Na minimapie dostrzegłem tuzin czerwonych punktów. Rzuciłem się w znanym mi już kierunku.
– Ciebie wciąż nie widzą? – spytałem w powietrze.
– Jeszcze nie. Ale to kwestia sekund.
Uchyliły się sąsiednie drzwi z oznakowaniem: „Wyjście awaryjne”. Uderzyłem w nie barkiem, przewracając znajdującego się za nimi ochroniarza. Kopnąłem go w nerkę. Zawył. Nie jestem rzeźnikiem! Miałem nadzieję, że go nie uszkodziłem. Ostrzelałem podłogę i ściany Kurz. Chwyciłem linę. Gdy mnie wciągało, modliłem się, żeby nikt nie skrócił mnie o nogi.
Pete mało nie wyłamał mi ramion, kiedy startował. Chyba ze trzy G! Czułem, jak więzadła, ścięgna i mięśnie wydłużają się, próbując utrzymać w całości nieomal trzystukilogramowe ciało.
– Kytes! Zlituj się! – wychrypiałem.
Zaraz zwolnię.
Przyspieszenie minęło. Nie czułem ulgi. Coś sobie nadwerężyłem. Ból w barkach nasilał się. Nie wytrzymam!
Pamiętaj. Ból jest tylko informacją.
Chyba nigdy nie pojmę, jak on to robił. Skupiłem się na kontroli udręki. Wdech, wydech, wdech, wydech. Podmuchy wiatru zdawały się działać jak narkotyk. Cierpienie trochę ustąpiło. Czy za każdym razem, gdy go spotkam, będzie bolało? Gwałtownie skręcił. Między obojczykami rozjarzyła się błyskawica tortury. Odebrało mi dech.
Ścigają nas.
Dobrze, że mnie nikt nie widział. Otworzyłem usta, zacisnąłem oczy, łzy pociekły po policzkach i tak bezgłośnie łkałem, gdy stalowy potwór wykonywał szalone wiraże.
Ocknąłem się w fotelu pojazdu. Spojrzał na mnie. Miałem wrażenie, że ruchoma twarz wyraża współczucie.
– Masz naderwane ścięgna i więzadła obu stawów barkowych. Lekko wywichnięty prawy obojczyk. Spore stany zapalne po obu stronach mostka. Niewielkie uszkodzenie w okolicy łopatki. Mikrourazy prostowników grzbietu. Wylew w okolicach krzyża. I.. dawno nie robiłeś siku.
– Dzięki… panie… doktorze – wyjąkałem. – Masz coś na ból?
Skrzywił się.
– Tylko moją metodę.
Powrót pamiętam jak przez mgłę. Miałem gorączkę. Chyba mu doradziłem, żeby jechał do Pauline. Pomysł wydawał się sensowny: lokacja Kytesa była spalona, mojej nie chciałem narażać, a ona i tak pracowała dla Novatronics. Przyjęła mnie najczulej, jak potrafiła. Naszpikowała prochami i ułożyła w łóżku. Ostatnie słowo, jakie usłyszałem, wyszło z metalowej gardzieli Pete’a:
– Bohater…
Transmisja z przeniesienia duszy Kytesa okazała się wielkim medialnym sukcesem. W ciągu godziny do siedziby Novatronics nadeszło z górą siedem tysięcy zapotrzebowań. Następne tyle dotarło po upływie doby.
– Ciekawe, dlaczego nie wszyscy? – patrzyłem na unieruchomione ręce i zwoje kolorowych rurek odżywiających sponiewierane ciało. Nienawidziłem szpitali.
Na twarzy androida pojawił się wyraz zastanowienia.
– Niektórzy liczą na bezmózgi.
– Pauline – zwróciłem się do brunetki – co to właściwie są te bezmózgi?
– Czekam na nie od kilku lat. Klony wyhodowane z tkanek dawcy, pozbawione mózgów.
– To możliwe? – zdziwiłem się.
– Na razie nie. Za dużo zależy od regulacji neurohormonalnej – pokręciła głową. – Nie wiem, kiedy uściskam Konona.
– Uściskasz go w Brahmie – odezwał się milczący dotąd Harry.
– Zaakceptuję jego formę życia tylko pod warunkiem, że sama zostanę zoenetką.
– Nie mówisz poważnie – obruszyłem się. Spojrzała na mnie jak na kogoś niedorozwiniętego. – Dopóki nie będziesz miał dziecka, nie zrozumiesz, czym jest rodzicielska miłość.
Zaschło mi w gardle.
– Myślałem, że my.. – niespokojnie spojrzałem na słuchaczy.
– Nie podoba ci się już enpecka?
Ubodła mnie do żywego. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wypunktowanie różnic między człowiekiem a programem wydawało się bezcelowe. Przecież je znała. Na jej ramieniu położył kosmatą łapę Lee Roth. Diabeł z koszmaru.
– A ty znasz różnicę między psychiką sztuczną i żywą?
Wytrzeszczyłem oczy Miałem nadzieję, że go nie słyszą.
– Skoro Novatronics potrafi skopiować mózg i psychikę, tu znaczy, że potrafi też stworzyć sztuczną duszę. Nawet jeśli na razie idzie na łatwiznę i tego nie robi, jest tylko kwestią czasu, kiedy twoja Ann Sokolovski stanie się równie skomplikowana co ty. Powiem więcej. Gdyby jakaś modelka zgodziła się na sklonowanie bezmózga, który przyjąłby dibeka, Ann mogłaby…
– Stać się człowiekiem?
– Cokolwiek to znaczy.
– Z kim ty rozmawiasz? – Pauline patrzyła okrągłymi oczami. Henry również. Kytes uniósł kanciaste brwi.
Zmieszałem się. Demon znikł.
– To przez prochy.. Peter, trzeba ujawnić te dane – zmieniłem temat.
Jego twarz pozostała nieruchoma.
– Nic nie ujawnimy Nie wyrzuca się asa, jeśli atak nie przyniesie korzyści. Oni nie pozbyli się atutu i my też tego nie zrobimy.
– Ale ludzie. Ludzie będą chorować.
– I się leczyć. Nie naruszymy tej równowagi. Chyba że rozgrywka rozwinie się dalej.
Spojrzałem na niego uważnie. Fragmenty układanki złożyły się w całość.
– Akcja była zaplanowana. Nie improwizowana. Dokładnie wiedziałeś, dokąd lecimy i po co. Przytaknął.
– Jesteś agentem Novatronics. Stąd twoje nadzwyczajne wyposażenie i determinacja, by „kontratakować”. Nie robiłeś tego dla siebie, bo pieniądze z zawodów Goodabads są tylko częścią twojego uposażenia.
Wychwyciłem ledwie zauważalne potwierdzające gesty Harry’ego i Pauline.
– Znowu zostałem wynajęty przez firmę, w której wszyscy, zdrajcy, pracujecie.
Milczenie.
– Przypuszczam, że ta klinika także do niej należy, bo inaczej nie moglibyśmy swobodnie rozmawiać. Przełknąłem ślinę. Trudno było znieść ciszę.
– Jak wyzdrowieję, to was zamorduję. Zamknąłem oczy. W świecie snu czekała female version z dwoma księżycami odbitymi od rogówek.
11. Mrok.
Zerknąłem na wskaźnik naładowania broni. Dwadzieścia strzałów. Pot spływał po skroniach. Stalowa rączka fotonowej fuzji parzyła rozognione zagięcie między kciukiem a palcem wskazującym. Każdy oddech był bolesnym błaganiem o koniec. Szmer za plecami. W moim jęku, gdy obracałem się na pięcie i przykucałem, składając do strzału, brzmiała desperacja człowieka zmęczonego nieustającym strachem. Fioletowe smugi energii rozdarły zombiego na strzępy, parujące resztki bryznęły na ekrany centrum dowodzenia. Na tej stacji nie ma żywej duszy! Za pancernymi szybami czernił się lodowaty kosmos. Nadstawiłem ucha. W pobliżu szumiała stacja respawnu. Jeśli do niej dotrę, mam szansę na regenerację! Ruszyłem na zgiętych nogach. Nie byłem w stanie opanować drżenia kolan. „Stan energii 30%”. Ominąłem plamy brunatnej mazi i wychynąłem zza plastikowej ścianki. Szlag! Natychmiast się schowałem. Kamera! Muszę w nią trafić! Rzut oka na stan baterii pistoletu. Siedemnaście. Bogowie, prowadźcie moje ramię, Za plecami pękła świetlówka. Napiąłem mięśnie. Dreszcz śmierci przebiegł po kręgosłupie. Głuchy pomruk i ledwie słyszalne gulgotanie mogło zapowiadać tylko jednego stwora: świerzbołaza. Rzuciłem się w bok, mając nadzieję, że ruchu nie zarejestruje urządzenie optyczne. Niestety dosłyszałem charakterystyczny przyspieszony pisk. Odwróciłem się do potwora. Cały korytarz wypełniał brunatny robal, który jakby uprzejmie zapraszał do okrągłej paszczy, okolonej setką jadowitych kolców. To chyba koniec!
– Masz e-mail, masz e-mail – oznajmił kobiecy alt, gdy przetaczałem się po desce rozdzielczej. Wykonałem gest pauzy. Świat znieruchomiał: świerzbołaz właśnie unosił przednią część glutowatego cielska, szykując się do ataku, a do pomieszczenia wbiegali trzej zombi, którzy usłyszeli alarm wywołany przez kamerę. Przyjrzałem się korytarzowi w oddali. Tam rzeczywiście był respawn. Otworzyłem okno poczty. W powietrzu zamajaczył list:
Szanowny Panie, z pewnością słyszał pan o grze Mrok i nagrodzie, jaką ufundowali twórcy za rozwiązanie zagadki. W zamian za pomoc oferujemy część łupu. Czekamy jutro o godzinie 11.00 w portalu gry. Z góry dziękujemy za pomoc.