– Nie ma dokąd uciekać! – krzyknął blondyn. – A nasza broń chyba nie pomoże – dodałem. Ktoś zaczął szarpać klamką okna. Podskoczyliśmy. Za sekundę do drażniącego dźwięku dołączyło się zgrzytanie zamka w drzwiach. Gabrielle przycisnęła dłonie do uszu.
– Nie wytrzymam! Zniosę robale, potwory paraliż, ale nie duchy!
– Uspokój się! – David chwycił ją za ramiona. – Pomyśl o nagrodzie!
– Pieprzę nagrodę! Chcę stąd wyjść!
Drzwi od ich sypialni zaczęły świecić. Starałem się myśleć racjonalnie, ale nie znajdowałem rozwiązania. Przez szczeliny w oknie i drzwiach przesączał się fosforyzujący dym. Wyrwałem Sfeffi broń i zacząłem się rozglądać.
– Gamedeku, czas na twoją akcję! – desperował Dave.
Przypomniałem sobie o strychu. Skierowałem klingę światła na sufit.
– Jest! – dostrzegłem klapę. – Spuszczane schody! David! Ciągnij!
Gdy zamykaliśmy właz z drugiej strony, sypialnia miała już nowych ektoplazmatycznych właścicieli. Widma nie dały za wygraną. Wkrótce nasza kryjówka przypominała namiot z cienkiego płótna, oświetlony ze wszystkich stron wścibskimi lampionami.
– To koniec – stwierdził Dave.
– Co racja, to racja. – Podniosłem z podłogi białą kredę.
– Co to? – spojrzał na przedmiot w moim ręku. – Narzędzie, którym trzeba nakreślić znak.
– Chroniący przed duchami? – Właśnie.
– Pospiesz się! – ponaglała Gabrielle, obserwując płonące na seledynowo ściany.
Usiadłem po turecku i uruchomiłem odtwarzanie dotychczasowych akcji.
Obudził mnie świt wpadający przez panoramiczne okna. Podniosłem głowę. Pozostała trójka spała jak dzieci, ułożona w kątach kredowego kwadratu wpisanego w koło. Znak okazał się skuteczny. Narysowałem go w ostatniej chwili. Kawalkada obmierzłych zjaw zatrzymała się w pędzie i otoczyła krąg, sycząc zajadle. Szukały luki w rysunku. Szczęście, że sosnowe deski były równo ułożone: biała linia zachowała ciągłość. Widma nie mogły się dostać do zaklętego kręgu, więc rycząc wściekle, odleciały w zaświaty.
Spojrzałem na zegarek. Siódma trzydzieści. Pół godziny na rozwiązanie zagadki.
Zejście na parter okazało się całkiem poważnym wyzwaniem. Ominęliśmy ścierwo zmiennokształtnego i zobaczyliśmy, że schody są zawalone. Posłużyliśmy się prowizoryczną liną skręconą z ubrań.
– Czarnego z gębą w gębie omijajcie szerokim łukiem – poradziłem. – Ten kwas przepali nawet beton.
Na bezchmurnym niebie świeciło słońce. Dziewczęta szczękały zębami.
– Taki ładny dom – skonstatował Dave. – A teraz to dymiące rumowisko.
Gdy stanęliśmy obok konsoli, chronometry wskazywały siódmą czterdzieści pięć.
Spojrzeliśmy na ekran. Co kryje się w mroku?
– Czas na odpowiedź – blondyn potarł ramiona. – Gabrielle, dałoby się zrobić kawę?
Dziewczyna podeszła do kuchni. – Wysiadła elektryka.
– Może jest przełącznik na gaz? – Czekaj. Jest.
– Cudownie. Mistrzu – spojrzał na mnie. – Jeśli coś zrozumiałeś, to nas oświeć. Jakoś nie łapię przesłania.
Siódma czterdzieści sześć. Przysiadłem na kuchennym blacie.
– Zastanówmy się. Dom ma pięć poziomów. Na samym dole spotkaliśmy robala. W piwnicy przydarzyły się wypadki podobne do wydarzeń z przeszłości.
Steffi przytuliła się do mojego uda.
– Na parterze – ciągnąłem – zaatakowała nas czarna plama, a po niej staruchy, które się zmieniły w filmowe kreatury.
– Jakie? – Dave szeroko otworzył oczy. – Ostatni to zmiennokształtny, a te dwa na początku?
– Obcy i predator – zmarszczyłem brwi.
– Że jak? – rzuciła przez ramię Gabrielle.
– Czy tylko ja w tym towarzystwie oglądam dwuwymiarowe obrazy?
Odpowiedziała mi jednoznaczna cisza.
– Nieważne. Idźmy dalej, bo czas ucieka. Na piętrze odparliśmy zmasowaną szarżę duchów, a ochronił nas magiczny znak na strychu.
Blondyn kiwnął głową.
– Powtórka z rozrywki zaliczona. A teraz: co z tego wynika?
– Układ budowli przypomina sen Junga. – Kogo? – spytała Gabrielle.
– Twórcy psychologii głębi.
– Jakiś staruch? – dopytywała się.
– Bardzo stary staruch. Dziewiętnastowieczny. – Nieźle – pokręciła głową.
– Śnił mu się taki właśnie dom. I wiecie, co gość powiedział? Że to obraz duszy.
Towarzystwo zastrzygło uszami.
– Mówił, że jaskinia to podświadomość kolektywna. – Zapowiada się wykład – skrzywił się David.
– Kawa – Gabrielle postawiła cztery filiżanki. Chciwie złapałem czarkę.
– To część psychiki wspólna wszystkim ludziom. Niedostępna oglądowi. Zawarte w niej treści, archetypy, widzimy pod postacią symboli.
– No, w mordeczkę, ładna teoria – zniecierpliwił się przewodnik. – Ale… – zerknął na zegarek – jest siódma czterdzieści siedem.
– Co spotkaliśmy w jaskini? – ciągnąłem. – Świerzbołaza. Potwora prymitywnego, podstawowego, można rzec. Niczego prostszego od glisty nie wymyślisz. Może dlatego Diuna była tak popularna.
– Co? – Steffi wytrzeszczyła oczy.
– Nieważne. Moim zdaniem podziemia to właśnie to, zwłaszcza że o poziom wyżej, w piwnicy przydarzyły się wypadki związane z naszą osobniczą przeszłością. Byłaby to podświadomość indywidualna, czyli pamięć.
– Co z parterem? – spytała rudowłosa. Łyknąłem parzącego napoju.
– Świadomość – odparłem złapawszy powietrze. – Dlatego walczyliśmy z wytworami kultury. Piętro symbolizuje neotyp.
– Siódma czterdzieści osiem – David stuknął w szybkę zegarka.
– Nie popędzaj go – ujęła się za mną Steffi.
– Tik, tak, tik, tak – drażnił się.
– Czyli ta część duszy – podjąłem – która podpowiada, czym lub kim możemy być. Stanowi coś w rodzaju ducha opiekuńczego.
– Dlatego otoczyły nas zjawy. – W oczach Gabrielle odbiło się echo nocy.
– Strych – przysunąłem się bliżej Steffi. Było naprawdę zimno. – Może obrazować najwyższą warstwę psychiki.
– Czyli? – David przytulił się do brunetki.
– Jaźń według Junga przedstawia strukturę doskonałą. Jej symbolami są koło, krzyż, trójkąt, kwadrat…
– To dlatego narysowałeś ten znak? – ciekawie spojrzała rudowłosa.
– Symbol wziąłem z breloka. David wypuścił z objęć Gabrielle. – Siódma czterdzieści dziewięć i piętnaście sekund, a my ciągle jesteśmy w lesie.
– Mamy zgodę na hipotezę, że budowla symbolizuje ludzką psychikę? – spytałem.
Przytaknęli.
– Idźmy dalej. Pytanie: „Co się kryje w mroku” jest wieloznaczne. Trzeba odpowiedzieć konkretnie, bo rozwiązaniem jest prawdopodobnie jedno słowo. Zatem: czym jest mrok?
– Czerń. Ciemność. – Steffi patrzyła w dno filiżanki.
– Tak jest z naszego, zmysłowego punktu widzenia – odparłem. – Ale mrok nie istnieje. To my, ludzie, go „widzimy”, bo nasze oczy są błonami światłoczułymi, nie żadnymi organami postrzegania rzeczywistości. Jeśli padnie na nie promieniowanie elektromagnetyczne o długości fali, którą potrafią zarejestrować, percypujemy jakąś barwę. Mrok to miejsce, gdzie nie ma światła, więc nasze oczy są bezużyteczne.
– Rzeczywiście – odezwał się David z przekąsem. – Jakoś nigdy na to nie wpadłem.
Puściłem do niego perskie oko.
– Chociaż nie widzimy w ciemnościach, otacza nas ta sama rzeczywistość: ściany meble, drzewa, niebo. A jednak wydaje nam się, że w ciemności rzeczywiście coś się czai.
– Ale co? – spytała Gabrielle Siorbnąłem kawy.
– Cień.
– Mówisz zagadkami – Steffi spojrzała błagalnie. – Ta część duszy która powoduje, że bez trudu rozpoznajemy zło i zagrożenie. Pamięć naszych przodków zachowana w najgłębszych zwojach mózgu, ostrzegająca, czego należy się bać. Z reguły zlepiona z nieakceptowanymi cechami charakteru. Nie chcemy pamiętać, że jesteśmy zawistni, zepsuci, zazdrośni, złośliwi, sadystyczni, zboczeni… – zabrakło mi przymiotników – …więc wypieramy tę wiedzę do podświadomości.