Выбрать главу

Pozdrawiamy

Fear Walkers

Uniosłem brwi. Zapowiadało się normalne zlecenie: jacyś gracze napotkali zbyt skomplikowany problem i postanowili poprosić o pomoc gamedeka. Stęskniłem się za zwykłą robotą. Jeszcze raz zlustrowałem centrum operacyjne piątego poziomu stacji kosmicznej Raven Heart: potwór na co najmniej dziesięć strzałów i trzech gości po dwa. Pozostaje jeden ładunek na pudło… A nie, bo jeszcze kamera. Przełknąłem ślinę. Zmęczony jestem. Zostawię to na później. Otworzyłem okno sejwu. Zgrałem stan i wylogowałem.

– Stacja Raven Heart żegna – oznajmił grobowy głos, gdy oddalał się kompleks kosmiczny – See you again – dodał bas. Obraz bazy zakryły odkształcające się sylwetki potworów. – That is… if you dare…

Znalazłem się na głównej stronie. Rozejrzałem się dookoła. Półprzezroczyści gracze zapoznawali się z regułami, dyskutowali, omawiali strategie. Włączyłem dyspozycję rewitalizacji. Zalała mnie czerń, widziałem jedynie poziomy pasek wypełniający się zielenią. Gdy wskaźnik dotarł do stu procent, poczułem swoje ciało. Odetchnąłem znajomym zapachem apartamentu.

Zsunąłem kask i usiadłem na łożu. Za szklaną taflą rozpościerała się nocna panorama Warsaw City. Z perspektywy Cotomou, dzielnicy, z której wyrastał mój linowiec, miasto wyglądało bardzo okazale. Wypiąłem nanowtyczkę doprowadzającą do ciała niezbędne substancje odżywcze. Zasobnik przymocowany do zaczepu łoża był niemal pusty. Otrząsnąłem się i rozpiąłem kombinezon. Grałem niemal cztery doby. Poczułem ucisk na pęcherz i odbyt. Gamepill przestał działać. Jeszcze godzina i naluszka byłaby niezbędna.

Rankiem zajrzałem do informatora. Mrok nie był grą typu MNRPG, czyli Multiplayer Net Role Playing Game. Był w zasadzie singlem podobnym do tego, w którym przebywałem dzień wcześniej. Gra wymagała obecności czterech osób w trybie współpracy. Takie zabawy zajmowały niszową pozycję, większość uczestników wybierała wielkie światy z tysiącami żywych postaci. W tytułach podobnych do Mroku czy Raven Heart liczyło się nie tyle środowisko i mnogość możliwości, co pomysł i intryga.

Na oficjalnej stronie informowano, że dla pierwszego zwycięskiego teamu firma Safe House Electronics ufundowała pojazd osobowy marki Tossan Lambda oraz pięć tysięcy kredytów. Wzruszyłem ramionami. Pneumobilu nie potrzebowałem, zwłaszcza że Lambda była młodzieżowym modelem bez opcji lotu w stratosferze, a zlecenia za pięć tysięcy dawno przestały mnie interesować. Ale… wciąż lubiłem grać.

Portal wyglądał niewinnie. Spokojna muzyka, nastrojowe alpejskie widoczki. Wśród tłumu eterycznych postaci dostrzegłem dwie dziewczyny i chłopca. Instynkt podpowiedział, że to oni. Odmłodzeni staruszkowie albo przyjdzie mi niańczyć dzieci. Wzruszyłem ramionami i podszedłem do nich. Fear Walkers? Dosyć szumna nazwa jak na trójkącik.

– Specjalizujemy się w horrorach. Ostatnio skończyliśmy System Shock XXI, Shadows Beneath i Hellside. – oświadczył blondyn, nad którym majaczył napis „David”.

Ciekawe, dlaczego „ostatnio”? Czyżby lamerzy udający weteranów? A co z wcześniejszymi Contorted Bodies, Haunted Mansions czy choćby Raven Heart? Na ich miejscu pochwaliłbym się wszystkimi osiągnięciami.

– Naprawdę pan się zgodził? – brunetka o imieniu Gabrielle, jeśli wierzyć wirtualnym napisom, zacisnęła pięści w geście radości.

– Jesteśmy bardzo szczęśliwi – potwierdziła ruda Steffi. – Sam Torkil Aymore z virtuality show!

– Mówiłem wam? – odezwał się chłopak. – Forsa zwabi każdego!

– Za pozwoleniem – wtrąciłem – pieniądze nie były motywem. Po prostu lubię grać, a Mroku nie znam.

– Nie chce pan swojej części nagrody? – spytała Gabrielle.

– O nie, musicie mi zapłacić. Inaczej to niemoralne. – Szkoda czasu na rozmowy. – David prawdopodobnie był przywódcą stadka. – Przejrzyjmy reguły i wchodźmy.

Według opisu obszar gry obejmował dom z otoczeniem. Na uczestników czekała tajemnica do rozszyfrowania. Aby zdobyć nagrodę, wszystkie osoby z drużyny musiały „przeżyć”. W rozgrywkę zaimplementowano uczucie głodu, potrzeby fizjologiczne i sen. – Po co? – skrzywił się Dave.

– Nie pójdziesz z koleżanką do toalety – uśmiechnąłem się z udawanym żalem. – Samotność potęguje lęk. Gdy zechce ci się pić, powędrujesz do kuchni również bez towarzystwa. Zmorzy cię sen, więc położysz się do łóżka. Strach w ciemności jest bardziej realny.

Na modrym niebie świeciła centralna gwiazda naszego systemu planetarnego, rozsiewając niewidzialne promienie, od których brązowieje skóra. W oddali majaczyły sine granie gór. Śnieg trzeszczał przy każdym kroku.

– Zima? – Krucze włosy Gabrielle połyskiwały odbitym błękitem nieba.

– Szybciej zapada zmrok! – zaśmiał się złowieszczo David. Okoliczne świerki odbiły spłaszczony rechot.

Zaciągnąłem się krystalicznym powietrzem.

– Ostatni raz widziałam śnieg trzy lata temu. – odezwała się cicho Steffi.

– Gdzie? – odwróciła głowę Gabrielle.

– Byliśmy na wakacjach w okolicach koła podbiegunowego.

– Raju, ale fajnie, wakacje z przygodami! – rozochocił się David.

– Zimowisko! – brunetka klasnęła w dłonie.

– Ciekawe, czy będzie dobre żarcie? – Chłopak przystanął, pochylił się i ulepił śnieżkę.

Na końcu drogi, pośrodku niewielkiej polany, stał wyniosły dom. Połyskliwe kasztanowe dachówki, beżowy tynk, modrzewiowy płot. Okna odbijały mroźny szafir nieba.

Kamienne schody prowadziły do szerokich czarnych drzwi o wyokrąglonym szczycie. David pierwszy dostrzegł pęk kluczy wiszący na ozdobnym miedzianym haku. Spinał je chromowany pierścień. Wśród cyfrowych ostrzy połyskiwał mosiężny brelok. – Daj – wyciągnąłem rękę.

– Specjalista przy pracy – zachichotał do dziewczyn, wręczając mi klucze.

Włączyłem nagrywarkę. Wyostrzyłem brzegi obrazu.

– Dzień zero, godzina… – rzut oka na chronometr – …jedenasta trzydzieści, gra Mrok. Wchodzimy do domu, który jest przestrzenią rozgrywki. Klucze… – zrobiłem najazd na obiekt. – Przy nich wisior… – Przedstawiał reprodukcję słynnej ryciny Leonarda da Vinci: koło z symbolem człowieka wpisanego w kwadrat i okrąg. Z pewną modyfikacją. Zamiast ludzkiej twarzy wyryto ohydnie uśmiechniętą głowę rogatej bestii. – Rewers… – obróciłem medalion. Tylko napis: „Mrok”. – Gracze – skierowałem wzrok na towarzyszy. – Steffi… – rudowłosa piękność delikatnie się uśmiechnęła. – Gabrielle… – brązowooka brunetka obnażyła zęby jak do zdjęcia w żurnalu – oraz przewodnik David… – Młodzieniec skinął poważnie głową. – Od tej pory nagrywam bez przerwy – uprzedziłem ich. – Każdy szczegół może mieć znaczenie. Możesz otworzyć. – Podałem blondynowi metalowy pierścień.

Odszukał właściwą klingę i wsunął do czytnika. Usłyszeliśmy śpiewny dźwięk walktela. Chłopiec sięgnął do kieszeni. Założyłem okulary.

– Wy też włóżcie – poradziłem kobietom. – Davidzie, włącz wspólny odbiór.

– Mogę się połączyć?

Skinąłem głową. W trójwymiarowym oknie generowanym przez urządzenie komunikacyjne, widocznym przez nasze okulary, pojawiła się poczciwa twarz gosposi.

– Dzień dobry państwu. Tak jak się umawialiśmy, pokoje są przygotowane, łóżka pościelone, ciepła woda bez ograniczeń, spiżarnia i lodówki pełne. Pobyt opłacony do jutra, do godziny ósmej. Życzę miłego wypoczynku!

– Bardzo dziękujemy – odezwał się zbity z tropu David.

– Aha – uśmiechnęła się i zmrużyła oczy. – Bądźcie ostrożni.

– Co pani ma na myśli?

– Ważne, co ty masz na myśli, chłopcze. Gospodyni odwróciła się i zniknęła w mroku. Chociaż nie jestem podatny na sugestię, poczułem lekki dreszcz. A może po prostu zmarzłem?

W sieni, ledwo zamknąłem drzwi, oblała nas absolutna ciemność.

– Niech ktoś zapali światło – zaśmiała się nerwowo Gabrielle.

– Nie ma autoluksów? – zdziwił się Dave. Po omacku odszukałem archaiczny pstryk.

– Aaaaaa! – wrzasnęła brunetka.

Usłyszałem, jak Steffi tupie nogami. Zakryłem uszy przed przeraźliwym kobiecym piskiem. David skulił się, jakby osłaniał się przed ciosem. Nie wiedział, czego się przestraszyły dziewczyny, bo stał plecami do… lustra, które odbijało czwórkę poszukiwaczy przygód, w tym dwie pionierki spanikowane do granic wytrzymałości. Odbicie było prawie wierne, lecz zamiast naszych głów prezentowało gęby rogatych bestii. Dziwnie było patrzeć na przerażone mordy potworów. Dopiero gdy towarzyszki wypłukały hormony walki z zaalarmowanych krwioobiegów, opuściłem ręce.