Выбрать главу

– Za chwilę zobaczy pani za oknem różne obiekty – głos Chipa. – Wszyscy będziemy je widzieć. Proszę głośno je nazywać. Będzie to gwarantem ciągłości transferu.

Coś wystukał. Przyjął powiadomienia gotowości od współpracowników. Zmówiłem koan koncentracji. Poczucie winy odpłynęło w dal. Wiedziałem, że nie na zawsze.

– Można? – spytał Levi. Kiwnęliśmy głowami.

– Odpręż się – szepnąłem.

Patrzyła w okno wzrokiem, który – jak się zdawało – sięgał dalej niż cyfrowe miraże.

– Krzesło – odezwała się.

Spojrzałem przez szkło. Istotnie, w powietrzu powoli przepływało krzesło. Dziwna procedura. Mebel przysunął się do framugi, a od drugiej strony wychynął kolejny obiekt.

– Ryba – przedstawiciel morskiej fauny sunął śladem siedziska.

– Rzeźba – leniwie obracający się posąg.

– Stół… Drzewo… Łabędź… Okręt… Garnek… Obraz… Królik… Krawat… Majtki…

Opanowałem śmiech obserwując monstrualne cytrynowe figi, wydymające się niczym żagle. Dzięki ci, Panie, za poczucie humoru, odetchnąłem, może dzięki niemu przetrwam ciężkie chwile.

– Mężczyzna… Mogliby go ubrać. – Kobieta…

Chociaż z drugiej strony..

Przedstawicielka płci pięknej zbliżała się do krawędzi, gdy na tle oceanu zawisł zielony napis:

Koniec transferu za 10 sekund… 9… 8…

Zerknąłem na Annę. Nie odrywała oczu od cyfr.

4… 3… 2… 1.

Nagle się wyprężyła i zacisnęła rękę na moich palcach. Szeroko otworzyła oczy Gościł w nich lęk ale też uniesienie. Rozchyliła blade usta.

– Ja…

Jakże ważne słowo dla każdego człowieka. Przeciętny homo realium wymawia je sto razy dziennie nie zastanawiając się, co ono znaczy i dlaczego w ogóle może je wypowiedzieć.

– …jestem.

Drugi podstawowy wyraz. „Jestem”. „Ja jestem” Esencja i egzystencja zawarta w najprostszym ze zdań.

W jej oczach zakręciły się łzy. Spojrzała na mnie – jedynego bliskiego jej organicznego człowieka. Czy nie tak patrzy wykluwające się pisklę na pierwszą żywą istotę? Czy niesłusznie uznaje ją za mamę? Wstrząsnął nią szloch. Bardzo ludzki i cielesny.

„Do boju ruszą cyfrowe odpowiedniki hormonów stresu, zaskoczą neuroprzekaźniki, pojawi się uczucie niepewności charakterystyczne dla układów nie ogarniających całości swojego bytu…”, tłumaczył kilka dni wcześniej Levi.

Podniosła się i mocno mnie objęła. Płakała. A ja razem z nią. Lałem łzy po części w odruchu empatii, po części z niepokoju, co teraz będzie. Echem powróciła jedna z ostatnich telesensycznych dyskusji z Chipem:

– Zapytam ostatni raz, potem będzie za późno; jest pan pewien? Ma pan przemiłą partnerkę. Swego rodzaju ideał.

– Istotnie: swego rodzaju.

– Jest pan niezadowolony?

– Przeciwnie. Ale to nie człowiek.

– Co panu każe tak sądzić? Jaką widzi pan różnicę?

Są pewne zachowania…

– Doprawdy? Niech pan pozwoli zauważyć, że miłość to nie gaz ani fala przepływająca między kochankami. Może trochę feromonów, ale poza tym to przede wszystkim uczucie zrodzone w duszy. Pańskiej duszy, Czy Anna pana kocha, jest i pozostanie tajemnicą do końca świata. Wszak mamy do dyspozycji jedynie jej słowa i czyny, czyż nie?

– Tak, ale…

– Czym więc różni się jej partnerstwo od partnerstwa organiczek? One też jedynie komunikują swoje uczucia. W realium kaski telepatyczne się nie przyjęły.

– Jestem w pełni świadomy egzystencjalnej samotności. Chcę ją uczynić człowiekiem ze względów, których sam do końca nie rozumiem, jednego jednak jestem pewien.

– Tak?

– Robię to dla niej.

– Bo?

– Skoro można zrobić coś dobrego, a decyzja zależy ode mnie, chcę to uczynić.

– To nie będzie samo dobro.

Spojrzałem w źrenice rozszerzone przerażeniem, szczęściem i niezrozumieniem. „To nie będzie samo dobro…”

Zaraz po procedurze przewieźli ją do „szkoły”, gdzie miała wykonać pierwsze kroki na niełatwej drodze autokreacji. Gdy zamykali drzwi transportowca, miałem wrażenie, że rozstaję się z ukochaną umierającą na zawał. Przetarłem załzawione oczy.

– My też się pożegnamy – odezwał się Levi zza szyby. – Sugeruję panu wylogowanie, mocną kawę i… przelanie na nasze konto umówionej kwoty – uśmiechnął się drapieżnie. – Numer znajdzie pan w swojej poczcie.

Poczułem ostrzegawcze ukłucie.

Harry Norman przesłał mi najnowsze programy antywirusowe, skanujące, naprawcze, cały zestaw gwarantujący elektroniczne bezpieczeństwo. Przeczesałem system na wszystkie sposoby: sprawdziłem połączenia, łoże, nawet oprogramowanie kasku i vipresu, o platformie cyfrowej nie wspominając. Ani śladu robali. W poczcie istotnie tkwił numer Blue Whales Interactive. Otworzyłem okno przelewów i przepisałem rząd cyferek, znaków i liter. Rzecz jasna łatwiej byłoby je skopiować i wkleić, ale przepisy bankowe już dawno tego zabroniły: złodziejskie wirusy najłatwiej gnieździły się właśnie w schowkach Wprowadziłem IN. Zastanawiałem się, czy nie zapytać Chipa o kradzieże. Jakoś niezręcznie. Poza tym sprzęt został sprawdzony, uzdrowiony, w końcu by: komputerem gamedeka, nie jakiegoś amatora. Wziąłem głęboki wdech i wydałem dyspozycję przelewu Za sekundę przyszło potwierdzenie. Wypuściłem powietrze.

Postanowiłem zastosować się do rady Leviego: zaparzyłem kawę, włączyłem muzykę, pogimnastykowałem się, potem wziąłem tusz i automasaż. Kiedy byłem zupełnie odprężony, odezwał się sygnał połączenia. Znowu zapaleńcy z CC.

– Gratulujemy ożywienia! – z ekranu radośnie patrzyła Sarah Koronowsky.

– Dziękuję, czy śledzicie każdy mój ruch? Uśmiechnęła się przepraszająco.

– Przecież pan jako gamedec rozumie, że w dzisiejszych czasach w zasadzie nie ma ucieczki przed siecią. Chociaż nie jest pan naszym członkiem, objęliśmy pana programem…

– Kochana Saro – przerwałem – to strasznie miło, ale ja naprawdę nie nadaję się na członka waszego klubu.

– Szkoda – uśmiechnęła się smutno.

– To muzyczka na cześć udanego transferu? – Także dzieło naszego prezesa.

– Mam wrażenie, że wczoraj słyszałem jej fragment podczas rozmowy z pryncypałem.

– Mało prawdopodobne. Jest zarezerwowana tylko na takie okazje.

– Bardzo dziwny utwór. Może powinien przerzucić się na malarstwo?

W „szkole” Anna miała przebywać przez następne dwa miesiące. Był to obszar Rajskiej Plaży zamknięty dla turystów, odgrodzony wysokimi żywopłotami i jeszcze szczelniejszymi zaporami antywirusowymi. Nie bardzo rozumiałem, czego się tam uczy Pierwszy raz zobaczyłem ją trzy dni później, przez grubą szybę. Patrzyła na mnie tak zagubiona i zdezorientowana, że chciałem wyć z rozpaczy Miała rozbiegane oczy. Otworzyła usta, jakby próbowała coś powiedzieć. Wskazała na mnie, wykonała nieokreślony gest nad swoją piersią i raptownie zagryzła wargi. Zakryła twarz. Podeszła do niej korpulentna pielęgniarka i ją wyprowadziła. Otyłość wzmacnia poczucie bezpieczeństwa, pomyślałem.

– Po co ta szkoła? – zapytałem Chipa po powrocie do realium.

– Anna przeżywa ponarodzeniowy szok – wyjaśnił. – Informacyjny, emocjonalny, cielesny – chrząknął – oczywiście w pewnym sensie, wreszcie świadomościowy, a nawet samoświadomościowy. No i nazewniczy. Nawet pan nie wie, jak ułatwiają nam życie matryce nazw, kształtów i dźwięków. Ona ich jeszcze nie zna.

– Tego jej uczą?

– Tak. Osoba nie umiejąca ogarnąć własnych doznań powinna przebywać w otoczeniu z ograniczoną liczbą bodźców. Dostaje proste zestawy symboli w każ dej kategorii zmysłowej. Szkolą ją w systematyzowaniu i nadawaniu im wewnętrznych, niewyrażalnych mian.

– Czy cierpi?

Podrapał się pod nosem. Twarz mu się wydłużyła – Tak jak gamedec usiłujący złamać zagadkę która zdaje się niemożliwa do rozwiązania. Zna pan uczucie niemocy w takich sytuacjach?

Uśmiechnąłem się.

– Wydaje mi się, że tak…