Выбрать главу

Wróciłem do pokoju. Córa Koryntu wykorzystała lukę między bandziorami i rzuciła się do wyjścia. Na schodach zderzyła się z milusińskimi Nesa. Przewróciła Harry’ego i zanim zdążyli się zorientować, zniknęła w cienistej ulicy Nie ograniczony fizycznymi przeszkodami, sprawnie podążyłem jej śladem.

Pasek rewitalizacji dotarł do końca, a ja poczułem żywe ciało. Nie wstawałem z łoża. Potrzebowałem chwili na zastanowienie. Myśli nie chciały dokonać żadnej sensownej syntezy. Westchnąłem z rezygnacją i zsunąłem kask. Odłączyłem nanowtyczkę i poszedłem do kuchni.

Mocna kawa jest tym, co gamedecy lubią najbardziej. To i wielki, nowiutki holomonitor z gromadą nielegalnych programów.

– Wyśledzę cię, panienko – mruczałem.

Nasze aplikacje starły się i nawzajem blokowały. Miałem rekording jej wyjścia, nie tylko obraz sylwetki, lecz dokładny zapis procedur. Zdobycie adresu było kwestią czasu.

Zadzwonił telesens.

Ekran ukazywał gustowny apartament, a na pierwszym planie śliczną twarz… Pauline Eim!

– Witam piękną panią! – zakrzyknąłem. – Co za niespodzianka! Nawet nie wiesz, nad czym pracuję! Uśmiechnęła się zagadkowo. Jakby smutno.

– A może wiem? – Słucham?

– Nic im nie mów. Czekam u siebie. – Ale…

Rozłączyła się. Ledwie złapałem oddech, usłyszałem drugi gong. Przyjąłem połączenie. Ciemny ekran, głos Harry’ego:

– Ochraniana osoba czuje się dobrze. Dziękujemy za asystę.

Skrzywiłem się. Zaciemnienie wizji zakrawało na paranoję.

– Obawiam się, że to jeszcze nie koniec. – Na czym polegało zagrożenie? Poczułem ostrzegawcze ukłucie.

– Pracuję nad tym…

– Jak pan coś znajdzie… – Oczywiście.

Niedawno wymieniłem holomonitor. Nowy model oferował obraz o takiej nieprawdopodobnej głębi i ostrości, że oglądając te same aplikacje co kiedy miałem wrażenie, że widzę szczegóły, których przedtem nie było. Patrząc na mieszkanie gamedekini z bliska, a nie poprzez ekran, miałem podobne odczucia.

– Ty byłaś tą panienką? – bardziej stwierdziłem, niż spytałem.

Odpowiedziała znaczącym milczeniem.

– Nie przypuszczałem, że kiedyś staniemy po przeciwnych stronach barykady.

Podała mi drinka.

– Jesteśmy najemnikami. Tyle że ja wiem, dla kogo pracuję. I w zasadzie zaprosiłam cię, by namówić do zdrady.

Przysłowie mówi: Nigdy nie mów nigdy Chciałem wykrzyknąć, że gamedec jest jak ksiądz albo inny adwokat i jeśli raz zdradzi klienta, nigdy nie powinien przyjąć następnej sprawy Ale tego nie zrobiłem. Pauline znała tę śpiewkę. Czekałem, aż mi odsłoni drugie dno.

Oparła się o blat dębowego biurka i skrzyżowała piękne nogi w siatkowych pończochach. Skąd ja znam te uda? Zmarszczyłem brwi. Ach, pewnie z Supra City.

– Pamiętasz Novatronics Ltd. i Geofreya Higginsa? – spytała.

– Tego od virtuality show? Pewnie. Wtedy jakby – spojrzałem na jej pełne usta – bliżej się poznaliśmy.

Lekko się zarumieniła. – Pamiętasz tę grę?

– Dokładnie odwzorowane Warsaw City Ciągle popularna. Ale co to ma do rzeczy?

– Chcesz znać sprawę, to słuchaj. – Wychyliła szklaneczkę. – Novatronics ma największe doświadczenie w dziedzinie tworzenia światów zbliżonych do alium.

– Nie przesadzaj. A Happy Hunting Grounds? chociażby T&P?

– Chodzi o infrastrukturę: działające sklepy, restauracje, rozumiesz?

– Nie.

– Ale o projekcie Brahma słyszałeś?

– Nawet niedawno… – przypomniało mi się wystąpienie biskupa.

Łyknęła znowu.

– Ten świat to wielka szansa. – Dla kogo?

Odstawiła puste szkło. Otarła usta wierzchem dłoni, jak mała dziewczynka szykująca się do wyrecytowania wiersza.

– Gdzie moje maniery? – rzuciła w powietrze. – Wy się jeszcze nie znacie.

Stężałem. Czyżby ktoś nas podsłuchiwał? Podeszła do sztucznej ścianki i wcisnęła czerwony przycisk. Rozjarzył się zielenią. Biała płaszczyzna z cichym mlaskiem uciekła w górę. W cienistej wnęce stała kevlarowa skrzynia ozdobiona niewielkim panelem sterowniczym. Netomb. Za matową szybką dostrzegłem mózg zawieszony w polu grawitacyjnym, otoczony siecią włosowatych naczyń.

Przerwała ciszę:

– Pozwól, że ci przedstawię – wskazała pudło – To jest Konon Eim, mój syn.

Zaschło mi w gardle. Zrozumiałem, dlaczego tak szybko wypiła alkohol. Wlałem w siebie spory haust i nie patrząc gdzie, postawiłem opróżnioną szklaneczkę.

– Ile… – wydukałem – ile… ma lat?

– Siedem. A zoenetem jest od dwóch. Odniosłem wrażenie, że ma ochotę pogłaskać klatkę, tak jak matka dotyka głowy dziecka, lecz nie zrobiła tego. Widok urządzenia tak dalece odbiega od wyglądu człowieka, że blokował ludzkie odruchy, – Był wypadek. Mój mąż, Charlie, pilotował śmigi orbitalne. Prywatny interes. Na piąte urodziny, obiecał Kononowi rejs. Banalne aż do bólu. – Skurczyła się. – Syn miał więcej szczęścia. Udało się go uratować… w pewnym sensie.

Zapadło milczenie. Nie bardzo wiedziałem, co robić: objąć ją? Objąć ich oboje? Napiąłem policzek w geście półuśmiechu, półzażenowania, zaszurałem butami i spojrzałem w dół. Potem pogmerałem językiem przy dziąśle. Całe piękne zdanie. Byłem wdzięczny że wreszcie się odezwała:

– Brahma ma być taki jak realium: administracja, szkoły, uczelnie, wszystko najnormalniejsze na świecie. Teraz rozumiesz, dla kogo to szansa? – Westchnęła. – Po katastrofie weszłam w społeczność rodziców nieletnich zoenetów. Wiesz, ile ich jest na Ziemi? – Wzruszyłem ramionami. Nie wiedziałem. – Około pięciu tysięcy. Sporo, nie uważasz? Jeśli da dasz do tego dorosłych, circa dwadzieścia tysięcy, to wychodzi małe miasto.

Spojrzała z hamowaną rozpaczą na ciężką skrzynię.

– Konon to małe dziecko. Jak myślisz, czy może śledzić rozwój swojego ciała, widzieć, jak rośnie? Skąd! Od dwóch lat przywdziewa skiny bohaterów, chłopów wielkich jak dęby Od dwóch lat siecze, rąbie, strzela, skrada się i dziwaczeje. Jego koledzy to nie przyjaciele z podwórka, ale inne zabijaki. Nie chcę myśleć, ile razy próbował seksu, ile razy go widział i ile razy zabił. Chcę, żeby się rozwijał, rósł, miał symulację normalnego, rzeczywistego wyglądu, tego, jak wyrasta mu meszek pod nosem, wypadają zęby, jak ma hormonalne erekcje, jak śpi i tak dalej. Chcę, żeby chodził do szkoły, przebywał w zwykłym otoczeniu. Nakłaniam go do odwiedzin Supra City, ale nie słucha. Nie lubi się brudzić, myć, pocić, robić kupy… W Brahmie miałabym nad nim kontrolę zupełnie jak zwykła mama: to ja otwierałabym portale o innych światów.

Zamrugałem. Nigdy nie przypuszczałem, że młodociani zoeneci mają takie problemy.

– Za pięć, dziesięć lat – podjęła – mam nadzieję, będzie możliwe odtworzenie jego ciała. Jak się do niego odniesie? Czy w ogóle będzie chciał wyjść z tych cukierkowych wizji? Jeśli nie przywyknie do Brahmy, to wyewoluuje! – Zacisnęła pięści. Podeszła do mnie i mocno się przytuliła – Wyewoluuje i przestanie być człowiekiem!

Gładziłem jej smukłe plecy i szukałem słów pocieszenia. Nie zdążyłem.

– Jak mam mu wytłumaczyć, że to, co robi, jest na niby? Dla niego to na niby jest jedyną rzeczywistością! Dlatego potrzebny jest świat bez okien wiszących w powietrzu! Inaczej powstaną potwory!

Zwolniłem uścisk i oparłem się o parapet. Za dużo napięć jak na moją biedną głowę.

– A dwu-, trzylatki? – rzuciła. – Zdajesz sobie sprawę, jakie spustoszenie następuje w ich umysłach?

Uspokoiła się. Podeszła do barku i nalała słonecznego płynu.

– I to wszystko blokuje Rajmond Halloway vel Salvator Nes – oświadczyła, podając mi szkło. Cudem nie wypuściłem szklanki.

– Jego świątobliwość?!

– Zoeneci mają dużo pieniędzy i chcą mieć własny świat. Firma Novatronics chce im to zapewni Wygrała przetarg. Dogadała się z konkurencją. Wszystko jest na dobrej drodze. A świętoszek wetuje. Całe szczęście, że jest zwykłym człowiekiem. Jak na duchownego ma ciekawe hobby, nie uważasz?