Выбрать главу

Mary Balogh

Garść Złota

Dla Roberta, dzięki któremu

Święta Bożego Narodzenia

Są zawsze cudowne

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Dżentelmen rozparty niedbale w fotelu ustawionym przed dogorywającym w kominku ogniem miał za sobą ciężką noc. Szare, długie do kolan spodnie i białe pończochy z wytwornego jedwabiu były pomięte. Nieopodal fotela walały się na podłodze trzewiki, które zrzucił z nóg. Elegancki frak z długimi połami, który jeszcze wczesnym wieczorem obciskał go niczym druga skóra, teraz leżał ciśnięty niedbale na jedno z krzeseł.

Wyszywana ręcznie, wytworna kamizelka była rozpięta, a fular, którego ułożenie zajęło służebnemu dobre pół godziny, zwisał niesymetrycznie na lewym ramieniu. Ciemne, zaczesane w niesforną, artystyczną fryzurę włosy, teraz były po prostu rozczochrane. Znużony dżentelmen przymykał podpuchnięte, przekrwione oczy. W przerzuconej przez poręcz fotela ręce trzymał pustą szklankę

Julian Dare, wicehrabia Folingsby, mimo zmęczenia i niechlujnego wyglądu, niewątpliwie był przystojnym mężczyzną.

W tej chwili był pijany, choć nadużywanie trunków nie leżało w jego naturze. Jego największym grzechem był hazard i kobiety, co sprawiało, że prowadził raczej awanturniczy tryb życia. Ale opojem nie był. Miał szczery zamiar pewnego dnia, jak to określał jego ojciec, „ustatkować się”, zapomnieć o „hulaszczym trybie życia” i zostać godnym następcą earla Granthama. Byłoby rzeczą fatalną borykać się z uzależnieniami, kiedy już ten czas nastąpi. Ale hazard i kobiety nie stanowiły uzależnienia. Julian po prostu przepadał za nimi ponad miarę.

Ziewnął szeroko. Był ciekaw, która jest godzina. Za oknami wciąż jeszcze panowały egipskie ciemności; niewielka pociecha, gdyż w grudniu brzask nadchodził bardzo późno. Z całą pewnością minęła północ. I to minęła bardzo dawno. Soiree u swej siostry opuścił przed północą, a następnie udał się do klubu White’s, gdzie do pierwszej lub drugiej… naprawdę do pierwszej lub drugiej… zabawiał się ostrą grą w karty i jeszcze ostrzejszym pijaństwem.

Powinien dźwignąć się z fotela i udać się do łóżka, lecz był to wysiłek ponad jego siły. Powinien zadzwonić na lokaja, który po prostu zaniósłby go do sypialni. Ale nie miał nawet siły podejść do dzwonka. Poza tym wątpił, czy zdołałby zasnąć. Z doświadczenia wiedział, że po tęgim pijaństwie zdecydowanie bardziej odpowiadała mu pozycja wertykalna niż horyzontalna.

Co za diabeł go podkusił, by tak bardzo przebrał miarę?

Nawet pijaństwo nie przyniosło zapomnienia, i dobrze wiedział dlaczego. Dziedziczka. Panna Plunkett. Nie… lady Sarah Plunkett. Co za nazwisko! A na nieszczęście dzierlatka miała buzię i usposobienie całkowicie pasujące do nazwiska. Na Boże Narodzenie zamierzała pojawić się w Conway w towarzystwie swoich rodziców. Emma, jego najmłodsza siostra, wspomniała o tym w liście, który dotarł doń tego ranka… to znaczy ranka poprzedniego dnia. Dodał dwa do dwóch i nieuniknienie wyszło mu cztery. Nie potrzebował znajomości arytmetyki ani umiejętności dedukcji.

List od ojca, który czytał w następnej kolejności, stawiał sprawę dużo bardziej dosadnie. Święta w Conway spędzi nie tylko panna Plunkett i jej rodzice, ale ma też dołączyć Julian i okazać dziewczynie wielkie zainteresowanie. Ostatecznie Julian liczył już dwadzieścia dziewięć lat, a na razie nie wybrał dla siebie żadnej panny. Ojciec i tak już wystarczająco długo okazywał cierpliwość. Ponieważ miał tylko jednego syna, a pięć córek, z których trzy były jeszcze niezamężne, jego obowiązkiem jako rodzica…

Wicehrabia Folingsby przeciągnął palcami wolnej ręki po włosach i zerknął na stojącą nieopodal karafkę z brandy. Naczynie znajdowało się wręcz nieprzyzwoicie daleko.

Nie zamierzał poślubić panny Plunkett, to tyle! Jasno i prosto. Nikt nie zdołałby go do tego skłonić; nawet surowy, choć bardzo kochający ojciec. Nawet troskliwa matka i oddane mu całym sercem siostry. Skrzywił się. Dlaczego los obdarzył go tak serdeczną i kochającą rodziną? I dlaczego jego matka zajęła się rodzeniem samych córek po pierwszym, triumfalnym urodzeniu syna, dziedzica tytułu earla, jego rozległych posiadłości i fortuny? W przypadku braku męskiego potomka cały ten majątek, zgodnie z prawem majoratu, co do pensa przypadłby dalekiemu kuzynowi.

Jego lordowska mość ponownie zerknął z desperacją w stronę karafki z brandy, lecz żadną miarą nie był w stanie dźwignąć się z fotela i wprawić nóg w ruch.

W porannej poczcie znajdował się jeszcze jeden list. Od Bertiego. Bertrand Hollander był jego serdecznym przyjacielem i współspiskowcem przez wszystkie lata spędzone w szkołach i na uniwersytecie. Wciąż pozostawali sobie bliscy, choć Bertie większość czasu przebywał w północnej Anglii, gdzie nadzorował swoją posiadłość. Ponadto miał domek myśliwski w Norfolkshire oraz kochankę w Yorkshire i podczas Bożego Narodzenia zamierzał przedstawić ją Julianowi. Od spędzenia świąt w gronie rodzinnym wymówił się polowaniem w towarzystwie przyjaciół. Naprawdę zaś zamierzał spędzić tydzień ze swoją Debbie z dala od ciekawskich oczu postronnych osób. Pragnął, by dołączył do nich również Julian ze swoją utrzymanką.

Julian chwilowo nie miał żadnej kochanki. Z ostatnią rozstał się przed kilkoma miesiącami, gdyż wieczory spędzane w jej towarzystwie stały się w równym stopniu przewidywalne i tak samo nudne jak wieczory spędzane na cotygodniowych, bezbarwnych balach w Almack. Później nawiązał sympatyczny, satysfakcjonujący obie strony, romans z pewną wdową. Była cieszącą się szacunkiem damą o nieskazitelnej reputacji i Julian w żadnym wypadku nie mógł zaproponować jej uroczego, pełnego grzechów tygodnia w towarzystwie Bertiego i jego Debbie.

Do licha, byłem bardziej pijany, niż sądziłem, pomyślał nieoczekiwanie Julian. Ubiegłego wieczoru, jeszcze przed udaniem się na soiree u Elinor, wpadł do opery. Nie dlatego, by był szczególnym miłośnikiem muzyki, w każdym razie nie przepadał za operą. Udał się tam w celu ujrzenia na własne oczy obiektu najnowszych plotek, jakie krążyły wśród bywalców White’s. Głosiły one, że pojawiła się nowa tancerka wyjątkowej urody. Ale też w ciągu kilku tygodni, które upłynęły od chwili, gdy po raz pierwszy wystąpiła na scenie, nie zadebiutowała też w łożu żadnego z jej wielbicieli. Może czekała na tego, kto zaproponuje jej najwyższą stawkę? A może czekała na mężczyznę jej marzeń? Może była po prostu cnotliwą niewiastą?

Julian, mając świeżo w pamięci wezwanie od ojca i zaproszenie Bertiego, udał się do opery, by sprawdzić, o co był ten cały krzyk.

Wiele mówiono o smukłych, kształtnych nogach, o szczupłym, gibkim ciele i długich, tycjanowskich włosach. Nie rudych, nie wulgarnych. Tycjanowskich. Oraz szmaragdowych oczach.

Pannę Blanche Heyward otaczało grono adoratorów. Jego lordowska mość nie mógł tego dostrzec ze swej loży podczas przedstawienia. Zrozumiał to dopiero w poczekalni dla artystów, kiedy popatrzył w stronę tancerki.

Otaczali ją wianuszkiem wielbiciele. Julian obserwował dziewczynę niespiesznie przez monokl, a kiedy napotkał jej wzrok, dyskretnie, elegancko skinął głową, po czym dołączył do tłumu dżentelmenów otaczających Hannah Dove, śpiewaczkę o głosie, jak zapewniał właśnie jeden z jej adoratorów, dokładnie takim, jak mówiło jej nazwisko. Za taki komplement nagrodzony został promiennym uśmiechem i dłonią do ucałowania.

Julian po kilku minutach opuścił operę i ruszył do domu swej zamężnej siostry.

Doszedł do wniosku, że mogłoby być interesujące, gdyby spróbował zdobyć ów bastion wątpliwej cnoty, jaki stanowiła Blanche Heyward. A jeszcze bardziej interesujące namówić ją na bożonarodzeniowy tydzień namiętnego romansu w domku myśliwskim Bertiego. Jeśli zdecyduje się na wyjazd do Conway, czekają go jak zwykle gwarne święta oraz dzierlatka Plunkett. Jeśli natomiast zdecyduje się na Norfolkshire…