Выбрать главу

Otoczył mnie gwar niezliczonych głosów: ktoś się śmiał, ktoś krzyczał, nieco dalej toczyła się dyskusja, raptem rozległ się dziki ryk i równie nagle ucichł, z tyłu sączyły się niezrozumiałe szepty i jakby odległy, zwielokrotniony echem szloch. Stałem w niewielkim pokoju udekorowanym jak do karnawału: lampiony, balony, girlandy, skrawki materiału zwisające z niskiego sufitu, sterty szeleszczących śmieci pod stopami. Obrazu dopełniał tłum dziwacznie ubranych ludzi: w pantalonach, kaftanach, satynowych szatach, jedwabnych pidżamach ozdobionych pufiastymi guzikami… Tuż obok przemaszerował rycerz, szczęściem nie nadepnął mi na nogę pancerną folgą. Gość w seledynowym turbanie wykłócał się z drobnym barmanem o marchewkowych włosach postawionych w szpic. Co to za cyganeria?

Z ruchliwej ludzkiej masy wychynął wysoki Murzyn ubrany w złotą szatę przetykaną miedzianą nicią. Średnica fryzury afro wynosiła z pewnością około metra.

– Witaj, nieznajoma.

Wytrzeszczyłem oczy Spojrzałem na swoje śniade ciało. Zapomniałem, że jestem kobietą! W sumie się cieszyłem. Zmęczyła mnie egzystencja zmarnowanego wymiętego detektywa. Z przyjemnością powitałem świeżą, ponętną powłokę. To raj dla transseksualistów!

– Witaj, piękny chłopcze – odparłem, czy raczej odparłam, zmysłowym głosem.

– Jestem mistrzem labiryntu, twoim przewodnikiem. Przekażę ci kilka podstawowych informacji. – Nie wielogłos?

Zdziwił się.

– Nic nie wiem o żadnym wielogłosie. – Rozmawiał…am z nim w menu.

– Ach – żachnął się – to musiała być realizacja twoich obaw. Głos wewnętrzny.

Zatkało mnie. Ten program jest niebezpieczny! Murzyn podszedł bliżej.

– W Otchłani nie ma nic pewnego i niezmiennego. Nazywamy to podstawową zasadą. Gra ma wiele poziomów. Czy dostaniesz się do następnych, nie wiem. Zależeć to będzie od elastyczności umysłu. Znajdujemy się w westybulu. To rozgrzewka. Ma pomóc graczom w rozbudzeniu ukrytych pokładów psychiki. Jeśli nie chcesz się pogubić, pamiętaj, że tu niemal wszystko jest odwrotne. Od tej pory dawna „góra” jest „dołem”. Dawny „dół” jest „górą”. Lewa strona jest po prawej i vice versa. Kobiety są mężczyznami, mężczyźni kobietami. „Nie” znaczy „tak”, a „tak” znaczy „nie”. W całym tym galimatiasie ja jestem jedynym łącznikiem z tym, co nazywasz normalnością.

Zamilkł. Trawił…am uzyskane informacje. Zapowiadało się interesująco. Spojrzałam na jego niecodzienny strój.

– Dlaczego tak ekstrawagancko się ubrałeś? Wyszczerzył zęby w kolorze kości słoniowej. – Nie wiem. To twój sen, nie mój.

– Czy to znaczy, że ja nadałem, nadałam ci wygląd?

Rozciągnął wargi w dyskretnym uśmiechu i się odwrócił.

– Będziesz wiedziała, jak mnie przywołać. Otworzyłam usta.

– Czyli jak? – krzyknęłam za znikającym w tłumie łącznikiem.

Straciłam go z oczu. Może się rozwiał? Weszłam między ludzi. Obok przekoziołkował akrobata ubrany w zielony kostium. W ucho dmuchnął połykacz ognia.

– Uważaj! Cholera, włosy mi przypalił! – nadspodziewanie szybko weszłam w kobiecą rolę.

Przy barze stał drobny mężczyzna o rozczochranej mlecznej czuprynie. Nie wiem, dlaczego przyciągnął moją uwagę. Twarz ani przystojna, ani myśląca. Może wyróżniał się tym, że stał nieruchomo i z nikim nie rozmawiał?

– Co za piękność się zbliża – powitał mnie wesołym głosem.

Mocniej zakręciłam biodrami. Wypięłam piersi.

– Merci, merci, madame, za pokaz – ukłonił się w pas. Zaszeleściły żółte płócienne spodnie. Pomarańczowe szelki zwałkowały się na bawełnianej koszulce.

– Wystarczy kurtuazji – przerwałam. – Wiesz coś o tym miejscu?

– Coś niecoś…

– Jesteś graczem? – A wyglądam?

W sumie było mi wszystko jedno.

– Tak.

– Więc może jestem. – Rozejrzał się. – Miło tu, prawda? Te wszystkie pokręcone kierunki, tłum artystów, happeningowców i innych świrusów. Oni, kochana, czują się jak u siebie!

– Na tym polega cała gra? Na łażeniu po kuriozalnych pokojach i gadaniu z dziwakami?

Wydął usta.

– Niezupełnie. Są inne poziomy Wyższe. Ale ich nie widziałem. Podobno byli gracze, którzy się t a m dostali: opowiadali masę dziwnych rzeczy. – Przełknął ślinę. – Mówili, że dopiero wtedy zaczyna się zabawa. Ale, szczerze mówiąc, nie bardzo mnie tam ciągnie. Tu mi się podoba. To jest, by tak rzec, knajpa z towarzychem non-stop! I prochami! Moim zdaniem twórcy najwięcej zarobią na westybulu.

Stałam, milczałam i mrugałam.

– Powiadasz, że następne poziomy są wyżej?

– No jakoś tak.

Pokoi były z pewnością setki, jeśli nie tysiące. Drzwi, sale, przedsionki, sienie, salony, wszystkie podobne i wypełnione podobnie dziwną menażerią: linoskoczkami, szczudłołazami, tancerzami, klaunami, zamaskowanymi przebierańcami, rozhulanymi, rozśpiewanymi, rozkochanymi, pijanymi. Niektórzy mnie zaczepiali, inni potrącali, odważniejsi zastępowali mi drogę i zaglądali w oczy. Odtrącałam ich, bo chciałam dotrzeć do schodów. Niejasne informacje doprowadziły mnie w końcu do klatki schodowej z luksusowego tekowego drewna. Srebrna tablica informowała: „Na wyższy poziom: Trzy piętra w górę, potem amfiladą przed siebie, w prawo, w lewo i w prawo hi,hi”.

– Bardzo śmieszne – mruknęłam.

Przyłapałam się, że od dłuższego czasu mój umysł; funkcjonuje dokładnie tak, jak podczas rozwiązywania jakiejś sprawy Torkil, a w zasadzie Torkilko, jesteś na wakacjach, upominałam się w myślach. Zapamiętałam instrukcję i postanowiłam wykonać ją dokładnie odwrotnie. Zeszłam trzy piętra w dół. Amfilada rozciągała się w przód i w tył. Oczywiście ruszyłam w kierunku przeciwnym do sugerowanego. Jak to było? Aha, w prawo, lewo i prawo, czyli powinnam iść w lewo, prawo i lewo. Energicznie poprawiłam fiszbinowy stanik i śmiało ruszyłam wyznaczoną trasą. Ostatnie drzwi opatrzone były metalową płytą: „Następny poziom?”

Naparłam na klamkę. Pomieszczenie niczym nie różniło się od poprzednich. Aż do tego stopnia, że przy barku dostrzegłam znajomego blondyna. Niedaleko fikał zielony akrobata, a połykacz ogni spijał kolejną porcję spirytusu.

– Psiakrew!

Roztrzepaniec w żółtych spodniach rozpostarł ręce. – Witaj, piękna! Już się za tobą stęskniłem! Chyba coś zażył, bo oczy miał szkliste. Podeszłam i oparłam się o polerowany blat. – Ciągle tu stoisz?

– A bo mi źle?

Przyjrzałam mu się uważnie. Coś mi zaświtało. – Ty też jesteś przewodnikiem?

– Nie.

– „Nie” to znaczy „tak”?

– „Nie” znaczy „nie” i tyle.

Może to nie przewodnik. Tamten Afroman mówił, że jest jedynym łącznikiem z normalnością. Czyli, jeśli go zrozumiałam, przewodnicy mówią prawdę.

– Mówiłeś, że jest gdzieś wyższy poziom. Byłam tam, poszłam zgodnie z instrukcją, zeszłam trzy piętra w dół i wyszłam właśnie tu.

Łyknął niebieskiego trunku.

– Chcesz się wydostać z labiryntu? – Jego wzrok nabrał ostrości. – Naprawdę? A co według ciebie te ściany oznaczają? Co to wszystko – zatoczył ręką – ilustruje? – Stuknął mnie w pierś. Miałam ochotę strzelić go w pysk. – Największym wrogiem człowieka jest on sam. A najstraszniejszym więzieniem jego własny umysł.

– Jesteś moim przewodnikiem! – Nie jestem twoim geniuszem.

Ależ oczywiście! Przypomniałam sobie wykłady z psychologii. Podświadomość nie zna słowa „nie”! Nic nie mówiłam o geniuszach! To on użył tego słowa w zdaniu: „Nie jestem twoim geniuszem”. Według analizy kontrastywnej powiedział: „Jestem twoim geniuszem”! Czyli duchem opiekuńczym! Poczułam typową gamedeczaną dumę. Nie mogłam opanować skurczu uśmiechu. Odezwałam się:

– Zwykłe maszerowanie w tę i z powrotem nie ma sensu. Mury, schody, pomieszczenia, ludzie, symbolizują… schematyczność umysłu, prawda?

– Nie.

– Człowiek myśli, że się rozwija, a wraca w te same miejsca, prawda?