– Proszę bardzo, panowie – odezwał się blondyn. – Tu umieściłem kamery – przeszedł się po mieszkaniu i usunął chipy wielkości łebka od szpilki. – A oto zapis. Można? – spojrzał pytająco, podchodząc do czytnika.
Przytaknąłem. Wsunął dysk w szczelinę. Holobraz wyświetlił wizytę Sary: skradała się przez hall i salon tak samo jak w rzeczywistości, ale zamiast wywracać szuflady po prostu podeszła do komputera, schyliła się, wykonała przy nim niezidentyfikowane czynności i wyszła.
– Ależ to nie tak było! – krzyknęła przerażona.
– Przyznaje pani, że włamała się tu tej nocy? – spytał sierżant.
Pokręciłem głową, podziwiając psychologiczny kunszt blondyna. Gdyby sprawczyni zobaczyła zwykły zapis, mogłaby, zachowawszy zimną krew, wyprzeć się wszystkiego i powiedzieć, że to komputerowa symulacja. Modyfikacja wizyty zaskoczyła ją i spowodowała, że sama się wygadała.
– Tak, ale w innym celu, powiedz im, Borgia! Mężczyzna podszedł do komputera i zdjął z niego jakiś przedmiot. Pokazał go policjantom.
– Przykleiła chip.
– Ależ, ależ to nieporozumienie! – Sarah podbiegła do niego. – Powiedz im, przecież sam mnie namówiłeś, żebym tu przyszła!
– Nie wiem, Saro, o czym mówisz.
– Jak to? Mówiłeś, że to Aymore jest złodziejem, że okradł siebie, żeby odsunąć podejrzenia, wstąpił do klubu, żeby być bliżej ofiar, że sam podłożył sobie chip, gdy u niego byłeś, i zrobił to we wszystkich mieszkaniach, a także w moim apartamencie! – Spojrzała na policjantów. – Panowie, przysięgam, że mówię prawdę! On twierdził, że Torkil to geniusz komputerowy i stworzył niewidzialnego wirusa, ale przestraszył się, że oprócz policji śledztwo prowadzą również Ariston i Levi, dlatego zdecydował się mnie wrobić! Prezes w zaufaniu poinformował mnie, że gamedec będzie tej nocy w grze, podał adres i namówił, żebym poszukała tych robali! Próbowałam, ale nic nie znalazłam!
Blondyn stał z założonymi rękami i lekko się uśmiechał.
– Bardzo ładna historyjka, Saro, ale myślę, że ci nie pomoże. Jesteśmy w mieszkaniu człowieka, który chciał kupić apartament dla cyfrowej ukochanej. Wiedziałaś o tym i dlatego podłożyłaś chip. Pieniądze nie dotarły na miejsce. Okradłaś go.
– O niczym nie wiedziałam i niczego nie podkładałam! Ja tylko szukałam…
– Doprawdy? – uśmiechnął się z politowaniem. – To mieszkanie nie wygląda jak po rewizji. Chyba że pan Aymore posprzątał. Czy tak było? – spojrzał niewinnymi oczkami.
– Niczego nie dotykałem – zapewniłem.
– Panno Saro Koronowsky – odezwał się sierżant – aresztuję panią pod zarzutem włamania i kradzieży. Zbliżył się do niej z kajdankami.
– Pozwolicie państwo, że skoro jesteście w moich progach – odezwałem się – włączę się do dyskusji? Dlaczego chce pan skuć tę kobietę?
Funkcjonariusz spojrzał zdziwiony.
– Widział pan. W nocy włamała się i podłożyła chip.
– Nie uwierzył pan w jej słowa?
Człowiek w mundurze uśmiechnął się cynicznie. – Pod wpływem stresu sprawca wygaduje różne rzeczy Czasami pomysłowe, ale historyjka panny Koronowsky nie trzyma się kupy.
– Na pewno?
– Ależ to nagranie…
– Jest sfałszowane.
– Jak pan śmie! – wybuchnął Borgia.
Odsunąłem się o pół kroku. Ważył co najmniej trzydzieści kilogramów więcej ode mnie.
– A tak. Otóż tej nocy wcale nie byłem w grze.
Stuknąłem w klawisz. Holoekran wyświetlił cudowny poranek na Rajskiej Plaży. Po piasku spacerowała Ania z Pauline ubraną w mój osobisty skin.
– Pauline? – odezwałem się.
Mój sobowtór podniósł głowę.
– Tak, Torkilu?
– Dobrze się bawiłyście?
Sokolowsky roześmiała się.
– To było bardzo interesujące.
Ariston zbladł. Widok mnie i Anny na tle oceanu był bardzo romantyczny Mrugnąłem do nich.
– Na razie was pożegnam.
Wyłączyłem podgląd.
– Udawałem uczestnictwo w grze, a naprawdę drzemałem na łożu obserwując mieszkanie z innych kamer, zainstalowanych przez mojego przyjaciela.
Wybrałem numer Harry’ego. Przywitała mnie zaspana twarz.
– Przyjacielu? Masz to?
Przetarł oczy.
– Cześć, Torkil. Myślę, że twoja hipoteza jest prawdziwa.
– Znakomicie. Zostań z nami. – Spojrzałem na zebranych. – Oto, co zdarzyło się tu naprawdę.
Uruchomiłem zapis i komentowałem:
– Pan Ariston instaluje kamery Na razie wszystko się zgadza.
Przewinąłem godzinny fragment, w którym nic się nie działo.
– Teraz pani Koronowsky plądruje apartament w poszukiwaniu nieistniejących pluskiew. Na nieszczęście szuka ich także w pobliżu komputera, co może wyglądać jak podłożenie robala. Jak widzicie, istotnie zrobiła z mieszkania pobojowisko.
Kobieta spłoniła się. Z rumieńcem było jej do twarzy Policjanci zrobili głupie miny. Najbardziej krzywił się sierżant, który dopiero co stwierdził, że jej historyjka nie ma sensu.
Przewinąłem film.
– Powtórne odwiedziny prezesa, który słusznie postanowił posprzątać po poprzedniczce, bo wiedział, że widząc bałagan, domyślę się wizyty „włamywacza” i nie zdecyduję się na przelew! Nie byłoby dowodu winy! Sprawdza w goglach, jak wyglądało wnętrze przed interwencją, był tu wszak przedtem z tym samym ekwipunkiem… i voila, wszystko lśni! Swoją drogą dziękuję. Nie musiałem sam się męczyć. Nienawidzę sprzątania. – Mrugnąłem do niego. Patrzył na mnie jak bojowy mech przed oddaniem śmiertelnej salwy. – Teraz podkłada chip i wychodzi.
– No, ale… w takim razie… – sierżant wyraźnie stracił rezon – kto jest tym włamywaczem? Złodziejem?
Czas na ostatni akt.
– Zapraszam państwa bliżej.
Otworzyłem w komputerze okno poczty i odnalazłem numer konta, na które miałem wpłacić pieniądze. Rozwinąłem nowy plik tekstowy.
– Proszę o uwagę – podniosłem ręce jak prestidigitator – zamierzam przepisać powyższy numer. W tym momencie prezes Creators Club rzucił się do ucieczki.
– Ależ co pan! – krzyczeli szamoczący się z nim policjanci.
Przyprowadzili go do ekranu, trzymając za nadgarstki. W cichości ducha pogratulowałem sobie sprytu. Tak kumulowałem napięcie, żeby nie wytrzymał i próbował prysnąć. Dzięki temu mundurowi ostatecznie uwierzyli, że kobieta jest niewinna. Człowiek bardzo łatwo przywiązuje się do pierwszego wrażenia i niechętnie je porzuca.
– Można? – spytałem niewinnie. – Zaczynam.
Na ekranie pojawił się wężyk cyfr i liter.
– Teraz sprawdźcie, czy zrobiłem to poprawnie. Porównali ciągi. Pierwszy odezwał się sierżant. – Zrobił pan błąd w kilku miejscach.
Uśmiechnąłem się zjadliwie do Borgii.
– Cóż za zaskoczenie.
– Ale co to ma do rzeczy? – zdziwił się dowódca. – Będę te błędy popełniał w nieskończoność, dopóki nie zostanę odczarowany przez terapeutyczne tony muzyki pana prezesa.
– Nie rozumiem.
– Pozwoli pan?
Założyłem słuchawki na uszy jednego z policjantów.
– Harry – odezwałem się do małego okienka na holobrazie, z którego Norman przyglądał się nam z nieskrywanym rozbawieniem. – Puść ten kawałek.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Sarah patrzyła na mnie z nadzieją. Zacisnąłem powieki, co znaczyło: „Wszystko będzie dobrze”. Ariston wyglądał jak hipopotam zamknięty w klatce bez wentylacji. Policjant zdjął mikrogłośniki.
– Bardzo pana proszę – położyłem rękę na jego ramieniu – niech pan spróbuje przepisać ten numer bezbłędnie.
Po kilku bezskutecznych próbach sierżant był przekonany.
– Jak to możliwe? – spytał.
Uśmiechnąłem się.
– Najlepiej wyjaśni to sam autor. Ja wiem tylko tyle, że był terapeutą w prestiżowym związku European Therapists, z którego został usunięty za eksperymenty nad programowaniem umysłu za pomocą impulsów dźwiękowych. Według analiz przeprowadzonych przez Novatronics – wskazałem Harry’ego – w muzyce, którą Ariston podkładał pod rozmowy Sary z wybranymi klientami, konkretnie te połączenia, które poprzedzały ożywienie i transakcję, były zawarte hipnotyczne treści powodujące, że osoba poddana transowi permanentnie myliła się podczas przepisywania numeru, zawsze w tych samych miejscach. Tuż po transakcji pani Koronowsky dzwoniła drugi raz, tym razem z muzyką odczarowującą. Nie było żadnego komputerowego wirusa, żadnego włamywacza, tylko hipnoza, czyli też rodzaj buga, ale implementujący się w głowie. Ariston dobierał ofiary bardzo starannie i tylko im „dokładał” do muzyki hipnotyczny podkład. Gdy dowiedział się, że jestem gamedekiem, chciał zdjąć ze mnie muzyczny trans jeszcze przed ożywieniem Anny, lecz nie wiedział, że podczas rozmowy byłem tak zmęczony, że wyłączyłem fonię. Stąd jego zdziwienie, że jednak zostałem „okradziony”. Słusznie się lękał – spojrzałem na niego przyjaźnie – bo istotnie, choć zajęło to trochę czasu, rozgryzłem go.