Выбрать главу

– To tylko lustro – zmatowiał mi głos. – Trochę… zmodyfikowane

Kryształowa tafla bezszelestnie wsunęła się w szparę w ścianie.

– Już po wszystkim.

Zielone, fosforyzujące strzałki prowadziły przez korytarz w prawo, do kuchni.

– Ale z was strachajły – naśmiewał się David. – fotomontażu się obawiają! To pewnie rozgrzewka. A co będzie, jak zobaczycie prawdziwą, żywą paskudę? – wykrzywił twarz.

– Już widzimy – brunetka wytarła łzę stresu. Obok lodówki stała konsola z czarnym ekranem, na którym widniało jedno zdanie: „Co kryje się w mroku?”

Blondyn wyciągnął rękę do klawiszy.

– Ostrożnie – ostrzegł wysoki kobiecy głos. – Wprowadzenie nieprawidłowej odpowiedzi kończy grę. Niewprowadzenie odpowiedzi do godziny ósmej rano następnego dnia kończy grę. Wirtualna śmierć jednego z uczestników kończy grę. Zanim mnie dotkniesz, dobrze się zastanów, Davidzie.

Wydął wargi ze wzgardą maskującą zaskoczenie.

– Oto zegarki – odezwał się głos. Na blacie zmaterializowały się chronometry nadgarstkowe. – Sugeruję ich założenie.

– Ja mam dosyć – odezwała się Steffi.

– Trochę optymizmu! – lider Fear Walkers wskazał chłodziarkę. – Głodni?

Pokręciliśmy głowami.

– No to do roboty! Torkilu, prowadź!

Rozejrzałem się. Na parterze oprócz kuchni znajdowała się jadalnia i duży salon z kominkiem. Przeszedłem do głównego pomieszczenia. Fotele, sofa, zestaw holowizji. Pod oknem dziwna stalowa skrzynia. Zrobiłem zoom. Cyfrowy zamek. Na pokrywie wyryty symbol strzelby. Odwróciłem się. Schody na piętro. Drzwi do piwnicy.

– Zaczniemy od podstaw, czyli podziemi. Tam najłatwiej o ciemność.

– Już mi mrówki chodzą po plecach – zadygotała Gabrielle.

– Super – zapalił się David.

Objąłem ramieniem Steffi, do której dziwnie nie pasowała nazwa „Fear Walker”.

Rozluźniła się.

– Mam nadzieję, że jesteś pełnoletnia?

Zbliżenie z dzieckiem, które nie jest enpecem, realne czy w grze, było przestępstwem.

– Od miesiąca. – Spojrzała w prawo.

Albo była leworęczna, albo kłamała. Jak wiadomo, statystyczni praworęczni, przypominając sobie autentyczne wydarzenia patrzą w lewo, zaś konfabulując – w prawo. Z mańkutami jest odwrotnie. Pod materiałem swetra czułem bardzo atrakcyjne ciało. Nie miało znaczenia, jak wyglądała w realium. Światy były dla mnie realniejsze od rzeczywistości. Ludzie kształtowali w nich powierzchowność tak, jak chcieli, a nie jak dyktowała dziwka natura.

Otworzyłem drzwi. Mrok. Odszukałem włącznik. – Wygłupiają się z tymi przełącznikami – gderał David. – Odkąd żyję, nie widziałem domu z takimi wichajstrami.

– Krótko żyjesz – skonstatowałem, schodząc po wąskich schodkach. – Ja pamiętam.

Drzwi na lewo prowadziły do kotłowni. Pod kuchnią znajdowała się sala treningowa z kilkoma automatami do ćwiczeń i suchą sauną. Obok, pod salonem, pyszniła się sala balowa z wirtualnymi fordanserami.

– Idźcie się pogimnastykować – zakomenderowałem. – Spróbujcie nie władować się w tarapaty. Ja sprawdzę tam – wskazałem pomieszczenie z piecem.

Oczywiście mrok. Włączyłem światło. Bardzo zadbana, sterylna centrala. Kanciasty granatowy golem podgrzewał wodę. Zerknąłem na konsolę sterowania. Odczyty temperatur wyglądały na prawidłowe. Z brzucha grzewczego potwora wypełzały splątane miedziane rury, jak jelita wyprute atakiem nieznanego drapieżnika. Wężowisko wnikało w ścianę niczym dziesiątki tętnic tłoczących ożywczą krew w organizm domostwa. Każdy dom ma swoje serce… Zamyśliłem się. Moją uwagę przyciągnęła mgiełka unosząca się nad jedną z rurek. Podszedłem i wyciągnąłem rękę.

– Chryste!

Przegrzana para zaatakowała przedramiona i szyję mroźnym ukąszeniem, które w ułamku sekundy przekształciło się w wyjący amarantowy spazm bólu. Skośnie zbliżająca się podłoga uderzyła mnie w bark i bok głowy. Zwijałem się, jęcząc przekleństwa. Drgający słup wodnego pyłu wściekle syczał, wydobywając się z uszkodzonej rury Przed oczami stanął pamiętny dzień. Miałem cztery lata. Wyciągnąłem rączkę i chwyciłem czarny uchwyt, sądząc, że to świetna zabawa. Ojciec krzyknął i rzucił się do mnie, ale byłem szybszy. Sprytniejszy. Pociągnąłem z całej siły i biały ból oparzeliny zalał wrzeszczącą twarz, szyję i pierś. Wrzący ryż. Zacisnąłem oczy. Łzy popłynęły na czystą plastikową podłogę. Przypomniałem sobie miesiące w szpitalu, reperatywy, wszczepy komórek macierzystych i dręczące pytanie: Czy będę mógł się bawić z kolegami? Czy tutaj nie zmienią mnie w potwora?

W uchylonych drzwiach stanęła Gabrielle. – Co się stało?!

Skoncentrowałem się i nakazałem mięśniom, żeby ustawiły mnie pionowo.

– Zimna woda – wykrztusiłem.

Gabrielle chwyciła mnie pod rękę i zaprowadziła do łazienki obok sauny. W międzyczasie zdążyłem odmówić mantrę i złagodzić ból do Hammerfieldowskiej „czwórki”. Wgramoliłem się pod tusz. Odkręciłem wodospad mroźnej odsieczy. Stałem, kiwałem się, drżałem z bólu i dreszczy wywołanych skokiem temperatury. Jak wytrzymam do rana?! Po chwili brunetka wróciła. Moja nagość nie zrobiła na niej wrażenia.

– Znalazłam w apteczce – podała mi niebieską i czerwoną tabletkę. – Chyba wiedzieli, co się stanie, bo zanim ją otworzyłam, musiałam rozwiązać zagadkę.

Zmarszczyłem twarz. Ból nie pozwolił okazać zdziwienia w inny sposób.

– Nie była trudna – ciągnęła. – Musiałam wpisać nazwisko reżysera Midnight Howl.

Szczęście, że nie ja rozwiązywałem problem. Pierwszy raz słyszałem ten tytuł. Uśmiechnęła się:

– To mój ulubiony film. Najdroższe specyfiki. – skomentowała, gdy łykałem proszki. – Nanoleki. Inflaheal i painstop. Za dziesięć minut będziesz jak nowy.

Siedziałem na ławce do skłonów, okutany w miękki szlafrok. Zrozumiałem, dlaczego tylko brunetka przejęła się moim losem: David obtańcowywał wirtualne tancerki, otoczony kręgiem dźwięku i światła, a Steffi katowała doskonałe ciało setką stopni Celsjusza w saunie. Gabrielle, upewniwszy się, że już mi lepiej, wsiadła na rower i wznowiła ćwiczenia. Odetchnąłem. Ból mijał.

Rozejrzałem się po siłowni. Uwagę przyciągał dziwnie ocieniony kąt. Nie rozumiałem, dlaczego był taki mroczny. Nic go nie zasłaniało. Podnosiłem się, by rzecz zbadać, gdy z sali balowej dotarł krzyk.

Wpadliśmy z Gabrielle do pulsującego muzyką wnętrza. David leżał na posadzce, trzymając się za jądra. Dookoła rechotał tłum fordanserek.

– Przestańcie! Przestańcie! – błagał chłopak, czołgając się do wyjścia.

Podbiegliśmy i wyciągnęliśmy go z kolorowego zgiełku. Brunetka zatrzasnęła drzwi. Usadziliśmy rannego pod ścianą. Jęczał. Mrugnąłem do Gabrielle. Pobiegła na górę po leki.

– Co się dzieje? – dobiegł do nas przytłumiony głos Steffi.

– Mały wypadek! Panujemy nad sytuacją! – odkrzyknąłem w stronę sauny.

Rudowłosa nacisnęła na klamkę. Usłyszałem, jak brunetka zbiega po schodach. Nagle rytmiczne odgłosy kroków przerwał rumor i stłumiony jęk. Zostawiłem Davida i pobiegłem na górę.

– Nie mogę wyjść! – krzyknęła Steffi.

Brunetka leżała na podeście, cicho jęcząc. Miała nienaturalnie wykrzywioną rękę w barku. Sprawiała wrażenie, że zaraz zemdleje. Oznaczałoby to przegraną: program automatycznie by ją wylogował. Przypomniałem sobie kursy pierwszej pomocy. Niewiele myśląc, chwyciłem za jej przedramię, zablokowałem stopą klatkę piersiową i naciągnąłem z całej siły. Bark chrupnął. Oczy dziewczyny wyszły z orbit. – Aaaaa!

– Nastawione.

– Wypuśćcie mnie! – darła się Steffi uwięzionaw saunie.

– Zostawiam ci dwie – wcisnąłem brunetce w rękę czerwoną i niebieską tabletkę, zerwałem się i pobiegłem do sali ćwiczeń.

– Masz – podałem leki Davidowi. Spojrzał pytająco. – Zaraz będziesz jak nowy. Nabiał też.