Zmarszczył czoło.
– Skoro jesteśmy przy zagadkach… Przelał pan już pieniądze?
Zmroziło mnie.
– Ależ tak, zaraz po transferze.
Lekko zbladł.
– Może pan przesłać potwierdzenie?
– Już przesyłam… – nie mogłem opanować drżenia palców, gdy szukałem właściwego pliku. Nie tylko dygotałem ze strachu przed kradzieżą, co z powodu bycia posądzonym o nierzetelność.
Zerknął w podręczny ekran. Ciężko westchnął.
– Pomylił się pan w kilku miejscach. Zamiast iksów są igreki, w miejsca dziewiątek wpisał pan siódemki… i dwójki zastąpił pan trójkami.
– Niemożliwe!
– Niech pan sam sprawdzi.
Porównałem dokument z numerem, który otrzymałem pocztą.
– Rzeczywiście. Zaraz to wyjaśnię…
– Obawiam się, że nic pan nie wskóra – przerwał. – To nie pierwszy raz.
– Co pan mówi? – udałem zdziwienie.
– Creators Club pana nie ostrzegał? Prowadzimy razem z nimi śledztwo. Kilkunastu naszych klientów popełniło podobny błąd. Nie wiadomo dlaczego mylili cyfry bądź litery. Podejrzewamy wirusa…
– Ależ sprawdzałem komputer tuż przed połączeniem!
– Robota geniusza. Za każdym razem konto jest inne, a po kilku dniach ktoś je likwiduje.
– Na pewno zapisaliście numery. – Oczywiście.
– Wystarczy ustalić, do kogo należały i…
– Bank Centralny udziela wciąż tej samej odpowiedzi: konta prywatne są niemożliwe do wyśledzenia, nie znajdują się w żadnym rejestrze, jak miliony innych osobistych skrytek.
– Ale przecież można jakoś do nich dojść! Co ma początek, ma i koniec!
Uśmiechnął się smutno.
– Używa pan logiki przedmiotów wobec bytów cyfrowych. Konta nie są określonymi miejscami, pudełkami czy skrzynkami. To software znajdujący się nie wiadomo gdzie, w przypadku sejfów osobistych można powiedzieć, że w zasadzie nigdzie. Mamy numery, ale, by tak rzec, osoba nie będąca posiadaczem może tam tylko coś włożyć, nigdy zaś wyjąć, a już na pewno nie odkryć, kto konto założył. Gdyby tak było, żaden prywatny sejf nie byłby bezpieczny. Przesyły trwają kilka nanosekund, następnie specjalne programy zacierają mapę połączeń. Gdyby nie to wszyscy, którzy chcą ukryć swoje bogactwo, byliby na łasce złodziei. Takie mamy prawo. Pełna dyskrecja prywatnych kont.
– Chce mi pan powiedzieć, że zostałem okradziony, pan wiedział o niebezpieczeństwie i mnie nie ostrzegł? Może dlatego tak pan odradzał ożywienie z lęku przed kolejnym problemem?
Uśmiechnął się krzywo.
– Prowadzę dział kreacji w firmie BWI. Wypełniam swoje zadania najlepiej jak umiem. Prowadzimy śledztwo angażując CC i policję. Klientów mieliśmy ponad dwa tysiące, pan jest czternastą ofiarą. Równie dobrze może to być przypadek. Po prostu dmuchamy na zimne.
– Raczej na letnie…
– Mam propozycję. Jest pan detektywem. Próbujemy rozgryźć tę zagadkę od pół roku i nie posunęliśmy się ani o krok. Daję panu następne pół na rozwikłanie sprawy. Jeśli złapie pan złodzieja, a on wciąż będzie miał pieniądze, transfer będzie gratis.
Wytrzeszczyłem oczy W życiu nie dostałem zlecenia za pięćset tysięcy.
– Co ty kombinujesz?! – twarz Pauline wyglądała jak maska bogini wojny: piękna, okrutna, jakby przybrudzona sadzą z ognisk, na których żywcem palono pojmanych wojowników.
Przeoczyłem ostrzegawczy sygnał sekretarki może dlatego, że zadzwoniła w nocy, a może z powodu załamania kradzieżą. Podobno kobiety kochają nas za błędy, które popełniamy. W jej twarzy nie widziałem miłości, tylko wściekłość rozdrażnionej żmii i satysfakcję szermierza, który wytrącił przeciwnikowi broń z ręki.
– Kochasz się ze mną, jakbyś odprawiał mszę i składał ofiarę bogom, zachowujesz się jak niespełna rozumu… – zamachała rękami, szukając właściwych słów. – Potem dowiaduję się, że lata za tobą jakaś ruda siksa, a ty się uganiasz za mechaniczną panną… – przełknęła ślinę.
Miała podkrążone oczy Zrozumiałem, że zaskoczyło ją udane połączenie, dlatego przemowa, którą z pewnością wielokrotnie ćwiczyła, zaczęła się rwać.
– Spotykamy się znowu, ty tak jak poprzednio wchodzisz we mnie jak w świątynię olśnienia, myślę, że zaraz się oświadczysz, po czym następnego dnia… – wzięła wdech. – Następnego dnia blokujesz połączenia! Ty świnio!
Gdybym stał naprzeciwko, otrzymałbym serię ciosów. Przyłożyła rękę do piersi. Uspokoiła oddech. Oparłem się o poduszki, rozpaczliwie szukając linii obrony.
– Próbuję się z tobą skontaktować – podjęła – chyba od dwóch miesięcy Były ciekawe sprawy. Dostał je kto inny. Chciałam porozmawiać. Gadałam ze sobą. Nie. – Spojrzała w przestrzeń z wielkim zdziwieniem. – Ja się wygłupiam. Ja się kompromituję. – Pokręciła głową.
Nie wyglądała już jak bogini wojny Co najwyżej zapomniana walkiria przed wizytą u specjalisty od depresji. Wyciągnęła rozczapierzone palce.
– Przepraszam, to pomyłka, nie powinnam była… – Pauline, kochanie…
Przełknęła łzę.
– Nie nazywaj mnie tak.
– Pauline, jestem łajdakiem. Powinienem był dawno zadzwonić…
Nie wiem, czy to kwestia późnej pory, natłoku myśli, może szoku po werbalnej napaści, w każdym razie wypaliłem bez żadnych łagodzących wstępów:
– Ożywiłem Annę. Jest już diginetką. Zamurowało ją. Zacząłem wątpić, czy w ogóle e odezwie, gdy usłyszałem jej cichy głos.
– Ożenisz się z nią? Skrzywiłem się.
– Nie planuję małżeństwa, zrobiłem to z dobrego serca…
Trafił ją szlag. Powiedziała tylko: – Aha, z dobrego…
I przerwała połączenie. W sumie się nie dziwi Przez chwilę dumałem, czy mam siłę oddzwonić. I niej nie, ale poruszone sumienie zapragnęło upiec drugą pieczeń na tym samym ogniu winy.
Czy to ja miałem szczęście, czy raczej Steffi, fakt faktem, że zastałem ją w grze, nie w realnej pościeli, Bóg wie, jak naprawdę wyglądała. Dookoła buzi okolonej płomiennymi włosami trwał w cyfrowym bezruchu świat Raven Heart. Członkini Fear Walkers odrabiała pracę domową.
– Torkil? – spojrzała okrągłymi oczami. – Już myślałam, że cię straciłam…
Jakże różna była jej reakcja od wściekłego atak Latynoski! Twarz, przed chwilą pełna gierczanego napięcia, złagodniała i zapłonęła wdzięcznością.
– Strasznie się cieszę… – szepnęła Steffi. – Pewnie byłam zbyt natrętna…
Chyba mogłem z nią normalnie porozmawiać: – Codziennie o tobie myślę…
Trzy serca, trzy serca, naigrywały się złośliwe duszki.
– Ale ostatnio dzieją się w moim życiu ważne rzeczy ..
Usiadła na częściowo spalonym fotelu. Przyjrzałem się otoczeniu. To chyba był poziom drugi…
– Uważaj – ostrzegłem – niedaleko jest korytarz, gdzie zombi ciągle się odradzają. Za którymś przepierzeniem jest drabinka, wejdź na nią. Znajdziesz pomieszczenie z lepszym wyposażeniem.
– Dzięki – potrząsnęła lokami. – Mówiłeś o jakichś zmianach…
Czas na spowiedź. Szczęście, że spowiedniczka niezbyt surowa.
– Słyszałaś o diginetach?…
Gdy kończyłem, siedziała sztywno i wpatrywała się we mnie nieruchomym wzrokiem. Zgadywałem, że rozdzierały ją sprzeczne uczucia. Z jednej strony zachwycona była pigmalionowską wizją, z drugiej martwiła ją kradzież.
– Na pewno sobie poradzisz z tym złodziejem – pocieszyła. – Po tym, co zrobiłeś w Mroku, wierzę w ciebie.
Lubię, gdy ktoś tak mnie pociesza.
– Chciałabym, żeby mnie ktoś tak kochał – teraz skupiła się na pozytywnej części opowieści.
Już chciałem wyznać miłość, gdy odezwał się ostrzegawczy sygnał: Ostrożnie, nie szafuj uczuciami tylko dlatego, że ci jej żal. Uczciwie!
– Steffi, nadal bardzo cię lubię.
– Naprawdę? – podniosła błyszczące oczy.
– Trudno to wyjaśnić… Czasami zdaje mi się, że mam trzy serca.
– I jedno jest dla mnie!? – ucieszyła się. – Całe?!
Parsknąłem. Wszystkiego się spodziewałem, ale nie tego. Dla większości kobiet taka konstatacja oznaczałaby druzgoczącą konieczność dzielenia się z dwiema rywalkami.
– Tak, całe. Ale teraz ona jest ważniejsza. Dopiero co się urodziła.