Выбрать главу

— Tak w zasadzie, to nie masz ra…

— Już ci mówiłem, żebyś przestał! — Zeskakuję z materaca i łapię swoją torbę. Wyciągam z niej skrawek papieru, który dała mi S. Laworowna po tych wszystkich drinkach i łóżku. — Sigfrid — warczę — zniosłem już wiele. Teraz twoja kolej.

Rozdział 18

Weszliśmy w przestrzeń normalną i poczuliśmy zapłon odrzutu lądownika. Statek wirował, a Gateway, ciężka, gruszkowata, zwęglona plama otoczona niebieską poświatą przesuwała się skośnie w dół ekranu. Wszyscy czworo siedzieliśmy i czekaliśmy jeszcze prawie godzinę, aż zgrzytliwy wstrząs da nam znać, że statek wylądował.

Klara westchnęła. Ham powoli zaczął wypinać się z uprzęży. Dred uporczywie wpatrywał się w wizjer, choć widać na nim było jedynie Syriusza i Oriona. Patrząc na tych troje w kapsule zdałem sobie sprawę, że dla pracowników obsługi przylotów będziemy stanowili równie nieprzyjemny widok, jaki dawno temu dla mnie, jeszcze jako nieopierzeńca, przedstawiali niektórzy co gorzej wyglądający po powrocie poszukiwacze. Delikatnie dotknąłem nosa. Bardzo bolał, a nade wszystko śmierdział. Od wewnątrz, dokładnie obok mojego organu powonienia, nie było więc sposobu, by się od tego smrodu uwolnić.

Słyszeliśmy, jak otwarły się włazy i pracownicy obsługi weszli do środka. Potem dotarły do nas zdziwione kilkujęzyczne uwagi na widok Sama Kahane, którego wsadziliśmy do lądownika. Klara poruszyła się. — Chyba możemy wysiadać — mruknęła sama do siebie i skierowała się do włazu, który na powrót znajdował się nad naszymi głowami.

Jeden z członków załogi krążownika zajrzał do środka.

— Żyjecie jeszcze? — Potem przyjrzał się nam dokładniej i nie powiedział już ani słowa. Była to wyczerpująca podróż, szczególnie ostatnie dwa tygodnie. Jeden za drugim wygramoliliśmy się na zewnątrz mijając Sama Kahane, który ciągle wisiał w kaftanie bezpieczeństwa zaimprowizowanym przez Dreda ze skafandra.

UWAGI O KARŁACH I GIGANTACH

Dr Asmenion: Wszyscy powinniście wiedzieć, jak wygląda wykres Hertzsprung-Russella. W przypadku znalezienia się w skupisku sferycznym lub w jakiejkolwiek innej gromadzie gwiazd, warto sporządzić ów wykres, a także pilnie szukać niezwykłych klas widmowych. Nie dostaniecie oczywiście ani grosza za klasy F, G, K, mamy już bowiem wszystkie potrzebne pomiary. Jeśli natomiast znajdziecie się przypadkiem na orbicie białego karła, lub bardzo starego czerwonego giganta, zróbcie wszystkie możliwe odczyty. Polecam wam również obserwację klas O lub B, nawet jeśli nie jest to słońce, wokół którego krążycie, Gdybyście się niespodziewanie znaleźli w opancerzonej Piątce na bliskiej orbicie wokół jaskrawo świecącej gwiazdy klasy O, dane przywiezione na Gateway dadzą wam kilkaset tysięcy.

Pytanie: Dlaczego?

Dr Asmenion: Co dlaczego?

Pytanie: Dlaczego premia będzie tylko wtedy, gdy polecimy opancerzona Piątką?

Dr Asmenion: W innym przypadku po prostu nie wrócicie.

Otoczony własnymi ekskrementami i resztkami jedzenia wpatrywał, się w nas swoim spokojnym, błędnym wzrokiem. Dwóch ludzi z obsługi odwiązywało go, by przygotować do wyniesienia na zewnątrz. Na szczęście nie odzywał się.

— Cześć! — rzekł Brazylijczyk, który okazał się Francy Hereirą. — Chyba poszło kiepsko, co?

— No — odpowiedziałem — przynajmniej wróciliśmy. Ale Kahane jest w nie najlepszej formie. Poza tym wracamy z niczym.

Pokiwał współczująco głową i powiedział coś, chyba po hiszpańsku, do Wenusjanki z patrolu, niewysokiej, pulchnej kobiety o ciemnych oczach. Poklepała mnie w ramię i zaprowadziła do niewielkiej kabiny, gdzie pokazała mi, bym zdjął ubranie. Zawsze mi się wydawało, że osobistą kontrolę mężczyzn robią mężczyźni, a kobiet — kobiety, ale w końcu nie ma to chyba większego znaczenia. Zbadała każdy szew w moim ubraniu, zarówno optycznie, jak i za pomocą dozymetru. Potem zajrzała mi pod pachy i wsadziła coś w odbyt. Otworzyła szeroko usta, sugerując, że i ja mam to zrobić, zajrzała do środka i cofnęła się zasłaniając twarz dłonią.

— Czfój nosz bardzo szmierdżi — powiedziała. — Czo sze ształo?

— To od uderzenia — rzekłem. — Tamten facet. Sam Kahane, oszalał i chciał zmienić kurs.

Pokiwała głową z niedowierzaniem i zajrzała mi do wypchanego gazą nosa. Jednym palcem delikatnie dotknęła nozdrza.

— Czo to?

— Tam w środku? Musieliśmy go zapchać, mocno krwawił.

Westchnęła.

— Czeba by wyczągnącz — zastanawiała się, potem wzruszyła ramionami. — Nie. Ubieraj sze.

Więc na powrót się ubrałem i wróciłem do sali przylotów, ale to jeszcze nie był koniec. Czekało mnie przesłuchanie, jak zresztą w zasadzie wszystkich z wyjątkiem Sama, którego już zabrano do Szpitala Końcowego.

Wydawałoby się, że niewiele mogliśmy powiedzieć na temat naszej wyprawy. Pełna dokumentacja, na którą składały się wszystkie odczyty i obserwacje, powstawała w trakcie podróży. Lecz Korporacja miała inny system pracy. Wyciągali z nas każdy fakt, każde wspomnienie, potem każde wrażenie subiektywne, ulotne podejrzenie. Odprawa trwała bite dwie godziny, w czasie których zarówno ja, jak i pozostali staraliśmy się dokładnie odpowiedzieć na wszystkie pytania. Tutaj również widać, jak Korporacja ma człowieka w ręku. Komisja kwalifikacyjna może przyznać premię za cokolwiek, począwszy od zaobserwowania czegoś nowego w sposbie żarzenia się spirali, aż do wymyślenia nowej metody usuwania zużytych podpasek bez spuszczania ich w toalecie. Mówi się, że chcą w ten sposób po prostu dać parę groszy załogom, które po trudnej wyprawie powróciły bez większych sukcesów. Bez wątpienia, do takich należeliśmy i my. Za wszelką cenę chcieliśmy dać im jakąś okazję do szczodrego gestu.

Wśród przepytujących nas był Dane Mieczników — dziwne to, ale i miłe zarazem (na Gateway, w powietrzu znacznie mniej smrodliwym, zaczynałem czuć się bardziej po ludzku). On również wrócił z pustymi rękoma. Dotarł na orbitę wokół gwiazdy, która najprawdopodobniej stała się Novą w ciągu ostatnich pięćdziesięciu tysięcy lat. Być może, była tam kiedyś planeta, ale teraz istniała ona jedynie w pamięci układu naprowadzającego Heechów. Nie pozostało z niej nawet tyle, by uzasadnić premię naukową. Powrócił więc na Gateway.

— Dziwi mnie, że pracujesz — powiedziałem w wolnej chwili. Nie obraził się. Jak na Miecznikowa, osobę z natury bardzo zasadniczą, zachowywał się wyjątkowo pogodnie. — Tu nie chodzi o pieniądze. Człowiek się zawsze czegoś uczy.

— Czego?

— Na przykład, jak zwiększyć swoje szansę. Wyruszam znowu, ale tym razem będą większe. Jest coś nowego.

Siedzący obok mnie i rozmawiający ze swoim przesłuchującym Dred podskoczył i po chwili pochylił się w naszym kierunku. — Co takiego? zapytał.

Mieczników był ostrożny. — Można lepiej odczytać linie widma — powiedział ogólnikowo. — Ale wracając do żywności: mówiłeś, że jej część pod koniec dziwnie smakowała.

Zanim stamtąd wyszedłem, zmusiłem go, by obiecał, że opowie, o co mu chodziło. — Odezwę się do was — powiedział do Klary i do mnie. — Może jutro.

Powróciliśmy więc do domu.

Rozdział 19

Czuję się tak silny i jednocześnie tak przerażony, że nie bardzo wiem, jak sobie z tym poradzę. S. Laworowna napisała na karteczce słowa komendy, która przemieni Bezwzględnego Pogromcę — Sigfrida von Psycha w potulnego kotka. Nie muszę patrzeć na kartkę — znam te słowa na pamięć. Mimo to powoli i ostrożnie odczytuję je.