– Pete, powiesz mi, o co chodzi?
– Słyszałeś o zapowiadanym transferze mojej duszy z mózgu do dibeka? Za tydzień?
– Tak.
– Wiesz, co się potem stanie?
Rozejrzałem się po wzgórzach i dolinach jedwabnej kołdry w poszukiwaniu podpowiedzi. Krajobraz milczał. Kytes przerwał ciszę:
– Firmy farmaceutyczne dostaną w plecy, a Novatronics i jej podobne zdobędą nowy rynek.
– Nie przesadzasz? Zoenetów jest dwadzieścia pięć tysięcy..
– Trzydzieści. Masz stare dane. Trzydzieści tysięcy i każdy buli miesięcznie tyle, ile kosztuje średniej klasy bryka.
Skąd Pauline ma tyle pieniędzy?
Części twarzy robota ułożyły się w złowróżbny grymas.
– W perspektywie będzie ich pięćdziesiąt, sto, dwieście tysięcy, za dziesięć lat milion klientów. To już poważny nabywca.
– Dojdziesz do meritum?
– Dostałem propozycję nie do odrzucenia.
– Od pigularzy?
Kiwnął głową. Przysunął się bliżej.
– Wiesz, jak wygląda procedura transferu?
– Nie bardzo.
– Przenoszony siedzi w wirtualnym pokoju i patrzy w okno. Na tle nieba przepływaj ą różne przedmioty. On głośno relacjonuje, co widzi. To samo widzą świadkowie… w moim przypadku kilkaset milionów obserwatorów. W mózg wnika łapa, wzmacnia sygnał tak, że trzyma program, czyli duszę, silniej od tkanek. Wyjmuje go. Podmiot przez cały czas relacjonuje, co widzi. Chwytak wkłada go w dibek. Pada pytanie: jak się pan czuje? Człowiek odpowiada: dobrze, wszystko pamiętam.
Miałem wrażenie, że robot westchnął.
– Wiesz, o co poprosili mnie goście z farmy? Milczałem.
– O nic wielkiego. Na ostatnie pytanie mam odpowiedzieć: czuję się dobrze, jestem gotowy do transferu.
Nastała cisza. Bardzo powoli zrobiło mi się gorąco. – W ten sposób dasz do zrozumienia, że cię skopiowano! Nie przeniesiono żywej duszy, ale ją powielono!
– Zasieję ziarna strachu we wszystkich chętnych: czy z tym przemieszczeniem to nie bujda? Czy to w ogóle możliwe? Pewnie oszukują! Kopiują psychikę i wklejają w dibeka! Biedak, który został w mózgu, jest zamrażany, a gość, który siedzi w sztucznym, ma jego pamięć i żyje sobie dalej! Klon ze wspomnieniami! Tyle, że nie pamięta transferu, bo nie może! Bo w istocie niczego nie przenoszono!
– Nie pomogą argumenty, że gdyby firma oszukiwała, nie robiłaby szopki z holowizją, wiedząc, że skopiowany tak właśnie odpowie. Wątpliwości pozostaną. Nawet jeśli odwołasz, mało kto uwierzy.
– Pomyślą, że mnie przekupiono. Nikt nie zgadnie, że szantaż nastąpił dokładnie z przeciwnej strony. Będą plotki, hałas w gazetach, nikt nie będzie miał pewności.
– Firmy farmaceutyczne utrzymają klientów. – Osiągną cel.
Potwór usiadł na łóżku. Zastanawiałem się, czy drewniana konstrukcja wytrzyma ciężar.
– Bez obawy – nie zatracił zdolności czytania w myślach. – Mój motomb to Doom. Model luksusowy. Lekki, wytrzymały i z pełną reprezentacją czuciową. Wiem, z jaką siłą mój stalowy zad napiera na twoje poduchy A jak zechcę…
Z okolicy krocza wysunął replikę penisa.
– Mogę zaliczyć panienkę. I będę czuł dokładnie to samo. A w razie potrzeby nawet dużo więcej. Dostrzegł moje zniesmaczenie. Pałka schowała się z cichym sykiem. Zachichotał.
– Gamedec? Pruderyjny?
– Jeszcze nie powiedziałeś, dlaczego propozycja farmaceutów jest nie do odrzucenia.
Machnął łapskiem. Zaświszczało powietrze.
– Gdy byłem młody, ale już popularny, musieli mnie wziąć na celownik. Monitorowali zakupy w aptekach. A kupowałem…
– Anestetyki?!
– Chyba żartujesz! – obruszył się. – Na własnej skórze doświadczyłeś, że moja metoda tolerowania bólu jest skuteczna! Zwykłe środki dopingowe skracające czas reakcji. Większość e-sportowców je bierze. Tyle, że czempioni powinni bardziej uważać.
– Skoro wszyscy biorą, może szantaż nie jest tak mocny?
– Problem w tym, że jak prasa się dowie, zaczną się dociekania, czy dwudziestka w skałi Hammerfielda też nie była wynikiem chemii. A to zniszczy moją sławę, karierę i będę czyścił wirtualne buty. I zdechnę, bo nie zarobię.
– Po przeniesieniu będziesz kosztował tyle, co za prąd!
– Jak człowiek przyzwyczaił się do luksusów, trudno z nich zrezygnować. Mniejsza. Nie zwykłem się poddawać. I mam zamiar odpowiedzieć kontratakiem.
– Na szantaż chcesz odpowiedzieć szantażem? – Skąd ja to znam, pomyślałem.
– Otóż to.
– Masz coś na oku?
– Nic. Ale, jak wiesz, jestem człowiekiem czynu. Na pewno coś znajdziemy.
– My?
– Będziesz mi potrzebny.
Sprzeciwianie się Doomowi jest równie skuteczne jak podstawianie nogi, żeby zatrzymać bolid klasy gamma. Zgodziłem się na podróż w nieznanym kierunku, w środku nocy, częściowo zirytowany, trochę zaskoczony i mocno zaintrygowany. Kytes prowadził limuzynę jak rajdowiec. Rzucało nami na wszystkie strony. W pewnym momencie przekroczył granicę korytarza. Mandat murowany.
– Musisz tak się wygłupiać? – trzymałem się kurczowo podłokietników. – Zaraz wyłapie nas komputer, pojawią się mundurowi i…
– Nikt się nie pojawi. Policja to najmniejszy problem.
– Jak to się nie pojawi? Jak to najmniejszy?
– Czujniki nie wykryły przekroczenia, a co do drugiego pytania, śledzą nas.
– Firmy farmaceutyczne?
– Podejrzewam, że jedna.
Igła adrenaliny. Wsteczny ekran pokazywał tylko ciemność.
– Niech pomyślę. – Dumanie na głos zawsze mnie uspokajało. – Największym producentem oprzyrządowania dla zoenetów jest… Pharma Nanolabs?
– Powiedziałbym: „Bingo”, tylko że nie lubię tego słowa.
– Oni cię naciskają?
– Nie są tacy głupi, żeby się zdradzać. Podejrzewam, że inne korporacje też mogą w tym maczać palce.
Obniżył pułap i wziął ostry zakręt wokół kępy dębów.
– Litości! – rozmasowałem obity łokieć. – Jestem organiczny!
– Załóż soczewki. – Proszę?
– Od walktela. I daj mi go.
Wykonałem polecenie. Przed oczami ujrzałem obraz obrobiony przez skrzynkę. Droid przyjrzał się urządzeniu.
– W porządku. Wybierz mój numer.
– Nie znam…
– Dodałem go do listy.
Odnalazłem adres i wydałem polecenie połączenia.
– Świetnie.
Szarpnął wolantem. Wgniotło mnie w poduszki.
– Za stary na to jestem – wystękałem, gdy wznosiliśmy się na wyższy pułap. Nagle obraz przysłonił mapa otoczenia.
– Co to?…
– Jesteś podłączony do moich czujników. Widzisz ten pojazd?
Na mapie za niebieskim kształtem reagującym n ruchy wolanta posuwał się inny, czerwony. Jeszcze raz zerknąłem na ekran monitorujący przestrzeń z pojazdem.
– Lecą na wyłączonych światłach?
– Tak jak my. I o to chodzi. Teraz zamażemy im obraz…
Wykonał skręt o sześćdziesiąt stopni. Śledzący pozostali na starym kursie. Pojazd zwolnił, jakby pilot zastanawiał się, co dalej. Za chwilę dotarł do krawędzi mapy.
– Prymitywne gnojki – skwitował Peter. – Mają zwykły radar. – Pokręcił głową.
Zacząłem się przyzwyczajać do jego wyglądu. Gestykulacja i miny przestały razić.
Wyrównał lot i zwiększył skalę mapy.
– Te budowle – podświetlił kompleks urbanistyczny – to laboratoria wspomnianej firmy Jesteśmy oddaleni o sześćdziesiąt kilometrów. Niedługo wylądujemy na jakieś przyjemnej polance.
– A reszta drogi?
– Niespodzianka.
Szaleńczy wiatr furkotał w spodniach, trenczu, koszuli, wyrywał włosy z głowy, wyciskał łzy z oczu i dech z piersi. Potężne łapska trzymały mnie pod pachami, a stalowy korpus pchał przeciw agresywnym podmuchom wiatru generowanego prędkością circa dwustu kilometrów na godzinę. Spojrzałem pod stopy. W dole śmigały czarne szczyty mazurskich sosen. Zastanawiałem się, czy dobrze zabezpieczyłem biozłącza butów. Jak mi spadną, to szukaj wiatru w polu. Chociaż nie. Patrzałki Petera wyśledzą nawet ziarnko piasku.