– Otóż fonograf był tubą zbierającą drgania powietrza, podłączoną do igły na którą owe drgania były przenoszone. Jej koniec przykładano do woskowego walca, który powoli się obracał. Drgająca szpila żłobiła w nim zygzakowaty rowek.
– Bardzo zajmujący opis, ale wciąż nie rozumiem…
– Ale pan jest niecierpliwy. – Zmrużył oko. – To musi być miłość. Kiedy nagranie skończyło się, cofano walec…
Projekcje śledziły jego słowa i dopasowywały się tempem.
– …wkładano szpic w wyrzeźbiony rowek, kręcono korbą, kolec podążając za śladem drgał, poruszenia były przenoszone na wzmacniającą drgania tubę i okazało się, że…
– Urządzenie odtwarzało nagrany dźwięk.
– Otóż właśnie. – Uniósł rękę. – Błagam, jeszcze chwila, zaraz pan zrozumie. Wyobraźmy sobie, że fonograf rejestrował tylko jeden ton, powiedzmy nutę C.
Ekrany wyświetliły wielki paluch naciskający fortepianowy klawisz.
– Fonograf – ciągnął – odtworzyłby ją bez problemów, nieprawdaż?
Skinąłem głową.
– Teraz pianista gra sonatę, zaś obok akompaniuje skrzypek. Czy sądzi pan, że urządzenie ma jakikolwiek kłopot z zapisem?
– Nie sądzę.
– Brawo. Dodajmy bębny, partię smyczków, drewno, blachę, nawet dzwonki i harfę. Dorzućmy pokasływania, szepty, dźwięki za oknem, oddalone szczekanie psa…
Animacja ukazała orkiestrę wraz z domem i otaczającymi go ulicami. Pośrodku tkwił malutki fonograf.
– Nagranie odtworzyłoby wszystkie te dźwięki – stwierdziłem.
– Dokładnie – przedstawiciel szeroko się uśmiechnął. – Na tym przykładzie chcę wyjaśnić, że nie trzeba znać natury zjawiska, żeby je skopiować. – Zrobił krótką pauzę. – Jak to jest, że ucho słyszy wszystkie instrumenty grające jednocześnie? Dlaczego ich brzmienia nie zleją się, nie zniosą, nie odkształcą? Przecież wciąż drga jedno i to samo powietrze! Igła też nie ma kłopotów z zapisaniem tego całego galimatiasu. Co najciekawsze – przełknął ślinę – choć słychać krocie brzmień, to r o w e k j e s t jeden.
Zapadła doniosła cisza. Projekcja ukazywała wielki kolec drgający w woskowej szczelinie.
– Z tego, co zrozumiałem – ocknąłem się z zamyślenia – kopiujecie konstelację duszy, nie dbając o jej sens?
– Niezupełnie. Jak powiedziałem, schemat jest nam znamy Dlatego igieł jest kilkaset i nie żłobią ścieżki, ale raczej odciskają ślad w przestrzeni trójwymiarowej, co czyni ich zapis wielokrotnie pojemniejszym i bardziej złożonym od jednowymiarowej linii.
– Trochę mnie pan uspokoił. – Taka jest moja rola.
Obraz na ekranach ukazywał leniwie płynącą rzekę otoczoną wyniosłymi topolami.
– Tak więc, jestem zainteresowany.. – podjąłem. – Stworzeniem człowieka?
Dotarło do mnie, jak wielką wagę może mieć to przedsięwzięcie. To już nie była zabawa. Dotąd mogłem korzystać z towarzystwa Ann bez zastanawiania się nad przyszłością.
– Pan myśli – zauważył Levi. – To dobrze. Działam trochę na szkodę swojej firmy, ale w perspektywie długofalowej jestem przekonany, że na korzyść. Bardzo proszę, niech pan rozważy konsekwencje. Po włożeniu do dibeka pańska miłość otrzyma odpowiedni IN, zacznie podlegać prawu. Pracujemy nad możliwością przyznania diginetom praw do głosowania.
– Diginetom? – tego określenia użył dziwny człowiek, który zaczepił nas na plaży.
– Och, to robocza nazwa dla osób żyjących w sieci, lecz w odróżnieniu od zoenetów nie mających organicznego pochodzenia. Myślę jednak, że ten termin się nie przyjmie. W końcu praktycznie niczym nie będą się różnić od braci poczętych w realium.
– Może tym, że nie mają rodzin… I wspomnień z dzieciństwa.
– Kłania się słynny Dickowski Blade Runner. Pan też ogląda starocie?
– W zasadzie miałem na myśli Newborna Sennhausera.
– A, tak. Potraktował temat poważniej.
– Zrobił pierwszą sensowną analizę, nie epatując widza strzelaninami i brawurowymi sekwencjami pościgów.
– Po marketingowym przesileniu wielu reżyserów zaczęło tworzyć ambitniejsze holobrazy… – zmarszczył brwi, porządkując myśli. – Wracając do wątpliwości, rzeczywiście nie będą mieli wspomnień z dzieciństwa. Ale tylko pozornie.
– To znaczy?
Ekrany wyświetliły płaczącego noworodka.
– Czym jest dzieciństwo? Początkiem życia. Niesłusznie kojarzymy je z maleńkimi ludzikami potykającymi się o własne nóżki. Czy sądzi pan, że duży, gabarytowo duży człowiek, który się dopiero urodził, nie będzie miał dzieciństwa?
– Chyba nie sugeruje pan, że po upgradzie Ann zacznie się zachowywać jak osesek!
– Nie. Zdolność mowy, poruszania, myślenia, wszystko to będzie gratis zaimplementowane. Ale reszta, czyli wzmacnianie torów neuronalnych, tworzenie skojarzeń, to wszystko będzie tylko śladowo zaznaczone w jej mózgu. Ostateczny kształt tych podstruktur zależeć będzie od interakcji i własnych przemyśleń. No i oczywiście od pańskich preferencji w momencie kreacji. Damy panu do wyboru szeroki wachlarz matryc.
– A nie moglibyście użyć… mojej?
Roześmiał się.
– Chyba nie chciałby pan uprawiać seksu z krewną?!
Rozmowa z Levi Chipem trochę mnie rozstroiła. Musiałem się zastanowić. Spacerowałem powietrznymi estakadami Warsaw City i czekałem na świt. Przebywanie w grach dość szybko rozstraja dobowy rytm. Nad głową z rzadka poświstywały pneumobile, a w dole rozpoczynały kursy tuby transportu publicznego.
Pierwsze gry pojawiły się u schyłku XX wieku. Dwie kreseczki udające paletki tenisowe odbijały kwadratową piłkę na dwuwymiarowym monitorze. Nie poprzestano na tym: pojawiła się grafika trójwymiarowa, do gier wkroczyła fabuła, w końcu rozrywka dorównała kinu. W latach dwudziestych XXI wieku płaskie monitory zostały wyparte przez ekrany 3d. Po odkryciu fal grawitacyjnych skonstruowano kaski stosowane w diagnostyce medycznej. Gdy zmapowano mózg, ktoś wpadł na pomysł zastosowania odkrycia w grach. Wprowadzono prototypy leżanek, zaproponowano pierwsze środowiska i prawdziwe uczestnictwo. Dzisiaj gry dorównały nie kinu, ale życiu. Ba, prześcignęły je. Moja Anna wyewoluowała z kreseczki odbijającej piłeczkę. Parsknąłem.
Oparłem się o balustradę i zapatrzyłem na północny wschód. Mój Stockomville w towarzystwie innych linowców ginął w błękicie niczym nienaturalnie wyciągnięty ołówek. Nie chciałem być z Anną na zawsze, ale lubiłem ją na tyle, by zrobić jej prezent.
Z drugiej strony, pakować ją w gmatwaninę życia pełnego stresów i przeszkód? Czy rodzice płodzący organiczne dziecko zadaj ą sobie takie pytania? Nie miałem pojęcia. Czy nie lepszy jest byt pseudoświadomy? Będzie moją utrzymanką czy sama zdecyduje się na pracę? Jeśli będę za nią płacił, zwiąże się ze mną, uzależni jak żona i córka jednocześnie. A może zacznie się puszczać na lewo i prawo? Otrząsnąłem się z przekornych myśli. Poradzi sobie. W Rajskiej Plaży nie ma przewodników. Zresztą sprawdzę. Zapiszczał zassany żołądek. Gdzieś tu powinien być neomilkbar.
Z menu „Dla graczy” wybrałem naleśniki z serem. Oczywiście tylko tak się nazywały Naprawdę były specjalnie zbilansowanym pokarmowym miksem. Właściciel twierdził, że jego prapradziadek serwował w tym samym miejscu dokładnie takie same potrawy. „W każdym razie pod względem smaku”. Możliwe, ale podawał je kilkaset metrów niżej, pod poziomami i estakadami, które przykryły stare miasto.
Jak będzie wyglądało jej życie? Starannie przeżuwałem pokarm. Pierwszy kęs był niebezpieczny: groził bolesnym skurczem przełyku. Umysł zrodzony bez obciążeń ciałem, chorobami, starzeniem, zmęczeniem, bólem, znający tylko beztroskę i zabawę… Jaki będzie? Lepszy czy gorszy od pokręconych ludzkich psychik? Popiłem truskawkowym izotonicznym płynem. Wstawało słońce. Budowle uśmiechnęły się do nowego dnia. Czy warto się w to pakować? Moje dotychczasowe życie miało wiele cech tak cenionej wolności: robiłem, co chciałem, jadłem, co lubiłem, wstawałem, kiedy miałem ochotę, i bawiłem się w to, co mi odpowiadało. Nie posiadałem zwierząt domowych, nawet elektronicznych: niezależnie od faktu, że wnętrza miały suche i pozbawione życia, nie zniósłbym skowytu droida pozbawionego „głasków”. Kreacja człowieka, choćby tylko opłacenie procesu, stwarzała sytuację zależności.