, podskakuj, nic ci to nie pomoże”.

Nie spotkałem się dotąd z taką dawką uprzejmej przemocy. Upłynęło kilka sekund.

– Zgoda? – bardziej stwierdził, niż spytał. – Przejdźmy do drugiego pomieszczenia.

W rozległej bibliotece siedziało pięciu doskonale ubranych jegomościów. Sączyli płyny i patrzyli podejrzliwie. To ja powinienem was, gangsterzy, mierzyć wzrokiem, nie odwrotnie.

– To jest Torkil Aymore – oznajmił Hunt. Podszedł do monitora i uruchomił zapis. Ujrzałem trójwymiarową projekcję trzęsących się drzew i porozrywanej mgły Dookoła biegali myśliwi i krzyczeli. Obraz na moment obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i ukazał przykucniętą poczwarę, przypominającą mezozoicznego velociraptora, pastwiącą się nad wyjącym mężczyzną. Kamera zmieniła kierunek, jej operator dalej uciekał. Film zatrzymał się.

– To wszystko? – wykrzyknąłem. Miałem ochotę zdzielić go w łeb. – Nikt nic więcej nie nagrał? Stał i milczał, nie domyślając się, że jest idiotą.

– Teraz wszystko w pana rękach. – Odwrócił wzrok do jednego z obecnych.

– Nick?

Szczupły brunet skinął głową. Hannibal uśmiechnął się.

– Od półtora roku pracuje pan, panie Aymore, w Global Industrial na stanowisku dyrektora departamentu wsparcia sprzedaży pionu klientów indywidualnych. W tej samej firmie co Nick Hartman. Jesteśmy biznesmenami – dorzucił, widząc moje zdziwione spojrzenie. – A pan myślał, że kim? Mafią? – roześmiał się. Pozostali zawtórowali.

– Podejrzewamy że przeciwnik kontroluje nasze poczynania – ciągnął. – Jako gamedec zwróciłby pan jego uwagę i został… pożarty. Kamuflaż jest niezbędny.

Trochę się rozluźniłem. Przynajmniej nie miałem do czynienia z mobsterami.

– Nicka już pan zna, ten siwy to Hans Zack z Electronics World, łysiejący kurdupel – obecni zachichotali – nazywa się Larry Joy, Manual Electrics, obok niego Marcin Tondo, Multichemical Laboratories, i wreszcie Jozue Othox, Sensual Supermarkets. Stara paczka przyjaciół.

Usiadłem.

– Może pan to jeszcze raz puścić? – spytałem.

Hunt uruchomił obraz.

– Niech pan zatrzyma! – krzyknąłem, gdy pojawił się potwór. – Najazd! – zakomenderowałem. Hannibal wręczył mi manipulator. Nie lubił wykonywać poleceń. Przewijałem tam i z powrotem, jednak zapis był zbyt krótki. Nie dostrzegłem niczego ciekawego.

– Możecie coś więcej o… tym gadzie powiedzieć? – pytałem.

Nick wzruszył ramionami. – Jest piekielnie szybki.

– Jakby za szybki – potwierdził Larry.

– Ma się wrażenie, że zna nasze myśli – dodał Marcin.

– I zamiary – uzupełnił Jozue.

– Gramy w HHG od wielu lat – kontynuował Hartman. – Ubiliśmy masę zwierzyny, ale czegoś takiego nie widzieliśmy Musisz to sam zobaczyć.

– Aha, i jeszcze jedno – odezwał się Hannibal – żadnych widocznych okien. On nie może wiedzieć, że coś kombinujemy. Jesteś po prostu jednym z nas.

Przygotowanie odpowiedniej aplikacji zajęło mi kilka dni. Stworzenie niewidzialnych okien nie stanowiło problemu. Miałem kilka programów. Wyzwaniem było sterowanie. Wpadłem na pomysł nawigacji językiem: uderzenia w odpowiednie zęby wywoływały określone efekty W ten sposób miałem niewykrywalne okna i operatywę. Byłem z siebie bardzo dumny.

Gdy przygotowywałem się do wejścia, towarzyszylo mi już inne uczucie. Natarczywy wewnętrzny głos podejmował próby przejęcia kontroli nad moimi rękami nakładającymi kombinezon, instalującymi płyn, sprawdzającymi automasaż i wreszcie wciskającymi na głowę kask. Nie słuchałem go. Słuchałem – a jakże – zadufanej w sobie i głupiej jak but świadomości.

Wprowadziłem kod HHG. Ukazała się wyblakła, skromna strona. Wyglądała jak zapomniane i przez nikogo nieodwiedzane miejsce. Uruchomiłem szarą, schowaną w rogu aplikację logowania. Zostałem poproszony o hasło. Wprowadziłem je.

– Welcome to the Happy Hunting Grounds! – zacharczał sztucznie obniżony głos.

Pędziły w moim kierunku zielone litery utworza ne ze splecionych drzew. Odruchowo zasłoniłem twarz. Napis ze świstem i odpowiednim muzycznym akordem przeleciał przez moje eteryczne ciało. Ładny początek, pomyślałem i ze zdziwieniem otarłem pot. No tak, brak blokad. Jak puszczą mi zwieracze, to dopiero będzie bal.

– Choose your gear! – nadjechało pomieszczenie z ubiorami.

Wybrałem solidne buty, panterkowe spodnie wraz z kurtką, zestaw pasów i zasobników… kask i kamizelkę kuloodporną.

– Choose your weapons! – wokół zmaterializowała się zbrojownia.

Było tam wszystko: od osobistych pistoletów, poprzez karabiny plazmowe, przenośne stanowiska laserowe, wyrzutnie rakiet i moździerze. Podszedłem do cięższego sprzętu. Chwyciłem zestaw działkowy i… z krzykiem upuściłem na stopę.

– Psiamać! – wrzeszczałem, podskakując i rozmasowując spuchnięty paluch. – Kto to wymyślił?!

W większości gier sprzęt daje tylko ulotne wrażenie ciężaru. Możesz załadować cały plecak i jedyne, co odczujesz, to lekki ucisk przypominający, że w ogóle coś dźwigasz. Broń nie waży, tylko stawia opór. Tutaj wszystko miało przepisową gramaturę. Rozejrzałem się. Uspokój się, chłopie, to tylko fantom bólu, przypomnij sobie Goodabads… Uśmiechnąłem się na wspomnienie triumfu. Pulsowanie jakby trochę zelżało.