Выбрать главу

– No i co? – ponaglił blondyn.

– Mimo że wypieramy cień, on ciągle w nas jest. Tyle że nie mamy pojęcia o jego istnieniu. Na tym polega fenomen podświadomości: wprawdzie gromadzi miliony danych, ale na co dzień ich n i e w i – dać.

– Ale jaki to ma związek z mrokiem? – David zerknął na zegarek.

– W mroku nic nie widać. Co to znaczy? – Nie wiem.

– To znaczy, że mrok symbolizuje nieznane. Czyli? – Podświadomość? – spytała Steffi.

– Brawo. W mroku jest nieznane, a dla duszy nieznane znaczy tyle, co podświadome.

– I dlatego mówisz, że siedzi tam cień? – David nieco się ożywił.

– Tak jest. W ciemność rzutujemy, niczym stare kinowe projektory, naszą nieznaną naturę. Pamiętacie tę plamę czerni otwierającą drzwi? Nic w niej nie było, a baliśmy się jak cholera. Bo w ciemności kryje się archetyp zła: obcy, diabeł, wampir, wilkołak.

– Boimy się samych siebie?! To absurd! – wykrzyknął David.

Dopiłem resztkę kawy.

– Czyżby? A przypominasz sobie lustrzane powitanie w sieni?

Zamilkł. Odczekałem chwilę.

– Bałeś się, oglądając horrory?

– Jak diabli. Czasami chowałem się pod kołdrę.

– A widzisz.

– Ale co ma jedno do drugiego?

– Treści, których się tak lękałeś, w y m y ś l i l i  l u d z i e. Człowiek nie jest zdolny stworzyć tego, czego nie ma w sobie.

Zapadło milczenie. Siódma pięćdziesiąt jeden.

– Psiakrew, on ma rację – sapnął lider Fear Walkers. – Ale co z odpowiedzią?

– Co łączyło wszystkie stwory, które napotkaliśmy? – Zeskoczyłem z blatu.

Milczenie.

– Były kopiami już wymyślonych bestii: świerzbołaz z Raven Heart, alien, predator, zmiennokształtny, duchy, wszystko już widzieliśmy.

– Czyli? – David odstawił pustą filiżankę. – Gabrielle, dałoby się zrobić drugą kawę?

– Nie wiem, czy zdążymy wypić… – brunetka spojrzała na zegarek.

Siódma pięćdziesiąt dwie.

– Zbierzmy, co jeszcze zostało – cmoknąłem. – Jakie były zagadki przy apteczce i klapie do jaskini? – O autora jakiejś książki… – Gabrielle zacięła usta.

– Juliusza Verne’a – potwierdziłem.

– Pytanie przy apteczce?

– O reżysera!

– Rebus przy skrzyni z bronią? Rudowłosa otworzyła usta.

– Człowiek przemieniający się w wilka!

– A teraz przyjrzyjcie się temu.

Na blacie położyłem pęk kluczy i brelok przedstawiający wpisaną w kwadrat i koło ludzką postać z mordą bestii.

Siódma pięćdziesiąt osiem.

– Gotowi? – spytałem. Przytaknęli.

– Steffi, pisz.

Uniosła palce nad klawiszami. Zastukały styki. Na ekranie pojawiła się odpowiedź:

Człowiek

Monitor rozjarzył się złotym światłem. Wyświetlił napis:

Gratulacje!

– Firma Safe House Electronics winszuje zwycięstwa – odezwał się znajomy kobiecy głos. Obraz wygenerował migającą liczbę:

5 000 kr!!!

– Hurra! – zakrzyknęliśmy i rzuciliśmy się sobie w ramiona.

– By otrzymać drugą część nagrody – podjął głos – odpowiedz na drugą część pytania.

Zamarliśmy. Siódma pięćdziesiąt dziewięć i trzydzieści sekund.

– Jaką drugą część?! – krzyknął David.

– Nic o tym nie wiedzieliśmy! – oburzyła się Gabrielle.

– Cicho! – podbiegłem do konsoli. Na ekranie widniał napis:

A konkretnie?

Zamknąłem oczy. Rozgniewane krzyki uleciały w niebyt. Osłabiłem więzy koncentracji, pozwoliłem, by umysł podążył tropem swobodnych skojarzeń. Co znaczy człowiek konkretnie? Dwóch ludzi postawionych przed tą samą rzeczą widzi co innego, bo patrzą przez pryzmat indywidualnych doświadczeń. Ich światy się różnią, choć tkwią w tej samej rzeczywistości. Zatem człowiek „konkretnie” to…

Palce stuknęły w klawisze:

Ja

Ekran wybuchł fajerwerkami. Pojawiła się powoli rotująca sylwetka Tossana Lambdy.

– Gra skończona! – odezwał się głos. – Proszę wpisać swoje…

Spojrzałem na zegarek. Tik, tak. Ósma. Dwie sekundy Odetchnąłem. Czasem w dwóch sekundach zawarta jest wieczność. Fear Walkers obściskiwali mnie i skandowali. Nawet David mnie ucałował, co rozpoznałem po charakterystycznym drapnięciu podbródkiem. Przytuliłem całą trójkę i spojrzałem przez okno na ośnieżone szczyty.

Zanim się wylogowaliśmy, zdecydowaliśmy się na krótki spacer po okolicy.

– Prześlę ci adres – szepnęła Steffi.

Kiwnąłem głową. Śnieg pod butami skrzypiał miękko i przyjaźnie. Zupełnie inaczej niż na początku gry.

– Lubisz rude włosy czy może wolisz inny kolor? – spytała Steffi, muskając wargami moje ucho. Przypomniała mi się Ann Sokolowsky.

– Niech… zostaną rude – zająknąłem się. Preferowałem blondynki, ale nie chciałem, by Steffi w jakikolwiek sposób nałożyła się na obraz female version z Rajskiej Plaży.

– Ale z nich świnie – przeżywał David. – Zataili, że mają dwa pytania. To oszustwo!

Wciągnąłem w nozdrza zapach topniejącego śniegu. – Czyżbyś zapomniał, który z ziemskich gatunków jest najgorszą bestią?

12. Anna.

Zjawiska przyrodnicze wyglądają najpiękniej, gdy masz kieszeń pełną pieniędzy albo duszę wypełnioną beztroską. Łapiesz w nozdrza ulotny zapach istnienia, ciesząc się po prostu tym, że żyjesz… Dalekie pomarańczowe koło oświetlało zmarszczki oceanu. Leżałem na wysokich skałach, wokół których rozpościerały się doskonale utrzymane plaże. Obok prężyła ciało Ann Sokolowsky, vel female version 345.00012. Kochałem takie chwile. Gdy odezwał się interkom, przyszła fala smutku. Otworzyłem półprzezroczyste okno, przysłaniaj ąc słoneczną tarczę.

– Torkil? – z ekranu patrzyła Steffi. Ann uniosła głowę.

– Steffi? – przywitałem rudowłosą. – Jak… zdrowie?

Spojrzała podejrzliwie na Annę. – Widzę, że przeszkadzam.

– Ależ nie… – zawahałem się. Przecież przeszkadzała. – To jest Ann Sokolowsky. Aniu, poznaj Steffi…

Wstyd się przyznać: nie znałem jej nazwiska.

– Alland – dokończyła.

– Bardzo mi miło – uśmiechnęła się blondynka. – Mnie również. Hm… – rozejrzała się nerwowo. – Co to za gra? Chyba jej nie znam.

– Och, to Rajska Plaża – odezwała się Ann. – Świat dla zakochanych.

Moja szyja i krtań jakby zalały się betonem. Zwróciłem drewniany wzrok na rudowłosą. Usiłowała zapaść się pod ziemię.

– Może… zadzwonię później – przemogła chrypkę. – Tak, skontaktuj się jutro. – Zrobiłem poważną minę. – Naprawdę się cieszę, że zadzwoniłaś. Nasze spojrzenia splotły się, ogrzały i związały w namiętnym uścisku. Uspokoiła się.

– Czekam – poprosiłem.

Wracaliśmy ze skał, trzymając się za ręce. Dookoła spacerowały pogrążone w rozmowach pary. Piasek przesypywał się pod stopami.

– Od dawna znasz tę dziewczynę?

Otwierałem usta, by odpowiedzieć, gdy podbiegł do nas dziwny, przysadzisty, jakby nieco przybrudzony osobnik. Zastanawiałem się, skąd wytrzasnął takiego skina.

– Skąd jesteś? – zwrócił się do Anny. Zatrzymaliśmy się.

– Stąd… Z Rajskiej Plaży… – odparła zbita z tropu, – Tu są twoje korzenie? – miał skrzekliwy głos. Rozejrzała się bezradnie.

– Jestem stąd…

– A, enpecka? – jego uśmiech był jakiś bluźnierczy.

Ogarnęła mnie furia.

– Zmiataj, popaprańcu! – uniosłem rękę. Brudne indywiduum odsunęło się kilka kroków. – Bez obrazy – krzyknął pojednawczo. – Do takich jak pani nic nie mamy. Sprawdzałem – błysnął świńskimi oczkami – czy nie diginetka.

– Co? – zdziwiłem się.

– Ta zaraza zagraża wszystkim! – wyrzucił kiełbaskowate rączki w górę. – Organikom i zoenetom! W realium i w sieci! Strzeżmy się!

Jegomość zmykał zygzakiem, jakby ktoś za nim strzelał. Podbiegł do innej pary.